19 kwietnia 2014

Stephane Grappelly – Improvisations / Piano A Gogo

Pod nieco mylącym tytułem „Improvisations” francuski oddział Universalu wznowił w 2003 roku dwie płyty Stephane Grappelly’ego z lat pięćdziesiątych. Oba albumy łączy czas nagrania i osoba perkusisty – Baptiste Mac Kac Reillesa. Wszystko inne te płyty w zasadzie dzieli. Album „Improvisations” to płyta jakich wiele nagrał w swojej długiej muzycznej karierze jeden z najlepszych skrzypków świata. Zawiera wyśmienicie zagrane na skrzypcach melodyjne jazzowe standardy, w większości pochodzące z Broadwayu. Takie melodie, jak „Cheek To Cheek”, „’S Wonderful”, czy „Body And Soul” są wymarzonym materiałem dla skrzypcowych improwizacji lidera.

Druga połowa płyty, to wydawniczy rarytas. Jego unikalność polega na tym, że Stephane Grappelly – zgodnie z tytułem pierwotnie wydanego w formie zbioru 45-obrotowych singli – „Piano A Gogo”, gra na fortepianie. Skrzypiec tu nie usłyszycie. Usłyszycie za to, że nawet jeśli opanowanie instrumentu dalekie jest od technicznej wirtuozerii, muzykalność mistrza sprawia, że w efekcie dostajemy wyśmienitą porcję fortepianowych improwizacji. Cała historia gry Stephane Grappelly’ego na fortepianie jest zresztą dość ciekawa i wspominana w wielu biografiach mistrza, więc wydaje się być prawdopodobna.

Zanim o tym, co spowodowało, że Stephane Grappelly sięgnął po fortepian i dlaczego go później porzucił, nie mogę darować sobie okazji, żeby nie polecić Wam jednej z najlepszych filmowych biografii, jakie widziałem – filmu o Stephan Grappelly właśnie, podwójnej płyty DVD wydanej przez Deutsche Gramophone pod tytułem „A Life In The Jazz Century”.

Stephane Grappelly uczył się gry na fortepianie właściwie równolegle z grą na skrzypcach. Już w latach dwudziestych ubiegłego wieku grywał na fortepianie występując w różnych lokalach rozrywkowych i kinach. Zupełnie dziś zapomniane są jego umiejętności gry na saksofonie, której chyba nie dokumentują żadne zachowane do dziś nagrania. Gra na fortepianie pomogła młodemu muzykowi nauczyć się biegle czytać nuty, co w oczywisty sposób zwiększało szansę na znalezienie pracy. We wczesnym okresie kariery, zanim powstał słynny Hot Club De France z Django Reinhardtem, Stephane Grappelly grywał głównie w kinach, ilustrując na żywo wyświetlane, nieme wtedy jeszcze filmy. Jeśli kino było bogate – zatrudniało orkiestrę, wtedy grał na skrzypcach. W mniejszych kinach zatrudniano tylko pianistę, więc umiejętność gry na fortepianie ułatwiała znalezienie zajęcia.

Z Hot Club The France Gpappelly też grywał na fortepianie, podobnie jak w czasie sesji z Colemanem Hawkinsem w latach trzydziestych. Później porzucił fortepian, kiedy usłyszał na jednej z francuskich plaż wczesne nagrania Arta Tatuma. Doszedł bowiem do wniosku, że i tak nie ma szans konkurować z mistrzem techniką gry.

W 1954 roku nagrał album „Piano A Gogo”, jak sam oświadczył w jednym z wywiadów – przez pomyłkę, istoty pomyłki nigdy nie wyjaśniono, choć spotkałem się z całkiem prawdopodobną tezą, że w dniu nagrania zapomniał zabrać do studia skrzypiec. Nie wiem, czy to prawda, wiem jednak, że „Piano A Gogo” to album ciekawy, pokazujący również przy okazji, że technika gry Stephane Grappelly na fortepianie wcale nie była zupełnie beznadziejna, a nawet była rewelacyjna, jak na instrument, na którym w ogóle nie ćwiczył. Posłuchajcie choćby „Crazy Blues” będący mieszanką fascynacji stylem Arta Tatuma z francuską fascynacją muzyką Maurice Ravela. W dodatku „Improvisations” dostaniecie na tej płycie jako dodatek, pokazujący w pełni Stephane Grappelly’ego jako jednego z najlepszych skrzypków jazzowych w jego najlepszym repertuarze.

Stephane Grappelly
Improvisations / Piano A Gogo
Format: CD
Wytwórnia: Emarcy / Universal
Numer: 60249809864

13 kwietnia 2014

Kuba Płużek – First Album

W formule jazzowego kwartetu z saksofonem powiedziano już wszystko. Możliwe są oczywiście różnego rodzaju eksperymenty, których rynkowa wartość leży w wyróżnieniu się z tłumu setek ukazujących się każdego miesiąca płyt. Te eksperymentalne produkcje czasem potrafią cieszyć uszy części słuchaczy, ale równie szybko jak zdobywają rzesze zwolenników, starzeją się i pozostają chwilową sensacją.

Debiut płytowy Kuby Płużka to zupełnie inna liga. Młody, ale posiadający już spore jazzowe doświadczenie pianista nie eksperymentuje. Czuje się wystarczająco pewnie w jazzowym mainstreamie, gdzie trzeba wykazać się wiedzą, muzykalnością, pomysłami i wieloma zdolnościami, które nie trafiają się tak często jak unikalny eksperymentalny pomysł.

„First Album” to świetnie skomponowana przez lidera i zagrana przez cały zespół płyta. To kompozycje pełne energii, ale przede wszystkim pewności pomysłu i celu. Taka pewność u debiutanta to cecha właściwa największym geniuszom. Jeśli ktoś wydaje tak dojrzały debiut, strach pomyśleć, jak będzie brzmiał „Tenth Album”. Obawiam się, że może zmieść z powierzchni ziemi wiele amerykańskich jazzowych kwartetów z najwyższej półki.

Od czasu James Farm nie słyszałem równie błyskotliwego kwartetu. Nie tylko dlatego, że Kuba Płużek jest równie dobrym pianistą jak Aaron Parks. „First album” to również jedno z najlepszych nagrań Marka Pospieszalskiego. Jeśli szukać analogii z James Farm – Joshua Redman to oczywiście gwiazda światowego formatu, ale Marek Pospieszalski serwuje słuchaczom parę świetnych momentów konkurując z fortepianem lidera i jak zwykle wybitnymi pomysłami improwizacyjnymi Maxa Muchy. Nie wspomniałem jeszcze o obecności Davida Fortuny, którego perkusja jest niezbędnym elementem jazzowego kwartetu. A zespół Kuby Płużka to kwartet światowej klasy.

Gdybym nie wiedział, że to album debiutanta z Krakowa, pomyślałbym, że nagrali go rutynowani amerykańscy muzycy ze sporym studyjnym doświadczenie. To oznacza, że oprócz młodzieńczej energii i absolutnie prawdziwej pasji słyszę w kompozycjach Kuby Płużka olbrzymią wiedzę o historii mojej ulubionej improwizowanej amerykańskiej muzyki.

Gdybym musiał wybrać pomiędzy Aaronem Parksem i Joshua Redmanem, a Markiem Pospieszalskim i Kubą Płużkiem – z pełną odpowiedzialnością podejmuję się bronić tezy, że warto postawić na polski zespół. Tym bardziej, że z pewnością jeszcze nagra sporo wyśmienitej muzyki, a amerykańskie superskłady zwykle pojawiają się w studiu tylko na chwilę. „First Album” powinien spodobać się zarówno młodym poszukującym nowości słuchaczom, jak i wszystkim, którzy pamiętają czasy świetności największych jazzowych kwartetów wszechczasów.

Kuba Płużek
First Album
Format: CD
Wytwórnia: V Records / Universal
Numer: 5903111377021

Abdullah Ibrahim (Dollar Brand) – African Piano

„African Piano” to mój ulubiony album Abdullaha Ibrahima. Stanowi najdoskonalsze połączenie młodzieńczej energii z niezwykłym talentem egzotycznego pianisty. Do dziś pamiętam kiedy usłyszałem go po raz pierwszy. Ten album wraz z kilkoma innymi dorzucił mi jako prezent jeden ze sprzedawców używanych płyt na wiedeńskiej giełdzie dla kolekcjonerów. Uważał, że nie ma wielkiej wartości kolekcjonerskiej ani muzycznej. A na płytach znał się całkiem nieźle. Zresztą nie pierwszy raz wtedy, jakieś 15 lat temu zostawiłem u niego małą fortunę. Dziś okazją do napisania tego tekstu jest nowe wydanie przypominające ten album w serii ECM Re:solutions. W związku z tym mój mocno wysłużony analogowy egzemplarz z 1970 roku z zapomnianej już dziś nieco duńskiej wytwórni Spectator stał się przedmiotem jedynie kolekcjonerskim.

Być może publicznie wyrażane przez Duke Ellingtona uwielbienie dla solowych występów Dollara Branda spowodowało, że jego nagraniami zainteresował się ECM, który w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych stawiał na solowe nagrania pianistów. Trzeba jednak przyznać, że „African Piano” nie jest nagraniem typowym dla ECM.

Do dziś nie wiem też, jak powstały dźwięki, które słyszę na tej płycie. Czy to fortepian był jakoś spreparowany, czy został specyficznie nagrany? Faktem jest, że momentami mam wrażenie, że gra dwu pianistów, a fortepian stojący w Jazz-hus Montmartre w Kopenhadze był raczej rozstrojony niż zabytkowy. Podobno najnowsza reedycja wydana przez ECM w postaci płyty analogowej brzmi wyśmienicie. Tego na razie nie wiem, ale zamierzam w najbliższym czasie postarać się o takie wydanie. To album warty każdej wydanej na niego sumy pieniędzy, a nowa analogowa edycja będzie już trzecią w mojej kolekcji.

„African Piano’ to płyta dość wymagająca. Psuje do niej jedna z recenzji koncertu muzyki Fryderyka Chopina w Londynie z połowy osiemnastego wieku, często cytowana przez najwybitniejszego złudzi piszących kiedykolwiek o muzyce, Nicolasa Słonimskiego – otóż jeden z ówczesnych angielskich recenzentów określił muzykę Chopina błazeńską przestrzenią napuszonych hiperbol i dręczących kakafonii. Z pozoru może się Wam wydawać, że taka jest właśnie „African Piano” Abdullaha Ibrahima. Nic bardziej mylnego. Te dźwięki ułożą się Wam szybko w wyśmienite melodie, może nieco schowane w gąszczu dźwięków, ale z pewnością skupiające na sobie uwagę. Obok solowego recitalu fortepianowego Dollara Branda nie da się przejść obojętnie.

Przy okazji polecam kopalnię wiedzy o krytyce muzycznej – absolutnie genialną „Lexicon of Musical Invective: Critical Assaults on Composers Since Beethoven's Time” Słonimskiego, w której znajdziecie ów cytat i tysiące innych. A sam Słonimski, blisko spokrewniony z polskim poetą wpisał się na trwałe w historię jazzu z okazji zupełnie innej książki, której nikt nie chciał kupować (sam autor obiecał wydawcy, że sprzeda się co najwyżej 17 egzemplarzy…), zanim nie zainteresowali się nią jazzowi muzycy w latach pięćdziesiątych – mam na myśli słynne wizjonerskie dzieło „Thesaurus of Scales and Melodic Patterns” studiowaną wnikliwie przez Johna Coltrane’a i Milesa Davisa. Ale to temat na inną opowieść. Jeśli zainteresuje Was zupełnie niezwykła postać dyrygenta kompozytora i największego muzycznego erudyty wszechczasów, który urodził się jeszcze w osiemnastym wieku, ale zdążył również zagrać z Frankiem Zappą, który był jego wielkim fanem – zacznijcie od całkiem nieźle przetłumaczonej na język polski autobiografii – „Słuch absolutny”.

Abdullah Ibrahim (Dollar Brand)
African Piano
Format: CD
Wytwórnia: ECM
Numer: 602537435524