Od
nagrania tego albumu minęły zaledwie 4 lata. Nie słuchałem go jakiś czas. Nie
zrozumcie mnie źle, to nie jest zła płyta. Jednak jeśli porównać ją z absolutną
muzyczną stratosferę, w jaką zawędrował przez te cztery lata Adam Bałdych,
„Damage Control” wypada dość blado. W 2009 roku to było objawienie. Teraz to
tylko bardzo dobra płyta światowej sławy muzyka, nagrana w towarzystwie
świetnych instrumentalistów. Tomasz Żaczek, Paweł Tomaszewski i Cezary Konrad
to artyści światowej sławy. Może nie mają takich nazwisk na świecie, jak muzycy
z ACT Music, z którymi gra teraz Adam, jednak o tym raczej decyduje marketing,
niż umiejętności muzyczne.
Z
dzisiejszej perspektywy trochę muszę na ten album ponarzekać. A to na fakt, że
trochę za mało skrzypiec a za dużo klawiszy, a to na nieco zmarnowany potencjał
znakomitej sekcji rytmicznej. Z zespołem Damage Control Adam Bałdych grał
wyśmienite koncerty, widziałem kilka z nich, czasem w nieco innym składzie.
Przypominał mi się wtedy trochę klimat najlepszych czasów String Connection.
Niekończące się energetyczne solówki lidera, świetny bas, czasem dodatkowa
gitara. Niestety na płycie nie udało się uchwycić niezwykłej atmosfery tych
koncertów, tłumnie nawiedzanych przez fanów Adama Bałdycha.
Dziś
Adam Bałdych jest już zupełnie w innym miejscu swojej kariery. Mam nadzieję, że
kiedyś w cudowny sposób odnajdzie się taśma, a raczej twardy dysk z nagraniem
któregoś z fantastycznych koncertów Damage Control. Ja taką płytę kupuję w
ciemno.
Adam
Bałdych jeszcze całkiem niedawno posługiwał się często mocno zmodyfikowanym
brzmieniem skrzypiec. Dziś gra niemal wyłącznie prostym, akustycznym tonem,
skupiając się na komponowaniu i liderowaniu składom złożonym ze światowych
gwiazd jazzu.
„Damage
Control” to muzyka poza jakimikolwiek klasyfikacjami. Bagaż muzycznych
doświadczeń członków zespołu jest olbrzymi. Cezary Kontrad i Piotr Żaczek grali
w swoim życiu już w zasadzie wszystko. Tu też znajdziemy ich wszelkie możliwe
inspiracje, oczywiście uzupełnione o myśl przewodnią najmłodszego chyba ze
wszystkich członków zespołu lidera. Ta płyta to fusion w najlepszym wydaniu, w
jazz-rockowej kategorii pewnie bliższa rockowym inspiracjom, choć z oczywistych
względów najbliższym porównaniem są najlepsze nagrania Mahavishnu Orchestra.
W
składach elektrycznych filarem koncertów Adama Bałdycha przez kilka sezonów był
„Diabeł Boruta”, często grywany na bis, jednak najbardziej przebojową
kompozycją jest otwierający album utwór „Abrakadabra”. W czasach świetności
fusion to byłby światowy przebój.
Adam
Bałdych nagrywa dziś o wiele ciekawszą muzykę, na półce z jego nagraniami
„Damage Control” wypada dziś blado, jednak to kwestia poziomu odniesienia. Ta
płyta jest zwyczajnie genialna, nieprzenikniona, za każdym razem nieco inna. To
muzyka, w której za każdym razem znajdziecie jakąś nową ciekawostkę.
Adam
Bałdych Damage Control
Damage
Control
Format:
CD
Wytwórnia:
Studio Virus Productions
Numer: -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz