Ciągle mam mieszane uczucia w
stosunku do tego albumu. A jednak ciągle do niego wracam… To chyba oznacza, że
jest co najmniej intrygujący. W natłoku jazzowych nowości, jeśli wracam do
jakiejś płyty, to oczywiste, że musi coś w sobie mieć…
Moja pierwsza z tym albumem chwila
została udokumentowana lakoniczną notatką, którą za własnym zeszytem cytuję w
całości:
„Kontrabas z orkiestrą.
Teoretycznie dyscyplina niemożliwa. Kontrabas jest do tego zbyt delikatny,
szczególnie taki, potraktowany akustycznie i bez jakiś technicznych
manipulacji. Jakiś jubileusz ECM? Program płyty to rodzaj The Best Of ECM. Choć
pewnie trzeba sprawdzić, czy wszystkie kompozycje składające się na program
płyty pierwotnie nagrane zostały dla ECM. Bez wątpienia należą do artystów z
ECM związanych – to same sławy – Dave Holland, Jan Garbarek, Chick Corea i
Keith Jarrett. O Trygve Seim nie wiem zbyt wiele.
Jazzowy big band, to dość
zamknięta formuła. Chyba, że uznamy za big band takie zespoły jak Sun Ra
Arkestra, albo duże składy Lestera Bowie, ale to przecież nie były big bandy,
tylko duże orkiestry jazzowe. W big bandach więc mamy podział na trzy grupy.
Grupa pierwsza, to potęga brzmienia, szczególnie sekcji dętej, często
wytworzona przez zwiększanie składu, lub przez dodawanie do aranżacji
niepotrzebnie dużej ilości krótkich dźwięków zagęszczających muzyczną fakturę.
Do tej kategorii z pewnością orkiestra znana jako Scottish National Jazz
Orchestra nie należy. Druga grupa – określę ją obrazowo – słodzimy smyczkami
jak Klaus Ogermann… Wiecie, że nie przepadam. Choć sporo sław złotego okresu
jazzu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku nagrało niezłe
płyty …with Strings. To jednak również nie jest zdecydowanie charakter
brzmienia Scottish National Jazz Orchestra. I wreszcie grupa trzecia –
próbujemy wykorzystać potencjał brzmieniowy orkiestry do sugestywnego malowania
dźwiękowych obrazów, odwzorowania rzeczywistości. A to lecą gdzieś ptaszki, a
to gdzieś biegnie koń i takie tam… To też nie jest Scottish National Jazz
Orchestra. I tu pojawia się problem. A właściwie tu zaczyna się coś, co sprawi,
że do tej płyty pewnie jeszcze wrócę. Zespół kierowany przez Tommy Smitha nie
należy do żadnej z powyższych kategorii. Nie jest też nijakim, bezdusznym
akompaniatorem. Ma swój styl, choć trudno go opisać. Świetnie współpracuje z
jeszcze lepszym solistą, jakim jest Arild Andersen. Do tej muzyki trzeba
jeszcze wrócić…”
Tyle cytatu z pierwszego spotkania
z „Celebration”. Często jest tak, że po wieczorze spędzonym z taką płytą wracam
do niej… Na przykład za 5 lat. Tym razem wróciłem po kilku dniach. Czułem się
zaintrygowany. A to dobry znak dla płyty…
Posłuchałem w tak zwanym międzyczasie „My Song” Keitha
Jarretta z płyty o tym samym tytule – tu, co mi się nie zdarza często – tylko
jednego utworu – w ramach przygotowania do rozwiązania zagadki „Celebration”.
Spędziłem też uroczy wieczór po raz kolejny z „One Quiet Night” Pata Metheny,
którą wyjąłem z półki tylko na chwilę, żeby posłuchać „My Song”. Posłuchałem
też fragmentów płyty Chicka Corea – „Rendezvous In New York” - odświeżając sobie melodię „Crystal Silence”.
No i wróciłem do „Celebration”, co jak już podkreślałem,
samo w sobie oznacza, że to wartościowa płyta. To jednocześnie bardzo nietypowa
realizacja dla wytwórni ECM. Nagranie koncertowe, duża orkiestra, no i
repertuar powtórkowy, rodzaj swoistego The Best OF ECM… W końcu to celebracja…
Znane kompozycje wyposażone zostały w nowe, intrygujące,
często dające zupełnie nowy wgląd w znane melodie aranżacje…Czy ten album jest
lepszy od składanki ułożonej z oryginalnych wykonań, którą ECM z pewnością
mógłby wydać? Przecież tylko wtedy miałby sens…
Nie jest lepszy, jest inny. Wystarczająco inny, żeby
zapomnieć o tym, że to nowe wersje znanych już większości fanów wytwórni i jej
stylu kompozycji. Czyż nie jest dobrym sposobem celebracji kolejnych równych
(chyba czterdziestych) urodzin złamanie wszelkich reguł i nagranie czegoś
niespodziewanego?
Co jest znakiem rozpoznawczym tego albumu? To świetne
aranżacje, bardzo dobra orkiestra, a przede wszystkim równowaga. I to jest
słowo klucz. Owa równowaga sprawia, że przy pierwszym kontakcie ta muzyka może
się Wam wydać nijaka, jednak przy kolejnych zyskuje wiele i daje sporo radości,
zachęcając do powrotu do tego niezwykle udanego albumu.
Arild Andersen & Scottish
National Jazz Orchestra Directed By Tommy Smith
Celebration
Format:
CD
Wytwórnia:
ECM
Numer:
602527909479
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz