Nie jestem
jakimś wytrawnym obserwatorem kariery Chrissie Hynde i The Pretenders. Album
„Valve Bone Woe” pewnie zupełnie nie zwróciłby mojej uwagi, gdyby nie nazwisko
liderki. Postanowiłem potraktować go jak muzyczną ciekawostkę i zobaczyć co
kryje się za podobno jazzowym projektem liderki The Pretenders, zespołu, który
teoretycznie ciągle istnieje.
Nie jestem do
końca pewien, czy gdyby nie znane nazwisko na okładce, album miałby szanse
zaistnieć. Jednak starając się jak tylko potrafię zapomnieć, że to znana
postać, postanowiłem dać szansę płycie, choć w tym przypadku najlepsze byłoby
przesłuchanie w ciemno. Dodatkowym impulsem do zakupu stała się intrygująca
lista utworów, obejmująca kompozycje z repertuaru The Beach Boys, Franka
Sinatry, Nicka Drake’a, Charlesa Mingusa, Johna Coltrane’a i The Kinks. Dawno
nie widziałem podobnej muzycznej układanki ułożonej wedle trudnego do
odgadnięcia klucza. Część rockową można przypisać młodości Chrissie Hynde,
jednak nawet jeśli mógłbym uwierzyć, że jako dziecko słuchała Antonio Carlosa
Jobima, zanim została nieco zbuntowaną gitarzystką The Pretenders, to w
młodzieńczą miłość do „The King And I”, z którego pochodzi „Hello Young Lovers”
trudno mi uwierzyć, choć sama Chrissie Hynde mogła usłyszeć ten utwór w
wykonaniu Franka Sinatry, którego w Ameryce lubili i lubią wszyscy. Może
dlatego ja w Ameryce jakoś się nie odnajduję… Jeśli mnie pamięć nie myli,
Chrissie Hynde ma zresztą na swoim koncie duet z Sinatrą na jego ostatnim studyjnym
albumie „Duets II”.
Muzycznie album
„Valve Bone Woe” broni się zarówno za pomocą trafionych aranżacji na chwilami
ogromny, kilkudziesięcioosobowy skład instrumentalistów, jak i w związku ze
szlachetnie starzejącym się głosem liderki zbliżającej się wielkimi krokami do
siedemdziesiątych urodzin… Czas leci.
Głos 67-letniej
Chrissie Hynde pasuje do repertuaru tego albumu. Odrobina melancholii,
kompletny luz, ale również pełna kontrola nad każdą melodią wyróżnia ten album
na tle innych orkiestrowych produkcji wokalnych. Oczywiście ciągle nie mam
pewności czy płyta obroniłaby się bez wielkiego nazwiska na okładce. Siłą tego
albumu jest jego kompletność. Nie jakieś niewiarygodne popisy wokalne, solówki
instrumentalne czy pomysłowe aranżacje. Ten album jest zwyczajny, nie musi się
wyróżniać, może jest katalogiem ulubionych melodii dawnej buntowniczki albo
wspomnieniem z dzieciństwa? Może też być spełnieniem pragnienia nagrania z dużą
orkiestrą. Motywy pozostają dla mnie nieznane, ale nie żałuję wydanych na tą
płytę pieniędzy, choć założę się, że album nie będzie wyznaczał na stałe nowego
pola działalności muzycznej Chrissie Hynde. Z pewnością też nie będzie ulubioną
płytą tych, którzy cenią liderkę za wszystkie piosenki, które napisała dla The
Pretenders.
Nie potrafię
wskazać żadnego z utworów z tej płyty, który wybrałbym na singiel. W zasadzie
żadna kompozycja nie wyróżnia się w jakiś szczególny sposób. Gdyby zestawić
wykonania Chrissie Hynde z innymi znanymi nagraniami każdej z piosenek, pewnie
w każdym wypadku znajdzie się wykonanie ciekawsze. Taki jednak jest los niemal
wszystkich albumów z coverami. Jednak w zaskakujący sposób „Valve Bone Woe”
wraca do mojej głowy. Ciągle próbuję rozszyfrować zagadkę – dlaczego te, a nie
inne utwory. To ciekawa łamigłówka. Dla fanów The Pretenders to będzie pozycja
obowiązkowa. Dla każdego, kto lubi dobrze zaśpiewane piosenki na tle orkiestry
„Valve Bone Woe” będzie dobrym uzupełnieniem kolekcji. To nie jest album
przełomowy, jednak jest całkiem ciekawy i warto poświęcić mu kilka wieczorów.
Chrissie Hynde
with The Valve Bone Woe Ensemble
Valve Bone Woe
Format: CD
Wytwórnia: Chrissie
Hynde / BMG
Numer: 4050538504484
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz