Harry Belafonte pomagając w karierze Miriam Makebie nie tylko zapraszał ją wielokrotnie do wspólnych występów (łącznie z tym zarejestrowanym na płycie z 1960 roku – Return To Carnegie Hall). Nagrał też z nią wspólnie sygnowaną płytę studyjną – An Evening With Belafonte / Makeba. Z pozoru to wspólna płyta. To co spaja w jedną jej muzyczną zawartość to warstwa językowa i zapewne tekstowa. Wspólne jest także polityczne przesłanie całości. Wspólnego muzykowania tutaj niewiele. Z 12 piosenek, tylko w dwu oboje śpiewają razem. Pozostałymi dziesięcioma podzielili się po połowie. Może dlatego, z ostrożności przed wprowadzeniem w błąd nabywców płycie nadano tytuł An Evening With Belafonte / Makeba, a nie Belafonte And Makeba.
W sumie powstał jednak projekt dość niezwykły, i wyjątkowy nie tylko pod względem muzycznym. To także wyraz solidarności Harrego Belafonte z wieloletnią walką Miriam Makeby o prawa czarnej ludności Afryki.
Płyta zawiera zarówno kompozycje Miriam Makeby, jak i Harrego Belafonte, inspirowane lub wzorowane na melodiach ludowych z różnych części Afryki. Wszystkie piosenki śpiewane są w różnych językach afrykańskich. Aranżacje i użyte w nagraniach instrumenty nie mają w sobie właściwie nic z klimatu Afryki. To typowe balladowe, oszczędne aranżacje na okrojoną orkiestrę, znane z innych nagrań Harrego Belafonte z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Trochę żal tych Afrykańskich klimatów oryginalnych melodii, choć i tak wydanie w USA w 1965 roku płyty w całości nagranej w zupełnie dla potencjalnych nabywców nieznanych językach musiało być jej skazaniem na egzystencję ciekawostki i fanaberii w dyskografii wielkiej w swoim czasie gwiazdy, jaką niewątpliwie był Harry Belafonte.
To było przecież na długo przed modą na world music. To był raczej projekt zaangażowany politycznie, niż próba przeszczepienia na grunt amerykańskiego rynku muzyki popularnej rytmów Afryki. Z drugiej strony, oprócz lakonicznego opisu każdego utworu na okładce płyty, z tekstów śpiewanych w egzotycznych językach zapewne większość słuchaczy tego przesłania nie odebrało.
Po co więc to wszystko? W sumie to nie musi mieć żadnego znaczenia. Wystarczy zapomnieć o tle politycznych i historii powstania płyty i skupić się na muzyce. A ta płynie z głośników z niewiarygodną płynnością sprawiającą, że zanim płyta się na dobre rozkręci już kończy się pierwsza strona i trzeba ją zmienić. Na stronie B jest podobnie. Szkoda, że to krótka, standardowa analogowa płyta. Można jej słuchać wiele razy bez znużenia. Poszczególne utwory są do siebie dość podobne, niezależnie od tego, czy partie wokalne należą do Harrego Belafonte, czy Miriam Makeby. Muzyka jest przyjemna, pogodna i optymistyczna. Jest też pełna ciekawych harmonii. Specyficzny, miękki głos Harrego Belafonte jest niezwykle charakterystyczny i jedyny w swoim rodzaju. Jeśli ktoś lubi ten głos, abstrakcyjne wokalizy w nieznanym języku jeszcze lepiej eksponują jego barwę uwalniając mózg od konieczności skupienia się na zrozumieniu tekstu. Głos Harrego Belafonte we wszystkich dobrych nagraniach zbliża się do cukierkowo – festiwalowego banału, nie przekraczając jednak granicy dobrego smaku. Miriam Makeba dysponuje zdecydowanie bardziej surową i chropowatą barwą, jednak jej też jest daleko do rdzennych afrykańskich nagrań wokalnych.
Zupełnie osobna sprawa to jakość nagrania. Proces pierwszy raz zastosowany przez RCA w 1963 roku i określany rynkową nazwą Dynagroove polegał na pionierskim użyciu komputerów w obróbce dźwięku po nagraniu w celu podniesienia dynamiki i redukcji szumów typowych dla płyt winylowych. W swoich czasach technologia była dyskusyjna i przez jednych krytykowana, a przez innych chwalona. Dość powiedzieć, że zastosowanie przez inżynierów dźwięku tej techniki pozwalało w rzeczywistości wyeliminować szumy i podnieść nieco poziom i klarowność mikrodetali. Stało się to niestety kosztem nienaturalnej przestrzeni i kompresji dynamiki w skali makro. To uwaga nie tylko do dzisiejszej płyty. Choć w sumie trudno powiedzieć, ile w tym zasługi wspomnianej technologii, a ile specyfiki studia, czy warsztatu pracy konkretnych realizatorów. Brak przecież materiału nagranego z użyciem tej techniki i jednocześnie bez niej. Płyty można tylko porównać do innych nagrań z tego okresu. Samą techniką Dynagroove po kilku latach RCA porzuciło. Nie zrobiła ona tak zawrotnej kariery jak inny patent RCA – Living Stereo.
Przebojem z płyty został utwór My Angel (Malaika) – to utwór inspirowany kenijską piosenką o miłości, wielokrotnie później wykonywany przez Belafonte i Makebę na koncertach.
W sumie to świetna płyta. Dobra do skupionej wieczornej sesji odsłuchowej. Sprawdza się również w czasie rodzinnego niedzielnego śniadania. Można też podziwiać kunszt realizatorów dźwięku lub wsłuchiwać się w niuanse realizacyjne z chęcią zajęcia miejsca w obozie zwolenników lub przeciwników brzmienia Dynagroove. Albo podziwiać odwagę Harrego Belafonte w realizacji politycznie zaangażowanego i zupełnie pozbawionego szans komercyjnych projektu.
Albo zwyczajnie słuchać i zastanawiać się, próbować odgadnąć znaczenie słów, stworzyć sobie własne historie. Albo znaleźć kogoś, kto przez zupełny przypadek zna zulu, xhosę, sotho, lub suahili. Choć to może ryzykowne, wtedy teksty mogą stać się zbyt prostymi i banalnymi historiami.
Harry Belafonte, Miriam Makeba
An Evening With Belafonte / Makeba
Format: LP 180 g
Wytwórnia: RCA Victor / Speakers Corner
Numer: LSP-3420
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz