19 października 2013

Jeff Beck & Jed Leiber - Frankie's House: Music From The Original Soundtrack

Ten album był przez wiele lat praktycznie niedostępny. Tym, którzy nie kupili go w 1992 roku w Australii, wydawcy kazali czekać ponad 20 lat na porządne, dodatkowo zremasterowana wznowienie. Warto było czekać i się doczekać, ja tej płyty poszukiwałem od lat. Znałem jej muzyczną zawartość, ale to zupełnie coś innego, niż mieć płytę na półce. Poza tym, to była największa wyrwa w niemal kompletnej dyskografii Jeffa Becka – przynajmniej tej oficjalnej. Teraz zostało mi już tylko kilka jego gościnnych występów do namierzenia.

Album zawiera muzykę filmową. Niektórzy fani, szczególnie ci, którzy muzyką Jeffa Becka zainteresowali się w ostatnich latach, mogą być nieco zawiedzeni – album nie zawiera jakiś huraganowych gitarowych solówek. W końcu to ilustracja muzyczna australijskiego serialu telewizyjnego i filmu fabularnego o losie reporterów fotografujących z bliska wojnę w Wietnamie. To klasyczna muzyka użytkowa, ilustracyjna, krótkie formy, podporządkowane obrazowi, którego zresztą nigdy nie widziałem.

Muzykę napisali wspólnie Jeff Beck i Jed Leiber – postać dość tajemnicza, muzyk drugiego planu, uznany jednak w środowisku i pojawiający się do dziś od czasu do czasu w towarzystwie największych nazwisk po obu stronach Atlantyku.

Jak już wspomniałem, trudno ten album umieścić w jednym szeregu między „Guitar Workshop” – wydanym trzy lata wcześniej i nieco późniejszym – „Crazy Legs”. „Frankie’s House” to album dla fanów, kolekcjonerów wszystkiego co zagrał Jeff Beck. Nie oznacza to jednak, że to płyta nieciekawa. „Hi-Heel Sneakers” – jedyna melodia nie napisana specjalnie do filmu to jedno z lepszych wykonań tego bluesowego standardu i jednocześnie melodia często wykorzystywana w ścieżkach dźwiękowych. Przy okazji warto wspomnieć choćby słynny film „Quadrophenia” zespołu The Who.

Muzyka filmowa niezwykle rzadko broni się bez obrazu. Do tego musi  być arcydziełem. Album Jeffa Becka i Jeda Leibera arcydziełem nie jest, jest jednak cennym nabytkiem dla fanów absolutnie fenomenalnego Jeffa Becka. Oni, a właściwie my, chcemy wysłuchać i móc codziennie wracać do każdego dźwięku, który zagrała jego gitara.

Klasyczne już dziś brzmienia syntezatorów Jeda Leibera dobrze wytrzymują próbę czasu, ten album ma już przecież ponad 20 lat. Czas biegnie niezwykle szybko. Wiosną 2014 roku powinna ukazać się nowa płyta Jeffa Becka, a „Frankie's House” dla tych, którzy tej muzyki nie znają może być doskonałą przystawką umilającą czekanie na najlepszą płytę rockowej gitary 2014 roku.

Jeff Beck & Jed Leiber
Frankie's House: Music From The Original Soundtrack
Format: CD
Wytwórnia: Friday Music / Epic / Sony
Numer: 829421531944

17 października 2013

The Swallow Quintet – Into The Woodwork

Steve Swallow – basista w zasadzie ma u mnie zapewnione miejsce w czołówce. Nie pamiętam płyty, którą zepsuł, albo grał jakoś zauważalnie gorzej od pozostałych muzyków. Pamiętam za to wiele, na których mimo tego, że był tylko zaproszonym na sesję muzykiem, ukradł show liderowi. Z projektami, w których jest liderem – bywa różnie. Nie wszystkie są w moim typie, stąd też mimo, że uważam go za muzycznego geniusza, nie kupuję w ciemno jego każdej płyty.

„Into The Woodwork” – jeszcze ciepła nowość w katalogu ECM to jeden z jego ciekawszych ostatnio albumów. Steve Swallow nie należy do artystów szczególnie aktywnych, jeśli chcecie znaleźć więcej jego ciekawych nagrań – poszukajcie w katalogu Carli Bley, Gary Burtona i Johna Scofielda. Steve Swallow jest jednym z pierwszych basistów, którzy potrafili zmienić instrument i porzucić niemal całkowicie kontrabas na rzecz gitary basowej. Jest też jednym z pionierów gry na gitarze pięciostrunowej.

„Into The Woodwork” to album wypełniony ciekawymi, choć nie poszukującymi na siłę innowacji kompozycjami lidera. To również album zagrany w gwiazdorskiej obsadzie – oprócz lidera, na organach gra Carla Bley, na saksofonie tenorowym Chris Cheek, na gitarze Steve Cardenas, a na perkusji Jorge Rossy. Analizując dźwiękowy wkład poszczególnych muzyków w zawartość albumu można dojść do wniosku, że równie dobrze może to być kolejny album Carli Bley. To jednak Steve Swallow napisał całą muzykę, pewnie dlatego płyta ukazała się z jego nazwiskiem na okładce.

Gra Carli Bley na organach jest dla mnie największym zaskoczeniem tego albumu. Muszę dodać – zaskoczeniem niezwykle pozytywnym. Jej twórczość kojarzę raczej z wyrafinowanymi kompozycjami i aranżacjami, a także pełną inspiracji klasyczną europejską pianistyką grą na akustycznym fortepianie. Na dzisiejszym albumie gra wyłącznie na organach, momentami prezentując wyśmienite bluesowe riffy rodem z najlepszych jazz-rockowych supergrup lat siedemdziesiątych, pierwszym nazwiskiem, które przychodzi mi na myśl, kiedy szukam porównania jest Gregg Allman. W życiu nie spodziewałem się, że kiedyś porównam Carlę Bley do Gregga Allmana… Cuda się zdarzają…

Steve Swallow jest świetnym liderem, każdemu daje pograć, sam ogranicza swoje solówki do niezbędnego minimum. Nie ucieka się do wirtuozerskich basowych sztuczek. Zresztą w zasadzie nigdy tego nie robił.

Album powstał na zakończenie europejskiej trasy koncertowej zespołu i to słychać. Muzycy z wielką swobodą przekazują sobie muzyczną inicjatywę. Z pewnością przećwiczyli większość muzyki na koncertach, rozumieją się bez słów. Fakt, że takie porozumienie od dziesięcioleci istnieje pomiędzy Steve Swallowem i Carlą Bley nie jest dla mnie zdziwieniem. Są od zawsze nie tylko partnerami muzycznymi, ale także życiowymi, potrafili razem złożyć niezwykły muzyczny projekt, w którym z elektrycznej gitary, organów i elektrycznej basówki oraz tenoru powstała płyta mainstreamowa, ponadczasowa. Ta płyta mogła powstać również 30, czy 40 lat temu i byłaby równie wyśmienita. TO pozwala przypuszczać, że równie dobrze wytrzyma kolejne 40 lat, a ja za 20 z przyjemnością przyjmę ją do naszego radiowego Kanonu Jazzu, gdzie znajdzie się w najlepszym jazzowym towarzystwie, z pewnością na to zasługuje.

The Swallow Quintet
Into The Woodwork
Format: CD
Wytwórnia: ECM

Numer: 602527983806

14 października 2013

Charlie Parker – Charlie Parker With Strings

Tej płyty właściwie nigdy nie było. Muzyka powstała w czasie dwu sesji w 1949 i 1950 roku. Wtedy płyty długogrające nie były jeszcze rynkowym standardem. Płyty LP zostały wprowadzone na rynek w 1948 roku przez Columbię, jednak niemal dekadę zajęło ich upowszechnienie. Przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych był zdecydowanie jeszcze okresem singlowych przebojów i płyt 78 obrotowych. Również technika studyjna preferowała krótkie formy, nie dając jeszcze łatwej możliwości montażu, a w szczególności edycji wielośladowej. Prawdopodobieństwo nagrania doskonałej wersji 3 minutowego utworu, w którym nikt z muzyków nie popełnił drobnego błędu jest większe niż utworu 9 minutowego – średnio 3 razy większe…

