18 grudnia 2015

Pat Metheny / Ornette Coleman / Charlie Haden / Jack DeJohnette / Denardo Coleman – Song X

Pat Metheny w ECM – jazzowy mainstream. Pat Metheny w Geffen – przeważnie smooth jazz, dla części słuchaczy to najsłabszy okres błędów i wypaczeń w karierze mistrza, dla innych jego szczytowe osiągnięcia w rodzaju „Still Life (Talking)” i „Letter From Home”. Pat Metheny w Warner Music – tu bywa różnie. Okres kontraktu Pata Metheny z Geffen to jednak nie tylko wspomniane, dla wielu kultowe, dla innych niepotrzebne albumy Pat Metheny Group. To również kultowe „Song X” i „Zero Tolerance For Silence”. Kultowe oczywiście w przeważającej większości dla tych, którzy nie przepadają za charakterem brzmienia zespołu, bez wątpienia jednego z najważniejszych gitarzystów końca XX wieku, nadawanym mu przez Lyle Maysa.

Nie ukrywam dziś i nigdy nie ukrywałem, że raczej stoję po ciemnej stronie mocy i dla mnie to właśnie „Song X” i „Zero Tolerance For Silence” to najważniejsze nagrania Pata Metheny z tamtych lat. Czy był to sposób na odreagowanie? Potrzeba odmiany? Tęsknota za kreatywnością i wolnością twórczą? Raczej nie, bowiem w 1986 roku Pat Metheny był już supergwiazdą, człowiekiem, który mógł nagrywać co chciał i z kim chciał. Choć z pewnością „Song X” to nie była muzyka, której oczekiwali managerowie Geffen, wytwórni zdecydowanie nie kojarzonej z jazzem. Geffen w połowie lat osiemdziesiątych (album „Song X” ukazał się w 1986 roku) wydawała Petera Gabriela, Siouxsie And The Banshees, XTC, ale także Eltona Johna, Donnę Summer i Johna Lennona. W 1986 roku jej najważniejszym albumem było „So” Petera Gabriela, a już wkrótce w katalogu pojawiła się Nirvana.

Podsumowując, w obszernym zbiorze wywiadów przeprowadzonych przez Richarda Nilesa i wydanym w formie książkowej, Pat Metheny przyznał, że „Song X” – jego pierwsze nagranie dla Geffen zwyczajnie musiało być inne od płyt nagranych wcześniej dla ECM. Ostatnim nagraniem dla ECM był album „Rejoicing” zrealizowany z Billy Higginsem i Charlie Hadenem. Muzycy koncertowali w Nowym Jorku. Na jeden z koncertów przeszedł Ornette Coleman. To właśnie on zaproponował wspólne nagrania, do których obaj przygotowywali się spędzając wspólnie dużo czasu na próbach.

Wielu uważa Ornette Colemana za muzycznego szarlatana. Moim zdaniem ma na swoim koncie wiele ciekawych nagrań. Do nich właśnie należy „Song X”. Pat Metheny i Ornette Coleman to ludzie z zupełnie innych światów. W „Song X” jest jednak magia cechująca dzieła niezwykłe. Magia wspólnego porozumienia i kolektywnej improwizacji. Dla Pata Metheny Ornette Coleman był ważny od zawsze, przecież już na „Bright Size Life” umieścił jedną z jego kompozycji niemal dekadę przed nagraniem „Song X”.

„Song X” nie należy do najłatwiejszych w odbiorze albumów, w których nagraniu brał udział Pat Metheny. Jest pewnie jednym z najbardziej przystępnych nagrań Ornette Colemana. Jeśli spodoba się Wam ta muzyka, koniecznie sięgnijcie również po „Zero Tolerance For Silence” – równie ciekawy, choć nieco trudniejszy album Pata Metheny.

Po latach ukazała się jubileuszowa edycja „Song X” zawierająca sześć dodatkowych nagrań z tej samej sesji. Ja ciągle pozostaję przy wydaniu pierwotnym, choć z pewnością dodatkowa dawka niezwykłych wspólnych improwizacji dwu wielkich mistrzów w towarzystwie wybitnej sekcji jest warta każdych pieniędzy. Poczekam jednak na kolejny jubileusz. Może wyjdzie coś jeszcze obszerniejszego…

Pat Metheny / Ornette Coleman / Charlie Haden / Jack DeJohnette / Denardo Coleman
Song X
Format: CD
Wytwórnia: Geffen / MCA

Numer: 720642409626

16 grudnia 2015

Kazimierz Jonkisz Energy – 6 Hours With Ronnie

Kazimierz Jonkisz – weteran, postać legendarna, jeden z nielicznych na polskiej scenie perkusistów – liderów. To wszystko być może prawda, choć część tych określeń sugeruje raczej muzyczną emeryturę, a to z pewnością prawdą nie jest. Kazimierz Jonkisz to zwyczajnie i tylko wyśmienity muzyk, lider zespołu i jeden z najlepszych polskich perkusistów. To perkusista, który wyznaczał rytm „Winobrania” Zbigniewa Namysłowskiego, a jego własny album – „Tiri Taka” wprowadził na scenę w 1980 roku mało wówczas znanego skrzypka – Krzesimira Dębskiego, który za chwilę miał utworzyć String Connection.

