W
Kanonie jeszcze płyty Theloniousa Monka nie było. Najwyższy zatem czas, żeby to
naprawić. Jednak ten niezwykły muzyk trochę do Kanonu nie pasuje… Oczywiście
nie mam tu na myśli muzyki, bo ta jest z pewnością w wielu wypadkach wybitna,
ani kompozycji, które stanowią właściwie w komplecie niedościgniony wzorzec
zabawy przewrotnym wyborem pozornie bezsensownych akordów i tworzeniem z nich
melodii, które znamy wszyscy… Problem z Theloniousem Monkiem jest taki, że on w
zasadzie nie nagrał jakiejś szczególnej płyty, którą można by wybrać na
początek… Takiego dzieła życia. Wielu największych muzyków nagrało ich nawet
kilka, a Thelonious Monk żadnego… Tak więc wybór właśnie „Monk In Tokyo” na
początek przygody z jego muzyką wydaje się być najlepszy z możliwych. Tradycyjnie
bowiem nie wybieramy do Kanonu nagrań zebranych w większe zestawy, nie
zmieszczą nam się na antenie w czasie przeznaczonym na prezentację Kanonu.
Gdybyśmy je uwzględnili, na pewno w tym miejscu powinny znaleźć się od razu dwa
zestawy – „The Complete Blue Note Recordings” i „The Complete Riverside
Recordings”. Ten pierwszy to tylko 4 płyty CD, ale ten drugi to już 15 krążków.
Pewnie można by próbować też z „Live At The Five Spot Discovery!”, jednak to
nagranie z udziałem Johna Coltrane’a niebezpiecznie zbliża się do granicy poza
którą słaba jakość techniczna nagrania właściwie uniemożliwia jego normalny
odbiór. Więc jeśli z Johnem Coltrane’a to już raczej „With John Coltrane At
Carnegie Hall”.
Jeśli
więc już trzeba wybrać pojedynczy album to ja wybieram chociaż podwójny – „Monk
In Tokyo”. Wcale nie dlatego, że nie lubię Monka z Coltrane’m, jednak nagraniom
z Carnegie Hall brakuje nieco atmosfery klubowej, a te z Five Spot są dla mnie
za słabe technicznie. Poza tym w Kanonie wybierając Monka chciałbym słuchać
jego fortepianu i jego kompozycji, a nie tego jak dzieli scenę z innym
mistrzem. Z tej też przyczyny wybieram właśnie dzisiejszą płytę, a nie
pochodzącą z tego samego okresu „Live At The Jazz Workshop Complete”, na której
fortepian jest za bardzo rozstrojony…
Mimo
tego, że dla mnie Thelonious Monk to przede wszystkim genialny kompozytor, a
nie wirtuoz fortepianu, to nawet on potrzebował sprawnego technicznie
instrumentu… Monk traktował fortepian bardzo perkusyjnie, dla wielu ortodoksów
zbyt awangardowo, co w połączeniu z często nieprzewidywalnymi rozwiązaniami
harmonicznymi jego kompozycji spowodowało, że na właściwą ocenę czekał długo, a
właściwie został doceniony dopiero po śmierci… Czasem taki los geniusza…
W
Tokio w 1963 roku pianiście towarzyszył wierny przyjaciel i uczestnik wielu
jego sesji, saksofonista Charlie Rousse oraz świetnie do tego duetu pasująca
sekcja rytmiczna – basista Butch Warren
perkusista Frankie Dunlop.
Na
płycie znajdziemy większość najważniejszych kompozycji lidera, zagranych w
towarzystwie dobrych muzyków i przychylnej publiczności. To kolejny argument
skłaniający mnie do wyboru właśnie tej płyty. „Bemsha Swing”, „Episthopy”,
„Hackensack”, „Blue Monk”, czy wreszcie otwierająca koncert „Straight No
Chaser” to dziś klasyki grywane zarówno przez składy akustyczne w post-bopowej
konwencji, pianistów solo, jak i zespoły elektryczne. To dowodzi uniwersalności
tych kompozycji, na które składają się zarówno łatwe do zapamiętania melodie,
jak i niebanalne harmonie. W przypadku takich kompozycji każdy fan dobrego
jazzu powinien wiedzieć, jak chciał je zagrać sam kompozytor. Poza tym, że to
wyśmienity koncert, to dodatkowy powód, żeby uznać tą płytę za absolutnie
obowiązkową w kolekcji nagrań każdego fana jazzu.
Thelonious Monk
Monk In Tokyo
Format:
2CD
Wytwórnia:
Columbia / Sony
Numer:
5099706353829
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz