Grzebanie
w domowych archiwach bywa aktem desperacji w niemocy twórczej, skokiem na kasę,
której często idolowi nie poskąpią wierni fani, lub pomysłem na przeczekanie
twórczych wakacji. W wypadku Sonny Rollinsa z pewnością nie wchodzą w grę
pieniądze, bowiem tych ma akurat ilość wystarczającą, biorąc pod uwagę nawet
tylko przychody związane z ciągle nieźle sprzedająca się złożoną z dziesiątek,
jeśli nie setek ciągle wznawianych albumów. O kryzysie twórczym nie może być
mowy, co potwierdza każdym koncertem, których nie gra zbyt wiele.
W tym
przypadku z pewnością wiek jest głównym powodem. Dziś Sonny Rollins ma 86 lat,
a to wiek niezwykle poważny jak na saksofonistę, który musi przecież sporo siły
włożyć w odpowiednie napędzenie instrumentu, a ciągłe podróże po świecie, nawet
w komfortowych warunkach też są niezwykle nużące. Ostatni album studyjny Sonny
Rollinsa powstał w 2006 roku, od tego czasu mniej więcej co 2 lata ukazuje się
kolejna koncertowa składanka złożona z bogatych materiałów archiwalnych.
Serii
„Road Shows” mogę zarzucić jedynie to, że kolejne albumy ukazują się za rzadko.
Pewnie archiwa wytwórni i samego Sonny Rollinsa zawierają tysiące godzin
nagranych koncertów. Każdy z nich mógłby ukazać się ma płycie. Słyszałem Sonny
Rollinsa na żywo kilka razy, a kiedyś w odstępie zaledwie tygodni z tym samym
zespołem i na tej samej trasie. Chętnie kupiłbym nagranie każdego z tych
koncertów, tak jak wielu innych występów Sonny Rollinsa, na których nie byłem.
Każdy jego koncert jest inny, czasem zaskakuje repertuarem, interpretacją,
zawsze muzyczną elokwencją. Nie chcąc obrazić żadnego z nieraz wybitnych
muzyków, którzy w ostatnich latach grają z Sonny Rollinsem, z każdego z jego
koncertów wychodziłem z przekonaniem, że nie byli oni na scenie potrzebni. Tak wiele
i w trak piękny sposób ma nam do opowiedzenia Sonny Rollins, że powinien
występować solo, tak, żeby każdy fragment muzycznej przestrzeni wypełniały
dźwięki jego saksofonu.
Seria
„Road Shows” teoretycznie powinna być realizacyjnym koszmarem, bowiem każdy z
albumów zawiera urywki koncertów, które dzielą dziesięciolecia, zagranych w
różnych miejscach i w towarzystwie różnych muzyków. Jednak każdy z tych albumów
stanowi muzyczną całość. Spoiwem jest oczywiście niezwykły ton saksofonu Sonny
Rollinsa, który pozostaje niezmienny od lat. Owa niezmienność nie oznacza
bynajmniej stagnacji, czy próby odcinania kuponów od sławy sprzed ponad pół
wieku. Sonny Rollins pozostanie już na zawsze jednym z czterech, może 5
niedoścignionych mistrzów saksofonu, których nie można i nie trzeba porównywać
w zasadzie z nikim. Ktoś napisał kiedyś, że są saksofoniści, jest Charlie
Parker, John Coltrane, Sonny Rollins i Wayne Shorter. Sporo w tym racji. Sonny
Rollins to osobna kategoria. Mistrz nad mistrzami.
Czwarty
odcinek serii „Road Shows” zawiera materiał zarejestrowany w latach 1979 –
2012, jak zwykle w różnych częściach świata, z przeróżnymi muzykami,
najczęściej w składach bardzo kameralnych. Jedynie w kilku utworach pojawia się
drugi instrument dęty – w roli puzonisty występuje Clifton Anderson. Pozostałe
utwory Sonny Rollins gra w towarzystwie gitary, lub oszczędnej sekcji
rytmicznej. Całość zmontowano tak, żeby album brzmiał jak jeden koncert.
Mam
tylko jedno zastrzeżenie – dlaczego od 2008 roku ukazały się dopiero 4 albumy z
tej serii? Jak dla mnie może pojawiać się jeden co miesiąc, ja mogę wykupić
dożywotni abonament. Bez wątpienia materiału wystarczy, a ja z taką samą
przyjemnością wysłucham kolejnego koncertu, co miesiąc, od teraz już na zawsze…
Sonny Rollins
Holding The Stage, Road Shows Vol. 4
Format:
CD
Wytwórnia:
Doxy / Okeh
Numer:
888751927520
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz