„Passion”, to ostatnia autorska płyta Zbigniewa Seiferta, nagrana zaledwie na 2-3 miesiące przed jego śmiercią, w listopadzie i grudniu 1978 roku. W kilka dni po zakończeniu sesji do tej płyty zagrał jeszcze gościnnie na płycie Glena Moore’a („Introducing Glen Moore”), ówczesnego basisty grupy Oregon. Moment nagrania tej płyty, to był czas, kiedy pozycja Zbigniewa Seiferta w jazzowym światku Nowego Jorku i wiara w wydawniczy sukces producentów wytwórni Capitol, były na tyle wysokie, że mógł wybrać właściwie dowolnych muzyków do nagrania swojego ostatniego dzieła. Skompletował więc gwiazdorski skład, przypuszczalnie jeden z najlepszych, jakiemu kiedykolwiek liderował polski muzyk jazzowy.
Autorską muzykę Zbigniewa Seiferta zagrali więc: John Scofield na gitarze, Eddie Gomez (na płycie Eddy Gomez) na kontrabasie i gitarze basowej, Jack DeJohnette na perkusji i Nana Vasconselos na instrumentach perkusyjnych. Na fortepianie zagrał nieco mniej znany Ritchie Beirach. W nagraniu dwu utworów uczestniczyła też rozbudowana sekcja smyczkowa, której muzycy pozostają anonimowi, jednak większość z nich to byli członkowie orkiestry Filharmonii Nowojorskiej.
Album nagrano i miksowano w najlepszych nowojorskich studiach nagraniowych – R.P.M. i Electric Lady. To ostatnie, zbudowane przez Jimi Hendrixa początkowo jedynie na własne potrzeby, było w owym czasie udostępniane tylko największym gwiazdom. To również świadectwo statusu lidera.
Każda nuta zagrana przez Zbigniewa Seiferta na „Passion” brzmi tak, jakby wiedział, że to jego ostatnie nagranie. Jakby chciał wykrzyczeć wszystko, co miał jeszcze do powiedzenia. Całą swoją miłość do muzyki Johna Coltrane’a, wszystkie słowiańskie nuty, które powinien świat usłyszeć. Jakby chciał rzucić na szalę wszystkie siły, jakie nagle i niespodziewanie w niego wstąpiły w okresie kilku tygodni cudownego uzdrowienia, kiedy znalazł siłę, by zagrać po raz ostatni.
Nie oznacza to, że nie pozostawił miejsca na własne prezentacje nagrywającym z nim muzykom. To wszak cecha wybitnych liderów, a takim bez wątpienia, był Zbigniew Seifert. Oprócz skrzypiec najważniejszym głosem na płycie jest gitara Johna Scofielda. Już wtedy było to bardzo rozpoznawalne brzmienie, choć to był ciągle początek twórczej drogi jednego z najważniejszych dziś gitarzystów jazzowych.
John Scofield i Zbigniew Seifert prawdopodobnie spotkali się na dłużej po raz pierwszy w studio na nagraniach „Passion”. Brzmią razem tak spójnie, że trudno uwierzyć, że nie mieli wtedy za sobą setek wspólnych występów. Wystarczy posłuchać choćby utworu „Where Are You From” z pierwszej strony płyty.
„Passion” to ten rodzaj muzycznej prezentacji, który z każdą chwilą staje się mocniejszy, rośnie i potężnieje z każdą minutą zapisanej na płycie muzyki. Otwierający drugą stronę utwor „Pinocchio” rozpoczyna się jedną z najlepszych solówek gitarowych Johna Scofielda jakie zagrał w ciągu pierwszych 10, a może nawet 20 lat swojej muzycznej kariery. Jednak kiedy po krótkiej improwizacji fortepianu Ritchie Beiracha swoją szaleńczą solówkę rozpoczyna Zbigniew Seifert, nie sposób oprzeć się wrażeniu przepaści dzielącej wybitnego przecież Johna Scofielda od Zbigniewa Seiferta. Każdy dźwięk zagrany przez polskiego skrzypka jest jednocześnie spontaniczny i przemyślany, szaleńczo energetyczny i technicznie kontrolowany w sposób niedostępny dla żadnego innego skrzypka jazzowego wtedy, w 1978 roku i teraz w 2011.
Kolejny utwor – „Singing Dunes” to starannie zaaranżowane partie sekcji smyczkowej. Jakże jednak musieli zdziwić się muzycy Nowojorskiej Filharmonii, kiedy zobaczyli przygotowane dla nich nuty. Oni zapewne widzieli niejedną szaloną wizję twórczą. Nagrywając ze Zbigniewem Seifertem znaleźli się jednak na zupełnie innej planecie. Co jeszcze tam się znajdowało – niestety nigdy już się nie dowiemy. To co zagrał Zbigniew Seifert w towarzystwie sekcji smyczkowej w „Singing Dunes” i w finale płyty – utworze „Escape From The Sun” napisanym wspólnie z Tomaszem Stańko jeszcze za czasów ich wspólnej pracy w Kwintecie Tomasza Stańki – brzmi tak naturalnie, a jednocześnie odkrywczo i do dziś świeżo i zdumiewająco, że za każdym razem, kiedy słucham strony 2 płyty „Passion” nie mogę uwierzyć, że nikt tak nigdy nie zagrał…
To, że płyty "Passion" Zbigniewa Seiferta nie można dziś kupić w każdym dobrym sklepie muzycznym na świecie, to zwyczajny wstyd. Sam znam w Polsce ze 20 osób, które od wielu lat poszukują używanych egzemplarzy oryginalnego wydania z 1979 roku. Przy dzisiejszej sprzedaży płyt jazzowych w Polsce, ta grupa już zapewniłaby albumowi miejsce w czołówce miesiąca i całkiem niezły sukces wydawniczy. Może jakaś finansowana z budżetu, czyli naszych podatków, instytucja kultury zrezygnuje z kolejnego koncertu Fryderyka Chopina i zajmie się innym naszym wielkim rodakiem. Można na przykład próbować wykupić od EMI, która ma prawa do archiwów Capitolu, taśmy i wydać płytę. Nie wiem też dlaczego EMI nie wznawia „Passion”. Może zaginęły oryginalne taśmy. Jeśli tak, mój egzemplarz jest w dobrym stanie mimo wielokrotnego słuchania. Chętnie wypożyczę go wydawcy, jednak będę wymagał środków bezpieczeństwa porównywalnych z tymi, ktore towarzyszą ciągłym podróżom „Damy z łasiczką”, bowiem „Passion” to równie wielki nasz własny skarb narodowy. To jest arcydzieło,
od pierwszej do ostatniej nuty.
Tekst ukazał się w czerwcowym wydaniu magazynu RadioJAZZ.FM – JazzPRESS
Zbigniew Seifert
Passion
Format: LP
Wytwórnia: Capitol
Numer: ST-11923
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz