Eryk Kulm urodził się w Sopocie w 1952 roku. Kiedy w
tym samym Sopocie odbywał się historyczny festiwal, miał 4 lata. Nigdy nie
słyszałem, żeby wtedy coś o festiwalu wiedział. Za to całą swoją muzyczną
młodość spędził w niezwykle prężnie działającym sopockim muzycznym światku. To
przecież właśnie w Trójmieście wydarzył się pierwszy festiwal jazzowy i właśnie
tam odbywały się pierwsze koncerty big-bitowe. To wcale nie był przypadek.
Portowe miasta wybrzeża obfitowały w świeże dostawy płyt z importu
marynarskiego i opowieści o innym, odległym, fascynującym świecie podawane z
pierwszej ręki.
Jego ojciec, też zresztą Eryk był oficerem muzycznym
na Batorym. Jego syn – też Eryk jest dobrze startującym do zawodu uzdolnionym
muzycznie aktorem. Taka już tradycja w rodzinie.
O muzycznych początkach Eryka Kulma wiadomo niewiele. W
początkach lat siedemdziesiątych grał dixieland w gdańskim Dekathlon Dixieland
Jazz Band, o którym mało kto dziś pamięta. Być może zaczynał jako wokalista w
zespole Takty Jerzego Kosseli, który grał w pamiętanym do dziś sopockim Baraku.
Kulm nie miał wtedy jeszcze 15 lat. Jak sam kiedyś wspominał, w klubie Zofii
Komedowej Casino Jazz At Night usłyszał Mieczysława Kosza i Romana Gucia
Dyląga. Wtedy postanowił, że to nie Takty i Trzy Korony, a jazz będzie jego
przeznaczeniem.
Pojawił się na krótko w składzie tria Ludomira
Januszkiewicza – pianisty z Gdańska, niegdyś laureata Międzynarodowego
Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu (bodajże w 1974 roku) z Markiem
Szyszkiewiczem na basie. Wtedy powstały chyba pierwsze nagrania Kulma, choć
dziś ślad po nich zaginął. Według samego Januszkiewicza, zespół kilkakrotnie
nagrywał muzykę w studiu Polskiego Radia w Gdańsku, ale nigdy nie została ona wydane.
W 1971 roku Zbigniew Jaremko założył Jazz Carriers.
Zanim Eryk Kulm został perkusistą zespołu, na bębnach grali Zbigniew Kitliński
i Kazimierz Jonkisz. Na jedynej płycie zespołu „Carry On!” Eryka Kulma nie usłyszymy. Szkoda, że nie
zachowały się i takie nagrania. Z Jazz Carriers Eryk Kulm współpracował w 1974
roku. Krótko później wyjeżdża na chwilę do USA, na stypendium w Berklee do
Bostonu jako jeden z pierwszych polskich muzyków. Owa chwila miała potrwać 14
lat. Z Bostonu Eryk Kulm przeprowadził się do Nowego Jorku. W USA rozwijały się
umiejętności muzyczne Eryka Kulma, choć z tych lat nie zachowały się żadne
nagrania.
O pobycie Eryka
Kulma w USA trudno dowiedzieć się czegokolwiek, oprócz tego, że nauczył się tam
niezwykle dużo. Grywał w Nowym Jorku, miał własny zespół złożony z amerykańskich
muzyków. Jakiś czas mieszkał podobno w Miami, gdzie grał na ulicach. Bywał też
uczestnikiem jazzowych rejsów wycieczkowych. W czasie jednego z nich w 1988
roku grał jam z Dizzy Gillespiem. Zdarzało się, że z muzyki nie wystarczało na
życie, nie stronił więc od przeróżnych zajęć z nią nie związanych.
Do Polski muzyk
wrócił w 1989 roku, będąc jednym z tych, którzy oprócz doświadczeń muzycznych
do działającego w zmieniony sposób kraju i rynku muzycznego przywieźli nie
tylko doświadczenia artystyczne, ale też biznesowe. Pierwsze polskie grania po
tak długiej przerwie zapewnił mu zespół Zbigniewa Namysłowskiego znany jako Q.
Tam spotkał Andrzeja Jagodzińskiego, który miał wkrótce wejść w skład
pierwszego składu najważniejszego zespołu Eryka Kulma – Quintessence.
Współpracę z zespołem Namysłowskiego udało się zapisać na płycie, wydanym w
1989 roku albumie „Vismaya”. Kto wymyślił tą okładkę, nie wiem, ale nie należy
do udanych dzieł, za to muzycznie płyta jest jak najbardziej godna polecenia.
Skład zespołu Namysłowskiego z Andrzejem Jagodzińskim, Jackiem Niedzielą,
Jerzym Bartzem i Erykiem Kulmem dawał gwarancję sukcesu.
W 1991 roku na
Jazz Jamboree Eryk Kulm gra z Ewą Bem. W 1992 roku ukazuje się pierwsza płyta
formacji Quintessence, znowu może z niekoniecznie najpiękniejszą okładką – „Birthday” za to
z zawartością gwarantującą tytuł płyty roku Jazz Forum. W ciągu kilku lat z
członków zespołu Quintessence będzie można ułożyć encyklopedię polskiego jazzu
lat dziewięćdziesiątych.
Od 1993 roku Eryk Kulm Jazz Productions organizuje w
Warszawie Harenda Jazz Festival – w pierwszej edycji oprócz Quintessence
wystąpiło trio w składzie z Wojciechem Karolakiem, Tomaszem Szukalski i Erykiem
Kulmem. Nigdy tego składu nie słyszałem, ale znam wiele fantastycznych relacji
tych, co słyszeli. Sam skład oczywiście jakości nie gwarantuje, ale intuicja
podpowiada mi, że ten akurat musiał być wyjątkowy. Znowu niestety to zespół,
który pozostał tylko w pamięci tych, którzy słyszeli koncert w Harendzie i może
kilka innych.
W tym samym 1993 roku ukazuje się nagrany niemal 3 lata wcześniej wyśmienity album Piotra Wojtasika z udziałem Eryka Kulma noszący
tytuł „Piotra
Wojtasika” – dość oczywisty dla debiutanckiego nagrania. Według mnie, to jedna
z najciekawszych płyt Wojtasika w jego dorobku do dziś. Okazało się również, że
ten album zapowiadał dłuższą współpracę obu muzyków.
Na festiwalu Jazz nad Odrą Kulm gra z Bradem Terry’m. Z
Wojtasikiem w składzie zespół Quintessence nagrywa jeszcze dwa albumy – „Infinity” w 1994 i „Live” w 1995. Ten
pierwszy to również jedno z najwcześniejszych nagrań Leszka Możdżera. Płyta
koncertowa to wybitne solówki Wojtasika. Eryk Kulm jest liderem dającym wiele
miejsca swoim muzykom.
W 1997 Quintessence chwilowo nie ma, jest za to Eryk
Kulm Jazz Quartet w składzie równie spektakularnym - Piotr Baron, Jacek
Niedziela, Wojciech Niedziela i Eryk Kulm. Powstaje płyta „Classic Jazz Quartet”. W kolejnym roku
zespół zmienia skład na międzynarodowy i adektwatnie nazwę na Eryk Kulm
International Quintet. Quintessence miał powrócić dopiero w 2005 roku w
składzie będącym mieszanką rutyny i młodości: Robert Majewski, Tomasz
Pruchnicki, Paweł Tomaszewski, Andrzej Zielak i lider – Eryk Kulm. Później
pojawia się jeszcze „Life Moves Forward” i tegoroczna nowość – „Private Things”
znowu w składzie będącym połączeniem rutyny i młodości.
Od początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy po raz
pierwszy usłyszałem Quintessence, zespół był dla mnie jednym z najlepszych na
świecie przykładów tego, jak można grać nowoczesny jazz wypełniony szacunkiem
dla tradycji gatunku. Jak można nie eksperymentując i nie puszczając oka do
publiczności efekciarskimi solówkami wygrywać ankiety, nagrywać doskonałe
albumy i idąc własną drogą zwyczajnie robić swoje. Sam Eryk Kulm jest wybitnym
liderem, fantastycznym perkusistą i doskonałym przykładem tego, że muzyka broni
się sama. Nie potrzebuje wyrafinowanego marketingu, światowych nazwisk,
kosztownych produkcji. Wystarczy mieć pomysł, talent i trochę szczęścia do
wyboru współpracowników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz