Wczorajszy
wieczór przekonał mnie po raz kolejny, że legendarne jam sessions, przy okazji
których powstawały legendarne płyty wydarzyły się naprawdę. W dzisiejszych
czasach, kiedy naszą świadomością rządzi w dużej części to, co wkładają nam do
głowy wszystkimi możliwymi sposobami spece od marketingu, od czasu do czasu
pojawiała się u mnie myśl, że spontaniczność i otwartość jazzu jako formy
muzycznej ekspresji to tylko element marketingu sprzedającego kolejne nagrania.
Biografowie piszący książki opowiadające historie wielkich i ważnych sesji
nagraniowych też zwykle czerpią przecież wiedzę o nich z medialnych przekazów i
wywiadów po latach, których treść może być już przez oddziaływanie mediów na
osobę przepytywaną wypaczona.
Tak
jednak nie jest. Wczoraj byłem świadkiem wydarzenia, o którym być może kiedyś
przeczytam w jakiejś biografii któregoś z uczestników koncertu.
Pomijając
wszelkie towarzyskie niuanse sytuacji, mam absolutnie stuprocentową pewność, że
muzycy spotkali się absolutnie po raz pierwszy na scenie warszawskiego
Tygmontu.
Działo
się, oj działo…
Wczoraj
w Tygmoncie rutynowy koncert grało trio Wojciecha Karolaka, czasem będące triem
Jarosława Śmietany lub zespołem Karolak/Śmietana Band w zależności od sytuacji.
Sposobu wyboru nazwy na kolejny koncert nie udało mi się rozszyfrować, ale
wtajemniczeni i tak wiedzą czego się spodziewać po muzykach, którzy pod takimi
nazwami na scenie się pojawiają.
Nieobecnego
wczoraj Adama Czerwińskiego zastąpił godnie za bębnami Krzysztof Dziedzic.
Pierwszy
set był dobry, choć słyszałem już lepsze koncerty zespołu. Muzycy zagrali dość
typowy zestaw utworów z kilku swoich ostatnich płyt. W przerwie koncertu
Jarosław Śmietana po raz pierwszy w życiu uścisnął dłoń Michaela Patches
Stewarta.
Kim
jest Michael? Jego muzyce poświęciłem ostatnio całą audycję, której opis
znajdziecie tutaj:
Dość
powiedzieć, że ma na swoim koncie kilka wyśmienitych solowych projektów i współpracę
z Alem Jareau, zwieńczoną nagraniem „Tenderness” – jednego z najlepszych płyt
wokalisty. Polskiej publiczności z pewnością znany jest najbardziej z
wieloletniej współpracy z Marcusem Millerem, u którego na setkach kocnertu i kilkunastu albumach grał nuty przeznaczone
dla Milesa Davisa.
Jarosław Śmietana, Wojciech Karolak, Michael Patches Stewart
Michael
to jednak nie naśladowca. To muzyk mający własne zdanie na temat kompozycji
Marcusa Millera napisanych dla Milesa Davisa i nieco starszych klasyków
wielkiego mistrza trąbki w rodzaju „So What”.
Muzyczna
narada Michaela Patches Stewarta z Jarosławem Śmietaną trwała może 30 sekund i
którą właściwie żadnych skrótów mogę
zacytować w całości: „Let’s Play a B Flat Blues”. To co stało się później, to
była prawdziwa jazzowa magia. Wyśmienita porcja muzyki, która wydarzyła się w
takiej postaci jeden jedyny raz na scenie dla tych, którzy byli wczoraj w
Tygmoncie. Mam oczywiście nadzieję uzasadnioną krótką wymianą zdań z muzykami,
że to być może nie będzie ich ostatnie spotkanie, lecz wiem również, że byłem
świadkiem niepowtarzalnego wydarzenia. Czegoś co nie zdarzy się już nigdy
więcej, czegoś, co warte jest dużo więcej niż każdy rutynowy, nawet najleprzy w
wielotygodniowej trasie koncert…
Jarosław Śmietana, Krzysztof Dziedzic, Michael Patches Stewart, Wojciech Karolak
Od
wczoraj wiem też, że legendy o nocnych jam sessions są prawdziwe… Przynajmniej
niektóre.
Prawdą
jest też, że prawdziwi jazzmeni nie potrzebują wielu godzin prób. Mając
doskonały warsztat, doświadczenie i muzyczne geny mogą tak zwyczajnie zagrać nikomu
nie znany „B Flat Blues” i rozgrzać publiczność do czerwoności, tak bez
przygotowania, mimo, że jeszcze chwilę wcześniej nie mieli pojęcia o tym, że
się spotkają. To właśnie jest istotą jazzu i jego unikalną cechą. To również
dowód na to, że jazz jest wciąż żywą, prawdziwą i jedyną w swoim rodzaju formą
muzycznej ekspresji.
Jarosław Śmietana, Michael Patches Stewart, Wojciech Karolak
Jak
gra Michael Patches Stewart, kiedy nie jest związany żadną narzuconą z góry konwencją?
Ma niezykle czysty, pewny ton i świetne wibrato. Potrafi też posłużyć się
tłumikiem, jak dziś mało kto, choć na koncercie zabrakło na to czasu… Potrafi
zagrać nastrojową balladę, jednak w jego żyłach płynie nowoorleańska krew i to
słychać w każdej zagranej przez niego nucie.
Doskonale
odnalazł się na scenie wśród muzyków o zupełnie innych korzeniach. Miejsce
urodzenia nie ma jednak dla tych, co jazz kochają żadnego znaczenia.
W
tym roku słuchałem Jarosława Śmietany i Wojciecha Karolaka już piąty, czy
szósty raz. Programy koncertów niby podobne, choć często bardziej rozbudowane.
Relacje z dwu koncertów przeczytacie tutaj:
Nie
wiem, jak robią to Jarosław Śmietana i Wojciech Karolak, ale za każdym razem
jest zupełnie inaczej. I równie ciekawie jak na poprzednim koncercie. Gdyby
grali jutro, też chętni ewybrałbym się posłuchać.
Jarosław Śmietana, Krzysztof Dziedzic, Michael Patches Stewart, Wojciech Karolak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz