11 grudnia 2015

Kevin Eubanks & Stanley Jordan – Duets

Ten album kompletnie Was wszystkich zaskoczy. Zaskoczył również mnie. Czego bowiem można spodziewać się po duecie dwu gitarzystów – wirtuozów. To przecież Stanley Jordan, nieco zagubiony przez ostatnią dekadę w niejasno opisanych koncepcjach filozoficznych i teorii muzyki, jest znany głównie z nieprzeciętnych umiejętności gry techniką tappingu i jednoczesnej obsługi dwu gitar elektrycznych. Potrafi również grać jednocześnie na gitarze i fortepianie, jest bowiem całkiem kompetentnym pianistą z klasycznym wykształceniem. Fani uwielbiają jego brawurowe wykonania „Stairway To Heaven”. Krótko mówiąc i cytując przy okazji klasyka – dużo dźwięków, mało muzyki.

Kevin Eubanks z kolei to dla wielu, w szczególności Amerykanów, głównie gwiazda The Tonight Show Jaya Leno. To jednak również niezwykle uniwersalny jazzowy gitarzysta, uczestnik projektu Buckshot LeFonque Branforda Marsalisa, autor kilkunastu płyt nagranych pod własnym nazwiskiem, a także uczestnik niezliczonej ilości sesji nagraniowych. Grał w zasadzie każdy rodzaj jazzowej muzyki - od Jazz Messengers Arta Blakey’a, poprzez albumy Dave Hollanda do Gary Thomasa i Jeana-Luca Ponty po Steve Colemana. I jeszcze dużo więcej.

Dla mnie Kevin Eubanks oprócz projektu G-7 poświęconego muzyce Wesa Montgomery, to przede wszystkim ważny element World Trio – zespołu, który tworzył razem z Dave Hollandem i Mino Cinelu. We trójkę grali niezwykłe koncerty w połowie lat dziewięćdziesiątych.

Obu muzyków podejrzewałbym raczej o wirtuozerskie wyścigi i dokładny opis na okładce użytych gitar i przeróżnych urządzeń elektronicznych. „Duets” to zupełne przeciwieństwo takiego podejścia do muzyki. To wyborny zbiór jazzowych standardów, popowych przebojów i kompozycji własnych, zagranych kameralnie, czasem wręcz za cicho, do czego dokłada się mastering albumu, zgranie sprawiające, że pokrętło wzmocnienia trzeba przekręcić trochę dalej niż zwykle.

Obaj gitarzyści grywają na fortepianie, na tym albumie również sięgają po ten instrument, jak również po gitarę basową i nieliczne brzmienia elektroniczne.

Obaj muzycy doskonale się uzupełniają. To ich pierwsze wspólne nagranie, choć kiedy nagrywali ten album mieli już na swoim koncie trochę wspólnych koncertów. Niezależnie od tego, czy grają jazzowy standard, czy piosenkę pop, czy sięgają po instrumenty akustyczne, czy elektryczne, pozostawiają zawsze kompozycję w centrum muzycznej akcji, podążając za melodią, która jest najważniejsza.

„Duets” to jeden z tych albumów, który da Wam wiele przyjemności za każdym razem kiedy poświęcicie mu chwilę uwagi. Kiedy pierwszy raz usłyszałem „Summertime” w jedynym na płycie solowym wykonaniu Kevina Eubanksa, uznałem te kilka minut za jeden ze słabszych fragmentów płyty. Kiedy jednak usłyszałem ten utwór w nieco lepszych warunkach akustycznych i w większym skupieniu, uznałem, że to jedno z ciekawszych wykonań tej nieśmiertelnej melodii.

Od pierwszego razu pokochałem „Old School Jam” – połączenie starodawnego, nieco niedbale zagranego bluesa z funkowym rytmem. Fanom Stanleya Jordana sprzed lat pewnie najbardziej przypadnie do gustu „Nature Boy”. Tych, którzy nigdy nie widzieli koncertu z New Morning z Paryża zapewne zaskoczy „Blue In Green” zagrane przez Jordana na fortepianie. Tak można o wszystkich 10 utworach…
„Duets” to kolejna wyśmienita realizacja Mack Avenue, wytwórni, której płyty nie jest łatwo w Polsce kupić. Mam nadzieję, że gitarzyści razem wyruszą w przyszłym roku w trasę, co może się udać, bowiem duet gitarowy to niespecjalnie droga produkcja, więc letnie festiwale w całej Europie stoją otworem. Liczę też na kontynuację tej niezwykłej współpracy dwu nieco momentami zagubionych muzyków, którzy być może właśnie znaleźli właściwe sobie towarzystwo…

Kevin Eubanks & Stanley Jordan
Duets
Format: CD
Wytwórnia: Mack Avenue
Numer: 673203109223

09 grudnia 2015

New Simple Songs Vol. 10

To jest bardzo gorąca nowość. Od czasu prezentacji w audycji płyta była już naszą płytą tygodnia. O całym wydawnictwie przeczytacie tutaj:


„The Legendary Live Tapes: 1978-1981” to gratka nie tylko dla fanów, to jeden z nielicznych przykładów wydawnictwa, które mimo faktu, że ukazało się całe lata po ostatecznym rozpadzie zespołu i w momencie, kiedy jego powstanie na nowo jest niemożliwe, bowiem części z jego istotnych członków nie ma już dawno między żywymi.

W związku z istotnością tego obszernego, czteropłytowego wydawnictwa uznałem, że prezentacja w radiowej formule płyty tygodnia to trochę za mało, szczególnie, że utwory długie, bowiem w wersjach koncertowych najbardziej znane kompozycje Wayne Shortera i Joe Zawinula przybierały często formę niekończących się instrumentalnych suit zawierających nie tylko przebojowy temat i miejsce na improwizacje członków zespołu, ale również przestrzeń dla cytatów z jazzowych klasyków i zabawy nowymi brzmieniami wydobywanymi z rozbudowanego instrumentarium. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych pozycja Weather Report i w szczególności Joe Zawinula na muzycznej scenie była bowiem tak ważna, że każdy nowy instrument elektroniczny wyprodukowany gdzieś na świecie przez wielką firmę, lub początkującą manufakturę, czy nawiedzonego wynalazcę trafiał w ręce zespołu.

„The Legendary Live Tapes: 1978-1981” jest wydawnictwem przygotowanym z wielką starannością przez samego Petera Erskine’a, jednego z uczestników ważnego, dla wielu najważniejszego składu Weather Report i Tony Zawinula, syna niedawno zmarłego Joe Zawinula. Perkusista zespołu w jego najlepszych latach, ciągle aktywny na muzycznej scenie Peter Erskine w obszernym eseju dołączonym do paczki z płytami opisał w zasadzie dokładnie każdy z pojawiających się na 4 krążkach utwór. Nie ma więc sensu próbować mierzyć się z mistrzem i jedynie z kronikarskiego obowiązku dla potomności warto przytoczyć listę utworów, które pojawiły się w audycji:

Birdland, 08:30, Jaco Solo (Osaka 1978), Teen Town, Peter's Drum Solo (Osaka 1978).

Wierzę, że każdy z Was sięgnie po „The Legendary Live Tapes: 1978-1981”, a wtedy będziecie mieli do dyspozycji nie tylko 4 płyty wypełnione wyśmienitą muzyką, ale również komentarz pochodzący od jednego z jej twórców.

W audycji pojawiła się również zapowiedź najnowszej płyty Kazimierza Jonkisza, nagranej z gościnnym udziałem Ronnie Cubera („6 Hours With Ronnie”) wydanej właśnie przez niestrudzone ForTune Productions.

* Kazimierz Jonkisz Energy – Lush Life – 6 Hours With Ronnie

07 grudnia 2015

Jeff Beck – Blow By Blow

Długo zastanawiałem się jak można przemycić któryś z wielkich albumów Jeffa Becka do Kanonu Jazzu. Stosując ortodoksyjne podejście do muzycznych klasyfikacji, wielu może stwierdzić, że Jeff Beck muzykiem jazzowym nie jest i nigdy nie był. Podobnie jak wielu twierdzi, że jazzu nie grał Les Paul, co jednocześnie obala dowód na jazzowe fascynacje Jeffa Becka w postaci niedawnego hołdu dla Les Paula – albumu „Rock 'N' Roll Party Honouring Les Paul”. O tym albumie przeczytacie tutaj:


To są oczywiście dyskusje które wielu uwielbia, ja jednak wiem swoje i jestem pewien, że „Blow By Blow” i jeszcze kilka innych albumów Jeffa Becka, którego uważam za jednego z największych gitarzystów wszechczasów z pewnością spodoba się każdemu wielbicielowi muzyki improwizowanej, który skupia się na muzyce, a nie na jej klasyfikacji.

W związku z tym oraz faktem, że „Blow By Blow” to album zwyczajnie genialny, powinien znaleźć swoje miejsce w Kanonie Jazzu. Jeff Beck nie znalazł się chyba w żadnym wydaniu „The Penguin Guide To Jazz Recordings”, przewodniku dla wielu najważniejszym, który z Becków wymienia jedynie pianistę Gordona Becka, weterana brytyjskiej sceny jazzowej, człowieka według mojej najlepszej wiedzy zupełnie niespokrewnionego z Jeffem Beckiem.

Z kolei niezwykle przeze mnie ceniony krytyk amerykański – Scott Yanow, autor wyśmienitego leksykonu „The Great Jazz Guitarists: The Ultimate Guide” opisującego ponad 300 najważniejszych jazzowych gitarzystów wszechczasów w sposób, z którym w zasadzie zgadzam się w niemal stu procentach, również nie uznał za stosowne umieścić wśród nich Jeffa Becka. Znalazł za to miejsce dla Joe Becka, którego zasługi dla jazzowej gitary są również istotne. Jednak moim zdaniem Jeff Beck powinien znaleźć się w tej publikacji. Dlatego właśnie ze Scottem Yanow’em zgadzam się niemal w stu procentach, a nie całkowicie. Ów wielki, jeśli nie największy z żyjących jazzowych krytyków naprawia częściowo swój błąd w znakomicie syntetycznym wstępniaku do „The Great Jazz Guitarists: The Ultimate Guide”, wymieniając jednym tchem Mike Bloomfielda, Erica Claptona, Carlosa Santanę i Jeffa Becka właśnie jako ludzi, którzy dochodzili do jazzu z różnych stron, pisząc o Jeffie Becku, jako muzyku, który nagrał wyśmienite instrumentalne albumy – „Blow By Blow” i „Wired”. Zdaniem autora, jeśli Jeff Beck podążałby drogą wyznaczoną przez te płyty, stałby się wybitnym jazzowym gitarzystą. Ja do tego zgrabnego zdania dorzuciłbym jeszcze, że podążając własną drogą również nim jest, tylko może nie zawsze. O równie wybornym „Wired” przeczytacie tutaj:


Wśród fanów gitarzysty legendarna stała się opowieść o tym, jak wraz bębniarzem zespołu Beck Bogert Apprice - Carmine Apprice’em w jego samochodzie słuchali przeróżnych taśm. Pewnego dnia zamiast ulubionego przez Apprice’a zespołu Badfinger, z głośników zabrzmiały dźwięki albumu „Spectrum” Billy Cobhama. Jeff Beck powiedział wtedy – „This Is The Shit We Need”. I w zasadzie tyle na ten temat można powiedzieć. Resztę usłyszycie na „Blow By Blow”. Z perspektywy czasu równie ważna jest fascynacja Jeffa Becka twórczością Johna McLauglina i jego będącą wtedy u szczytu Mahavishnu Orchestra.

Tak to będąc jednym z najbardziej podziwianych nie tylko w Wielkiej Brytanii rockowym gitarzystą, dzięki „Blow By Blow” Jeff Beck stał się gwiazdą fusion, bowiem album odniósł niespodziewany sukces, nie tylko muzyczny, ale również komercyjny, zyskując w USA status złotej płyty, co wtedy oznaczało sprzedaż pół miliona egzemplarzy, co w wypadku niełatwego instrumentalnego albumu oznaczało naprawdę wiele.

Zanim doszło do nagrania „Blow By Blow”, Jeff Beck był mimo wszystko człowiekiem drugiego planu – grał w The Yardbirds, ale zawsze stojąc nieco w cieniu Eric’ka Claptrona, którego ostatecznie w zespole zastąpił, albo Jimmy Page’a, miał zostać następcą Syda Barretta w Pink Floyd i Briana Jonesa w The Rolling Stones. Na „Truth” pokazał początkującemu wówczas Led Zeppelin jak zagrać „You Shook Me” Muddy Watersa. O wyprodukowanie albumu „Blow By Blow” Beck poprosił George’a Martina, który uznał to za zaszczyt, a był w 1974 roku powszechnie uważany za piątego członka The Beatles.

Jeff Beck
Blow By Blow
Format: CD
Wytwórnia: Epic
Numer: 5099750218129

30 listopada 2015

Weather Report - The Legendary Live Tapes: 1978-1981

Dziwnie to brzmi, ale właśnie ukazał się nowy koncertowy materiał Weather Report. Nie mamy do czynienia z kolejnym powrotem, próbą reaktywacji legendy i objechania świata z serią nie koniecznie potrzebnych koncertów. „The Legendary Live Tapes: 1978-1981” to cztery krążki wypełnione w większości premierowymi nagraniami pochodzącymi z okresu, kiedy Weather Report występował w najlepszym z najlepszych swoich składów z Jaco Pastoriusem i Peterem Erskine’em.

Materiał w większości premierowy – bowiem ilość różnego rodzaju mniej lub bardziej oficjalnych bootlegów i koncertowych nagrań zespołu potwierdza jedynie, jak ważnym i do dziś posiadającym rzeszę wyznawców zespołem był Weather Report, w szczególności ten, w którym grał legendarny Jaco Pastorius.

„The Legendary Live Tapes: 1978-1981” to z pewnością album najbardziej oficjalny z oficjalnych. Został bowiem wydany przez Columbię, czyli wytwórnię, która wydała chyba wszystkie oficjalne nagrania Weather Report, które ukazały się za czasów istnienia zespołu. W dodatku, żeby dodatkowo potwierdzić fakt oficjalności tego wydania, obszerny tekst omawiający wszystkie utwory napisał sam Peter Erskine a produkcją zajął się syn Joe Zawinula – Tony Zawinul.

Jakość nagrań nie jest może idealna, ale znajduje się po właściwej stronie cienkiej linii wyznaczającej dla większości słuchaczy granicę, po przekroczeniu której zaczynamy sobie raczej wmawiać, że materiał nadaje się do słuchania. W przypadku najnowszego albumu Weather Report (jak to przedziwnie brzmi w czasach, kiedy dwu członków zespołu już dawno nie ma wśród żywych), producenci zrobili wszystko co możliwe, żeby z dostępnych materiałów stworzyć technicznie poprawne nagrania i to udało się wyśmienicie, biorąc pod uwagę źródło materiałów wyjściowych.

Wybrane przez Petera Erskine’a nagrania pochodzą w większości z analogowych taśm nagranych bezpośrednio z konsolety dźwiękowca zespołu – Briana Risnera, który w czasie kilku światowych tras zajmował się realizacją dźwięku na koncertach.

Obszerny zestaw nagrań „The Legendary Live Tapes: 1978-1981” to prawdziwa gratka dla fanów Weather Report. Zespół znany z fantastycznych koncertów pozostawił po sobie zadziwiająco mało nagrań koncertowych – wczesny „Live In Tokyo” z 1972 roku z Miroslavem Vitousem, pochodzący z 1979 roku podwójny „8:30” zarejestrowany w Kaliforni i uznawany za kontrowersyjny „Night Passage” nagrany rok później. Niektórzy fani nie uznają „8:30” za album w pełni koncertowy w związku z tym, że część materiału nagrano w studiu z udziałem publiczności, a resztę poddano sporej ilości studyjnych zabiegów edycyjnych.

Kompilacji „Live And Unreleased” nie zaliczam do albumów koncertowych, bowiem to składanka, zawierająca jedynie kilka interesujących utworów. Podsumowanie warto zakończyć istotną pozycją – dyskiem DVD zamykającym niekoniecznie potrzebną kompilację „Forecast: Tomorrow” zawierającym filmową rejestrację koncertu z 1978 roku z Offenbach w składzie identycznym jak kwartet odpowiedzialny za nagrania z „The Legendary Live Tapes: 1978-1981”.

Repertuar umieszczony na 4 krążkach „The Legendary Live Tapes: 1978-1981” to ciekawa mieszanka starszych przebojów, utworów z aktualnego w czasie rejestracji występów na żywo albumu studyjnego – „Mr. Gone” i granych na koncertach roboczych wersji muzyki z nieco później wydanego koncertowego „Night Passage”. W związku z dużą ilością miejsca na 4 płytach CD znalazło się też miejsce dla popisów solowych, które były nieodłączoną częścią występów zespołu. Dla fanów Jaco Pastoriusa z pewnością ważne będą jego solowe improwizacje, dla wielbicieli Joe Zawinula jego zadziwiająco klasycyzujące partie zagrane na akustycznym fortepianie z cytatami z Duke Ellingtona i standardów Gershwina. Wayne Shorter solo i w duecie z Joe Zawinulem wypada równie interesująco, a debiutujący w składzie Peter Erskine wypada rewelacyjnie w brawurowym wykonaniu „Birdland”.

Jak to zwykle bywa, utwory są często nawet dwa razy dłuższe niż w wersjach studyjnych, co daje sporo miejsca do improwizacji. Niezależnie od tego, czy zespół grał w Japonii, gdzie był uwielbiany, w Stanach Zjednoczonych, czy w Europie, muzycy dawali z siebie wszystko, a będąc u szczytu formy tworzyli trudne do zapomnienia spektakle.

„The Legendary Live Tapes: 1978-1981” pozwala tym, co zespół widzieli przypomnieć sobie owe magiczne chwile, a pozostałym, którzy znają zespół jedynie z nagrań poznać go jeszcze lepiej, bowiem wydany właśnie album to zapis prawdziwie koncertowy, bez jakiejkolwiek późniejszej ingerencji muzyków, poprawiających w studiu koncertowe wpadki, które zdarzają się największym.

Album w zasadzie nie potrzebuje reklamy, zespół ma wystarczająco dużo oddanych fanów na całym świecie, którzy i tak go kupią, rzecz w tym, że może również stanowić doskonały wstęp do świata Weather Report dla tych, którzy o zespole nie słyszeli…

Weather Report
The Legendary Live Tapes: 1978-1981
Format: 4CD
Wytwórnia: Columbia
Numer: 888751412729

29 listopada 2015

Erroll Garner – Concert By The Sea

Erroll Garner to postać niemal dziś zapomniana. U szczytu popularności, w latach pięćdziesiątych był jednym z najważniejszych pianistów, a jego nazwisko wymieniano razem z największymi sławami. Dziś lata jego największej aktywności kojarzone są przez fanów muzyki improwizowanej głównie jako moment świetności be-bopu, którego Erroll Garner w zasadzie nie grał, co spowodowało, że dziś niewielu o nim pamięta.


W dyskografii Errolla Garnera znajdziecie sesję z Charlie Parkerem z 1947 roku, jednak do dziś pozostaje najbardziej znany ze swoich własnych nagrań, a „Concert By The Sea” jest jego największym artystycznym osiągnięciem. Album został zarejestrowany w 1955 roku. Mniej więcej w tym samym czasie Erroll Garner napisał swoją najbardziej znaną kompozycję – „Misty”, która jest do dziś grywana nie tylko przez pianistów, a która w jakiś tajemny sposób nie znalazła się w programie koncertu znanego dziś jako „Concert By The Sea”.

Album zawiera zapis koncertu tria Errolla Garnera, zarejestrowany w czasie występu w kalifornijskim miasteczku Carmel-by-the-Sea, organizowanego przez Jimmy Lionsa. Seria zorganizowanych przez niego koncertów uważana jest dziś za wstęp do Monterey Jazz Festival, a publiczność zapewniała pobliska całkiem spora baza wojskowa.

Wkrótce po wydaniu, pomimo nawet jak na tamte czasy słabej jakości technicznej nagrania oraz nieco na przekór temu, że album ukazał się u szczytu popularności zdecydowanie bardziej żywiołowego be-bopu, płyta była wielkim sukcesem komercyjnym sprzedając się w niezliczonej ilości egzemplarzy, a Erroll Garner został nazwany muzykiem, który swoją twórczością łączy słuchaczy bywających w luksusowych salach koncertowych z bywalcami nocnych klubów.

Po wielu latach jakość techniczną udało się trochę za sprawą cyfrowej obróbki poprawić, a ilość materiału dostępnego w najbogatszych wydaniach znacznie się zwiększyła z pierwotnych 11 utworów do 37 ścieżek, wśród których znalazło się miejsce dla oryginalnych zapowiedzi Jimmy Lyonsa i rozmowy z muzykami nagranej bezpośrednio po koncercie. We współczesnych wydaniach jakość realizacji rzeczywiście jest lepsza, choć z nieco rozstrojonym fortepianem nie dało się wiele zrobić. Nawet jeśli to możliwe, proponuję nie próbować, to byłaby zbrodnia, rodzaj profanacji dzieła doskonałego jakim jest bez wątpienia „Concert By The Sea”.

Do powstania albumu przyczyniła się Martha Glaser, która była managerem Errolla Garnera i której udało się przekonać jednego z inżynierów pobliskiej wojskowej rozgłośni radiowej do pomocy, a powstała w ten sposób półamatorska taśma znalazła uznanie George’a Avakiana, ówczesnego szefa Columbii, który zdecydował się na wydanie materiału, po uprzednim nieco sztucznym dodaniu efektu stereo, który w zamyśle producentów miał ulepszyć separację instrumentów, co nie wyszło najlepiej.

„Concert By The Sea” należy więc do grona takich albumów, jak „Live At The Five Spot Discovery!” Theloniousa Monka, „Jazz At Massey Hall”, czy słynnych amatorskich nagrań solówek Charlie Parkera w wykonaniu Deana Benedetti i wielu innych niekoniecznie idealnych pod względem technicznym, ale muzycznie genialnych przypadkowych nieco rejestracji.

W tym przypadku jednak niemal natychmiast po nagraniu album ukazał się jako oficjalne wydawnictwo i nie jest dziś gratką jedynie dla kolekcjonerów, ale był wielkim komercyjnym sukcesem.

Dlaczego w programie koncertu nie znalazła się najbardziej dziś znana kompozycja Errolla Garnera – „Misty”? Dziś wiemy, że na koncercie zespół zagrał zarówno „Misty”, jak i kompozycję Davida Raskina i Johnny Mercera „Laura”, z której uczynił wielki przebój kilka lat wcześniej. Być może producenci uznali, że jakość techniczna nagrań w 1956 roku nie pozwoliła na umieszczenie tych utworów na płycie. Możliwe też, że Columbia chciała uniknąć konfliktu z wersjami studyjnymi, lub że zwyczajnie ta część taśmy nie była dla Columbii dostępna i odnalazła się później.

Jeśli chcecie posłuchać tych kompozycji w wersjach koncertowych – dziś dostępna jest trzypłytowa edycja zawierająca podobno cały dostępny materiał. Czy rzeczywiście cały – przekonamy się przy okazji kolejnych wydań tego albumu.

Źródłem muzycznego sukcesu Errolla Garnera było ponad pół wieku temu unikalne połączenie wyśmienitej techniki gry ze świadomym wyborem popularnego repertuaru, który wykonywał w taki sposób, że był akceptowany na równi przez fanów zadymionych nocnych klubów, jak i filharmonii, które coraz śmielej wpuszczały do swoich sal muzyków jazzowych.

Dla wielu „Autumn Leaves” w wykonaniu Errolla Garnera uchodzi za jedno z najdoskonalszych spośród tysięcy interpretacji tego jazzowego standardu. Trudno porównywać Errolla Garnera z Ahmadem Jamalem. W latach pięćdziesiątych tworzył w zasadzie zupełnie odrębną kategorię muzyczną. Za wyjątkiem bardzo wczesnych nagrań w zasadzie nagrywał tylko pod własnym nazwiskiem. Stworzył własny styl, dziś pewnie zostałby nazwany w jakiś wyszukany sposób, a krytycy zastanawialiby się, jak możliwa jest tak absolutna niezależność obu rąk. Był wirtuozem, jednym z nielicznych, którzy nie wpadli w pułapkę popisywania się swoją biegłością techniczną. Miał własne zdanie na temat każdego z jazzowych standardów, których nagrał niezliczoną ilość. Potrafił dotrzymać kroku Artowi Tatumowi, z którym zarejestrował wspólną sesję w 1947 roku. Był pianistą Charlie Parkera, uznał jednak, że potrafi zadziwić świat grając po swojemu, choć pewnie mógł z łatwością zostać gwiazdą be-bopu. Dał światu jedną z najlepiej do dziś sprzedawanych płyt jazzowych – „Concert By The Sea”.

Erroll Garner
Concert By The Sea
Format: CD
Wytwórnia: CBS
Numer: 5099745104222