Ronnie Cuber – również weteran, saksofonista, najczęściej barytonowy, grał w zasadzie wszystko i ze wszystkimi. Muzyk niezwykle uniwersalny, był w składzie debiutanckiego kwintetu George’a Bensona w 1966 roku, wcześniej grał między innymi z Maynardem Fergusonem. W latach siedemdziesiątych grał z Frankiem Zappą. Okazjonalnie pojawiał się w zespołach Erika Claptona, B. B. Kinga i Billy Joela. Legendarny album Dr. Lonnie Smitha „Drives” powstał z jego ważnym udziałem.

For Tune Production – niezwykle dynamicznie rozwijająca swój katalog polska wytwórnia, która nie stroni od muzycznych eksperymentów i jakimś cudem znajduje pieniądze na wydawanie niełatwych, awangardowych projektów z pogranicza jazzu i przeróżnych niełatwych do nazwania muzycznych nurtów eksperymentalnych.

Najnowszy album zespołu Kazimierza Jonkisza z gościnnym udziałem Ronnie Cubera to jeden z najbardziej mainstreamowych projektów w katalogu For Tune. Album nagrany jak za dawnych lat – tytułowe 6 godzin to właśnie czas nagrania, a przynajmniej czas, jaki na nagranie mógł poświęcić gdzieś pomiędzy lotniczymi połączeniami Ronnie Cuber. Tak nagrywało się dawno temu, kiedy muzycy spotykali się na nocnych sesjach w legendarnej kuchni Rudy Van Geldera w Engelwood Cliffs. Tam powstało wiele legendarnych albumów Blue Note, Prestige! i Impulse!. Wśród nich spokojnie można postawić „6 Hours With Ronnie”. Ta płyta mogłaby ukazać się pół wieku temu w katalogu jednej z tych legendarnych wytwórni. Jest równie dobra. Największa to oczywiście zasługa muzyków, ale swoje trzy grosze dołożyła również ponadprzeciętna jakość techniczna nagrania (Tokarnia i Jan Smoczyński).

Tak jak pół wieku temu – na program płyty złożyło się kilka kompozycji napisanych specjalnie z okazji tej sesji przez Wojciecha Pulcyna i garść rdzennie jazzowych standardów.

Być może to wszystko już było? To prawda. Ten album nie wniesie niczego nowego do światowej kultury. Nie odkryje nowych, niezbadanych jeszcze jazzowych zakątków. Nie będzie początkiem nowego stylu. Każdy z fanów z łatwością wskaże równie piękne wykonania „Lush Life”, czy „Bernie’s Tune” – niegdyś ulubionego tematu perkusyjnych bitew Gene’a Krupy i Buddy Richa.

Atrakcją jest z pewnością nieczęsto spotykana wiodąca rola saksofonu barytonowego, na którym nie gra zbyt wielu saksofonistów. Porównanie brzmienia jego instrumentu do mistrza Gerry Mulligana staje się oczywiste po wysłuchaniu kompozycji Wojciecha Pulcyna – „Bluszcz”. Muzyka to nie sport, więc nie przyznaje się za solówki punktów, ale to z pewnością Światowa Liga Mistrzów.

Kazimierz Jonkisz wie doskonale, na czym polega rola lidera. Jest powściągliwy, uważny, tworzy fundament i wyznacza kierunki. Szkoda tylko, że nie nagrywa częściej. To z pewnością jednak nie brak pomysłów, czy twórczej energii. Takie czasy. Najtrudniej znaleźć na rynku miejsce na zwyczajnie dobry album. Możecie pomóc – każdy z fanów jazzu może rozwiązać worek z prezentami, kupując ten album dla siebie, kupcie jeszcze parę sztuk w prezencie dla najbliższych. Dobra muzyka jest jednym z najlepszych prezentów na świecie…

Kazimierz Jonkisz Energy
6 Hours With Ronnie
Format: CD
Wytwórnia: For Tune

Numer: 5902768701739

14 grudnia 2015

New Simple Songs Vol. 11

Sezon świąteczny czas zacząć. Każdego roku w grudniu szkoda mi takich nagrań, które mimo swojego niezaprzeczalnego piękna, trafiają do naszych uszu praktycznie wyłącznie w grudniu. Dlaczego nie słuchamy świątecznych nagrań latem? Nie wiem, ja czasem słucham. Niekoniecznie tych, które świat uznaje za klasyki kolędowania – Franka Sinatry, Elli Fitzgerald, Tony Bennetta i Raya Charlesa. Inni też mają wiele do powiedzenia. Dla mnie świątecznym klasykiem jest album „Jingle All The Way” Beli Fleck’a i jego kolektywu The Flecktones… A tam właśnie znajdziecie klasyczne wykonanie „Jingle Bells”.

* Jingle Bells – Bela Fleck & The Flecktones

Oczywiście muszą być dzwoneczki, odgłosy sani sunących po śniegu i znane od lat melodie. Ciekawe, że właściwie większość świątecznych kompozycji ma już co najmniej 50 lat. Wykonawcy w zasadzie wszelkiego rodzaju muzyki prędzej, czy później sięgają po taki repertuar, raczej wszystkim znany, niż nowy, autorski. A przecież wystarczy napisać balladę i dołożyć do niej zimowe odgłosy… Do tego tekst o choince, Mikołaju, prezentach, albo z odrobiną religii – jak kto woli… I gotowe. A jednak nawet wykonawcy, których o skok na kolędy mało kto podejrzewa, próbują…

* Christmas Time Is Here - Steve Vai

Są też tacy, którzy wykorzystują świąteczne szaleństwo jako okazję do całkiem dobrego zarobku, jeżdżąc od lat w trasy ze specjalnymi programami zawierającymi w zasadzie tylko sezonowe kompozycje, czasem oparte w zaskakujący sposób na jazzowych klasykach, które nie mają w zasadzie nic wspólnego z kolędami… Wśród nich jednym z najlepszych jest Brian Setzer.

* Jingle Bells - Brian Setzer Orchestra
* Gettin' In The Mood (For Christmas) - Brian Setzer Orchestra

Można również uczynić ze znanej świątecznej melodii okazję do improwizacji. Jeśli ma się dość talentu i wyobraźni, temat do improwizacji może być w zasadzie dowolny. Na przykład „Silent Night” – bez tekstu, na gitarę solo.

* Silent Night – Stanley Jordan

Są wykonawcy, których nikt nigdy nie podejrzewał o nagranie kolędy. Jednym z nich jest Tom Waits. Jego „Christmas Card from a Hooker in Minneapolis” kolędą oczywiście nie jest. Jednak i on nie oparł się atmosferze świąt, nagrywając klasyka spirituals w towarzystwie nieśmiertelnych The Blind Boys Of Alabama.

* Go Tell It On The Mountain - Blind Boys Of Alabama & Tom Waits

Z tego samego, w całości poświęconego muzyce zimowej albumu „Oh Come All Ye Faithful” pochodzi melorecytacja Meshell Ndegeocello.

* Oh Come All Ye Faithful - Blind Boys Of Alabama & Meshell Ndegeocello

Święta to również prezenty i posłaniec, który je przynosi. To zupełnie niereligijny symbol, choć dziś stał się nieodłącznym elementem obchodów. W zapowiadaniu jego przybycia najlepszy był Clarence Clemons. Dziś w wersji pochodzącej z jednego z koncertów z 1978 roku.

* Santa Claus Is Coming To Town - Bruce Springsteen & The E-Street Band

The Yellowjackets – zespół nigdy nie nagrał świątecznego albumu, gościł jednak na całkiem świątecznej płycie Take 6, uczestnicząc w nagraniu jednej z najbardziej znanych brytyjskich melodii świątecznych.

* God Rest Ye Merry Gentlemen - Take 6 & The Yellowjackets

Świąteczne kompozycje mają najczęściej tekst, którym warto się zająć, najlepiej z pasją i oddaniem, jak zwykł to czynić Otis Redding.

* Merry Christmas, Baby – Otis Redding

Może też być bez tekstu, za to w klasycznej organowej wersji, która tekstu nie potrzebuje. Melodię znają przecież wszyscy, a tekst mogą sobie zanucić.

* Jingle Bells – Jimmy Smith

Wciąż nie wiem, czy ta płyta nie jest muzycznym żartem, jednak wracam do niej co rok, żeby to sprawdzić. Tak jest i tym razem. W roli głównej Bob Dylan.

* Here Comes Santa Claus – Bob Dylan
* Do You Hear What I Hear? – Bob Dylan