Tak więc nagrania znane dziś pod wspólnym hasłem „Charlie Parker With Strings” ukazały się pierwotnie na singlach i płytach szybkoobrotowych. Już sama historia powstania tych nagrań pełna jest niejasności. Niektórzy z historyków twierdzą, że nagranie muzyki ze smyczkami było niemal dziecinnym marzeniem Charlie Parkera, inni – że został do tego niemal przymuszony przez Normana Granza. Pewnie prawda leży gdzieś pomiędzy tymi skrajnymi wersjami historii powstania tych niezwykłych w dorobku mistrza altu nagrań. Gdyby Charlie Parker marzył o nagraniu ze smyczkami – pewnie poszedłby na całość i szukał okazji wykorzystania wielkiej orkiestry. W dodatku – pewnie sięgnąłby po nieco bardziej ambitne aranżacje, niż dość proste, schematyczne rozwiązania zastosowane przez Jimmy Carrolla. Pewnie też miałby nieco lepszego i muzycznie bardziej inspirującego kierownika muzycznego orkiestry, niż  Mitch Miller – człowiek znany z wielkiej pasji organizatora i managera muzycznego, do którego największych osiągnięć należy dość amatorska gra na oboju i kilka sesji z Rosemary Clooney i Frankiem Sinatrą.

Norman Granz przez wielu uważany za jednego z największych szkodników jazzu ery be-bopu, człowieka, który sprowadził jazz klubowy do roli cyrku wystawianego w wielkich salach (Jazz At The Philharmonic). Żeby oddać Normanowi Granzowi sprawiedliwość – ten cyrk stworzył wielkie gwiazdy, w tym największą – Oscara Petersona, a dziesiątkom muzyków pozwolił zarobić fortunę.

Wiele sesji i muzycznych pomysłów największego z jazzowych managerów wszechczasów było niezwykle kontrowersyjnych – jak choćby zestawienie Benny Goodmana i Louisa Armstronga. Tak samo kontrowersyjny mógł wydawać się pomysł wtłoczenia Charlie Parkera w aranżacje Jimmy Carrolla, które mają tyle wspólnego z be-bopem, co improwizacje Cecila Taylora ze swingowymi aranżacjami Glenna Millera. W dodatku jeszcze, dla znawców biografii saksofonisty jest oczywiste, że gdyby wybierał sam, zapatrzony w całkiem ambitną muzykę współczesną takich mistrzów, jak Igor Strawiński, Paula Hindemitha, czy Arnolda Schoenberga.

Znakomita, wydana całkiem niedawno biografia Normana Granza pióra Tada Hershorna – „Norman Granz: The Man Who Used Jazz For Justice” odkrywa nieco kulisów postania tych nagrań, cytując liczne rozmowy jej autora z Normanem Granzem. To jednak relacja jednej ze stron, niekoniecznie całkiem obiektywna.

Pozostawiając kulisy powstania nagrań historykom, warto zauważyć, że mimo tego, że muzycznego materiału jest niewiele, to pozostaje on do dziś muzyką najwyższej próby, opierającą się upływowi czasu, przykładem, niemal wzorcem interpretacji zwykłych amerykańskich melodii, a także dowodem, że geniusz, jakim niewątpliwie był Charlie Parker, mimo wielu kłopotów osobistych, zdrowotnych i niekoniecznie całkowitej kontroli nad kreatywną stroną swoich sesji, praktycznie bez wyjątku nagrywał płyty wielkie i niezapomniane – takie jak „Charlie Parker With Strings”.

Charlie Parker
Charlie Parker With Strings (w zestawie „The Complete Charlie Parker On Verve”)
Format: 10CD (zestaw)
Wytwórnia: Verve

Numer: 042283714625

13 października 2013

High Definition Quartet – Hopasa

„Hopasa” to fenomenalny debiut niezwykłego zespołu. High Definition Quartet to niezwykły kwartet, którego istnienie przywraca mi wiarę w ciągłe istnienie wielkiego jazzu, a przede wszystkim w przyszłość gatunku. Zespół można porównać do największych amerykańskich składów z lat sześćdziesiątych, których nieodłączną cechą był fakt, że muzycy inspirowali się wzajemnie i współpracując tworzyli muzykę, której nigdy nie zagraliby bez kolegów.

W takim zespole jest zarówno miejsce dla gwiazd, jak i tych, bez których gwiazdy nie błyszczałyby tak jasnym światłem. W zespole High Definition Quartet najjaśniejszym światłem świeci talent obsypanego w całej Europie wieloma nagrodami Piotra Orzechowskiego.

„Hopasa” to idealnie zrównoważone połączenie młodzieńczego entuzjazmu, niezwykłej pewności i sprawności instrumentalnej oraz niezliczonych i niezwykle kompetentnych odniesień do jazzowej tradycji. Tym najbardziej oczywistym odniesieniem jest kompozycja Wayne Shortera „Ana Maria”. Radość wyszukania pozostałych, w szczególności w grze Piotra Orzechowskiego, który skomponował pozostałe utwory pozostawię każdemu z Was. Wspomniałem już lata sześćdziesiąte. Od największych pianistów tych czasów, w tym McCoy Tynera możecie zacząć poszukiwania.

Kompozycje Piotra Orzechowskiego pełne są niespodziewanych zwrotów akcji, momentami dość radykalnych zmian stylu i intensywności muzycznej akcji. To sprawiło, że kiedy „Hopasa” pierwszy raz trafiła do mojego odtwarzacza, miałem wrażenie, jakby zespół nie miał jeszcze do końca ustalonego pomysłu na własną artystyczną tożsamość. Wystarczyła jednak kolejna godzina i spojrzenie na całość z nieco dalszej perspektywy, abym zrozumiał, że to nie chęć popisania się i wypróbowania wszelkich przećwiczonych na próbach konwencji, często charakterystycznych dla płytowych debiutów spowodowała owa różnorodność.

Członkowie zespołu wiedzą o muzyce wiele, potrafią zagrać jeszcze więcej i z pewnością godną wielkich światowych gwiazd pozostających na scenach przez dziesięciolecia sięgają do swojej muzycznej pamięci w niezwykle kreatywny sposób. To sprawia, że debiutu nagraniowego High Definition Quartet nie potrafię przypisać do żadnego z kilkudziesięciu jazzowych stylów, co oznacza, że powstał kolejny – czyli, że zespół posiada własne unikalne brzmienie, a to w debiucie nagraniowym bardzo wiele. Oby tylko nie był to zespół jednej płyty, bowiem pomysłów każdemu z członków zespołu wystarczy na swoją własną grupę, czego we własnym interesie i chęci wysłuchania kolejnych nagrań zespołu, pozwalając sobie na samolubny odruch, muzykom High Definition Quartet nie życzę. Mam nadzieję, że nagrają jeszcze dużo równie dobrych płyt, zanim pójdą w świat realizować swoje pomysły w inny sposób.

Entuzjastyczna rekomendacja Randy Breckera, z którym zespół miał okazję współpracować niewątpliwie płycie nie zaszkodzi, podobnie, jak talent do utrzymywania zainteresowania mediów, który niewątpliwie posiada Piotr Orzechowski. Dla mnie jednak najważniejsza jest muzyka, a ta jest najwyższej światowej próby. Dla mnie „Hopasa” to jeden z niezwykle silnych kandydatów do płyty roku w światowym jazzie. Do końca roku pozostało niewiele czasu, a na mojej prywatnej liście premier 2013 roku płyta mieści się w pierwszej trójce. Pozostałe dwa tytuły to „Tap: John Zorn’s Book Of Angels Vol. 20” Pata Metheny i Dr. Lonnie Smith Octet – „In The Beginning: Volumes 1 &2”. W pierwszym tygodniu stycznia wybiorę sobie 5 płyt spośród tych, które dotarły do mojego odtwarzacza lub gramofonu w 2013 roku i urządzę sobie długi wieczór zakończony wyborem tej najlepszej. „Hopasa” z pewnością znajdzie się tym gronie.

Jeden z producentów samochodów ukradł mi hasło reklamowe, które wymyśliłem kiedyś na okoliczność pojawienia się płyty tak doskonałej, jak „Hopasa” – Simply Amazing. To właśnie jest moja prywatna, skrócona recenzja tego albumu.

High Definition Quartet
Hopasa
Format: CD
Wytwórnia: Emarcy / Universal
Numer: 602537434725