Poniższy tekst
napisałem w 2010 roku, w kilka tygodni pośmierci Abbey Lincoln. Wtedy „A
Turtle’s Dream” był albumem zbyt nowym, żeby znaleźć się w Kanonie Jazzu. Teraz
właśnie skończył 20 lat, więc może się w nim znaleźć. To tylko sztucznie
utworzona reguła więc nie ma sensu opisywać na nowo płyty, która jest przecież
tak samo dobra, jak w 2010 roku, jak i w 1995, kiedy została nagrana.
„A Turtle’s
Dream” jest moją ulubioną płytą Abbey Lincoln. Album jest dość nietypowy nie
tylko dla jazzowej wokalistyki, ale również dla dyskografii samej Abbey
Lincoln. Wśród słuchaczy i krytyków budzi skrajne uczucia. Bardzo wiele osób
uwielbia tą płytę i uważa ją za jedną z lepszych lub nawet najlepszą w całym
dorobku Abbey Lincoln. Sam się bez wątpienia do tych osób zaliczam. Jednak cała
twórczość Abbey Lincoln jest dla mnie dość dziwna. Są dni, kiedy uwielbiam
słuchać jej nagrań. Są również takie, kiedy wydaje mi się, że to nie jest
ciekawa muzyka. Na Abbey trzeba po prostu mieć dzień. To intymna muzyka,
wymagająca odpowiedniego nastroju i skupienia. Gdyby Abbey śpiewała co wieczór
w jakimś pobliskim klubie jazzowym, byłbym stałym gościem. Na żywo jest dużo,
dużo lepsza. Nawet w tak niewdzięcznych warunkach jak w czasie swojego
ostatniego w Polsce koncertu w Sali Kongresowej w 2001 roku. Tak czy inaczej,
nikt, kto słucha muzyki z uwaga nie pozostaje obojętny. Niestety na koncert już
nie ma szans.
Dla mnie „A
Turtle’s Dream” jest płytą wybitną. Równie wspaniałe są wczesne nagrania Abbey
Lincoln z Sonny Rollinsem, jeszcze z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. No i
oczywiście znakomite albumy „Abbey Sings Billie” w dwu częściach nagrane i
wydane przez Enja w późnych latach osiemdziesiątych.
Słuchając „A
Turtle’s Dream” nie sposób nie usłyszeć znakomitego składu towarzyszących
artystce instrumentalistów. Podstawowy zespół to Rodney Kendrick, stylowy i
pozostający w dyskretnym tle pianista oraz doskonała sekcja rytmiczna - Charlie
Haden i Victor Lewis. Jakby tego było mało, spotykamy na płycie wybornych gości
- przede wszystkim Pata Metheny, doskonale wpisującego się w styl płyty z
ciekawymi solówkami trąbki Roya Hargrove i zastępującego chwilami Kendricka
błyskotliwego Kenny Barrona.
Na bardzo jednolitej
stylistycznie, dobrej a wręcz znakomitej płycie można jednak wyróżnić kilka
wyjątkowo ciekawych momentów. Wśród nich są wszystkie partie zagrane przez Pata
Metheny. Jego wejścia w „Avec Le Temps” i „Being Me” to prawdziwe perełki.
Wspólne muzykowanie z Abbey przypomina doskonałe, choć dużo przecież późniejsze
nagrania Pata Metheny z Anną Marią Jopek. Refren „Nature Boy” długo pozostaje w
pamięci. Większość utworów na płycie jest zresztą autorstwa Abbey.
Pisząc o ważnym
udziale Pata Metheny nie sposób pominąć jeszcze jednej niespodzianki
umieszczonej na płycie - doskonałego duetu wokalnego Abbey z Lucky Petersonem
popartego jego ciekawym solem na gitarze. Pozostaje żałować, że ta dwójka
występując na Jazz Jamboree w 2001 roku w Warszawie jednego wieczoru na scenie,
ale jednak całkiem oddzielnie, nie zagrała razem. Ten jeden jedyny utwór daje
jednak wyobrażenie o tym, jak ciekawa mogłaby być ich szersza współpraca. Już
nigdy takiej płyty się nie doczekamy. Pozostaje tylko próbka – „Hey, Lordy Mama”.
To jeden ze zdecydowanie ciekawszych momentów płyty.
Takich chwil
jest jednak niezliczona ilość – tak jak trąbka Roya Hargrove w „Storywise”.
Właściwie każdy utwór ma swoja ciekawostkę. Nad całością snuje się leniwo
niepowtarzalny głos Abbey. Jeśli macie ochotę zaprosić ją do siebie na miły
wieczór, „A Turtle’s Dream” jest jedną z lepszych propozycji.
Abbey Lincoln
A Turtle’s Dream
Format: CD
Wytwórnia: Gitanes/Verve
Numer: 527 382-2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz