Muzyka
prawdziwa, oprócz zachwytów odrobina refleksji. Jakże mało takich okazji.
Warszawa to teoretycznie jedna z ważnych europejskich metropolii, ale ciągle
nie ma tu jazzowego klubu z prawdziwego zdarzenia, takiego, który istniałby
więcej niż jeden letni sezon i miał prawdziwie jazzową ofertę, nie od święta,
ale na co dzień. Wszystko oczywiście rozbija się o pieniądze.
Krzysztof Ścierański, Regi Wooten
Jazzarium
to za małe i pozbawione niezbędnego w takim wypadku klimatu, choć istnieje już
w porównaniu z innymi jazzowymi miejscami stosunkowo długo. Nie ma co jednak
narzekać, bowiem jeśli się dzieje, to nie ważne gdzie, ważne jaka muzyka gra. A
ta była w upalną, choć wilgotną sobotę 10 sierpnia 2013 roku najwyższej
światowej próby. Nie mam pojęcia, w jaki sposób powstał taki skład, być może
jak to często bywa, w takim składzie muzycy zagrali tylko ten jeden jedyny raz.
Ci, którzy zdecydowali się przyjść do Jazzarium byli więc świadkami niecodziennego,
być może jedynego w swoim rodzaju koncertu. Na malutkiej scenie zmieścili się
cudem ze swoim sprzętem Regi Wooten, Krzysztof Ścierański i Przemysław Bęben
Kuczyński.
Przemysław Bęben Kuczyński
Spontaniczny
charakter spotkania ustalił repertuar, złożony z rockowych i jazzowych
standardów, z pozoru tak odległych od siebie, jak „Footprints” Wayne Shortera i
„Little Wing” Jimi Hendrixa. Krzysztof Ścierański sięgał czasem po klasycznego
Stratocastera, Regi Wooten grał w swoim stylu, pozornie gdzieś bardzo daleko
od podstawowego tematu, jednak zawsze czujnie i niezwykle stylowo. Przemek
Kuczyński rozkręcał się powoli. Cały występ, jak za starych dobrych czasów
składał się z dwu długich setów, z przerwą przeznaczoną na wspomożenie
wysokości barowego utargu. Kameralny charakter koncertu pozwolił w zasadzie
wszystkim słuchaczom zamienić słowo z muzykami, a Regi Wooten obiecał, że do
Polski wróci już niebawem.
Krzysztof Ścierański
Regi Wooten
Krzysztof Ścierański
Regi Wooten
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz