Przedziwna to płyta, nawet jak na bardzo zróżnicowaną dyskografię Charlesa Mingusa. Do dziś nie wiem, czy to nie jest jakiś muzyczny dowcip, choć zadziwiająco często sięgam po tą płytę. Wersja analogowa z pewnością warta jest każdej wydanej na nią złotówki, bowiem to klasyczna pozycja, a te w wydaniu analogowym sprawdzają się najlepiej. Płytę zarejestrował Charles Mingus z mało znanymi muzykami. Jedynie grający na puzonie Jimmy Knepper i perkusista Danie Richmond to muzycy nieco bardziej znani, choć raczej również tylko z nagrań z liderem dzisiejszej płyty.
Tak więc, czy to przykład niezwykłej synergii unikalnego czasu i miejsca, kiedy grupa nikomu nieznanych muzyków gra świetną sesję? Czy może geniusz Charlesa Mingusa (nie wiedzieć czemu podpisanego na tej płycie imieniem Charlie…), który z każdego składu potrafił wykrzesać świetną muzykę? Nie mam pojęcia. Nie wiem też czemu nagraną w 1957 roku sesję wydano pierwotnie dopiero w 1962 roku? Może ta muzyka zwyczajnie musiała odczekać swoje w natłoku innych sesji lidera gotowych do wydania? To był przecież jeden z najlepszych okresów w karierze lidera. W okresie od 1957 do 1962 roku wydano między innymi „Mingus Ah Um”, „Charles Mingus Presents Charles Mingus” i „Jazz Portraits: Mingus In Wonderland”.
Jaka jest muzyka na „Tijuana Moods”? Zgodnie z tytułe, inspirowana motywami meksykańskimi, jednak w specyficzny mingusowy sposób. To nie jest meksykańska płyta… W kilku memoentach pojawiają się rozwiązania rytmiczne i instrumenty charakterystyczne dla tego kraju, ale poza tym to świetnie zaaranżowana autorska muzyka Charlesa Mingusa. Nie dajcie się zwieść tandetnej okładce… Choć słowa samego lidera na okładce, który oznajmia, że to najlepsza płyta jaką kiedykolwiek nagrał są nieco na wyrost, to z pewnością album wart zainteresowania. Każdy oczywiście ma prawo do własnego zdania, jednak nie wierzę, żeby nawet sam kompozytor i lider dzisiejszej płyty wierzył w 1962 roku, że to muzyka lepsza od wymienionych już kultowych wręcz dzisiaj płyt jego autorstwa…
Nawet jeśli motywy meksykańskie trwają tylko chwilę, to prawdopodobnie najlepszy kawałek meksykańskiego jazzu w historii wszechświata. Charles Mingus był mistrzem artystycznej kreacji, może nie był wybitnym kontrabasistą, ale na pewno wybitnym kompozytorem i liderem zespołów, często złożonych z mało znanych muzyków.
Można uwierzyć lub nie w historię z okładki, jednak „Tijuana Moods” to niezwykle emocjonalne kompozycje. To też mistrzowskie proporcje pomiędzy meksykańską witalnością znaną z muzycznego folkloru ulic tego kraju (mariachi) a wysmakowanymi aranżacjami lidera, który w owym czasie niewątpliwie czerpał obficie z orkiestrowego dorobku Duke Ellingtona. Jak każdy amerykański kompozytor w tym okresie, więc to nie wstyd…
To niewątpliwie płyta na późny wieczór, to nie jest muzyka do słucania o poranku, tak przynajmniej wynika z mojego doświadczenia. To wbrew deklaracji samego Charlesa Mingusa na okładce nie jest jego najlepsza płyta, choć z pewnością jest to dzieło życia grającego na trąbce Clarence Shawa. I z pewnością solidna jazzowa pozycja dla fanów lidera konieczna, a dla wszystkich fanów jazzu z pewnością warta zainteresowania.
Charles Mingus
Tijuana Moods
Format: LP
Wytwórnia: RCA
Numer: LSP-2533
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz