08 stycznia 2011

Oscar Peterson - Tristeza On Piano

Dzisiejsza płyta to taka z niezrozumiałych dla mnie względów nieco zapomniana perełka z przebogatego katalogu nagrań Oscara Petersona. Artysta nagrał w ciągu swojej długej kariery tak różne płyty, że w zasadzie trudno nazwać którąkolwiek z nich nietypową.

Mimo tej różnorodności charalterystyczny, melodyjny i skomplikowany technicznie styl gry zawsze pozostawał jednak niezmienny. Dzisiejsza płyta została zarejestrowana w 1970 roku przez Oscara Petersona w towarzystwie sekcji rytmicznej – Sama Jonesa grającego na kontrabasie i perkusisty Boba Durhama. Ten pierwszy – to uczestnik wielu znanych sesji w już od wczesnych lat sześćdziesiątych, nagrywający z Grantem Greenem, Redem Rodneyem, Sonny Stittem, Wesem Montgomery, Milesem Davisem i wielu innymi znanymi muzykami. Perkusistę Boba Durhama pamiętam jedynie z nagrań z Oscarem Petersonem.

O dzisiejszej płycie przeczytałem kiedyś, że to jedna z najbardziej jazzowych płyt bossa novy i samby. Wiele w tymm prawdy, choć lista utworów tego nie zapowiada. Sam Oscar Peterson ma w swoim dorobku również typową, wypełnioną orkiestrowymi aranżacjami muzyki brazylijskiej, płytę Soul Espaniol. To jednak moim zdaniem zdecydowanie mniej udane nagrania od dzisiejszych zarejestrowanych jedynie z udziałem wytrawnej sekcji rytmicznej.

Wśród zarejestrowanych utworów znajdziemy brazylijskie przeboje w rodzaju Triste Antonio Carlosa Jobima, czy tytułową Tristezę Edu Lobo. Są również utwory zupełnie odległe od brazylijskich korzeni – jak Porgy, czy Fly Me To The Moon. Jest też jedna z ulubionych ballad Oscara Petersona – You Stepped Out Of A Dream.

To mieszanka z pozoru zupełnie przypadkowa, jednak dzięki pomysłom lidera i doskonale pracującej sekcji rytmicznej całość brzmi jak spójny materiał napisany specjalnie do tego nagrania. Na sambę udało się zamienić nawet Watch What Happens Michela Legranda i Russela Garcia.

Może na tej płycie jest mniej pięknie zagranych melodii, do czego przywykli słuchacze płyt Oscara Peterosna. Jest za to mnóstwo świetnego fortepianu i autorskie spojrzenie na sambę. Rozpędzony do najszybszego chyba możliwego tempa fortepian zwalnia chwilami przypominając, że Oscar Peterson potrafi również zagrać wyśmienitą balladę – jak w Down Here On The Ground Lalo Schifrina, czy Watch What Happens.

Pozostałe fragmenty zagrane są w wyjątkowo szybkich tempach. Grać tak szybko i jednocześnie wybornie budować swingującą melodię potrafi chyba tylko Oscar Peterson, no i może jeszcze Art. Tatum. To jednak dzisiejszemu bohaterowi należy się już chyba na zawsze tytuł króla swingującego fortepianu, swingu, który zagrany nawet po brazylijsku jest niedościgniony.

Oscar Peterson Trio
Tristeza On Piano
Format: CD
Wytwórnia: MPS
Numer katalogowy: 42281748929

07 stycznia 2011

The Brian Setzer Orchestra - The Ultimate Christmas Collection

W zasadzie odcinam się od popkulturowego zjawiska świąt grudniowych, jakkolwiek nazwiemy je z naszej bezsensownej perspektywy najmniejszego kontynentu świata, który przez przypadek ma teraz krótki moment historyczny, kiedy nadąża za Azją w rozwoju cywilizacyjnym.

Jest tu jednak pewien wyjątek. Tym wyjątkiem są niektóre muzyczne produkcje ze znaczkiem Christmas, gwarantującym sprzedaż w grudniu. Na większości takich płyt artyści, czasem całkiem nieźli zapominają na chwilę o swoim stylu i osobowości na korzyść rzewnych smyczków, dużej orkiestry i repertuarze gwarantującym sezonowe zaistnienie na półkach z promocjami.

Jednak i wśród tak skomponowanych świątecznych wydawnictw trafiają się pozycje niezłe, a nawet wybitne muzycznie. Z nimi trzeba sobie poradzić w grudniu. Czułbym się nieco nieswojo siedząc w samochodzie z otwartym dachem stojącym w korku w środku lata słuchając White Christmas, jakkolwiek genialne wykonanie by to nie było.

Znam tylko jedną świąteczną płytę, której można słuchać cały rok – to opisywana w sierpniu zeszłego roku płyta Beli Flecka:


Od tego sezonu to właściwie dwie. Tą drugą jest dzisiejsza płyta. Zestaw przygotował artysta, którego lubię, o którym pisałem niedawno tutaj:


Brian Setzer ma w swoim dorobku jeszcze kilka płyt z muzyką Xmas, które zamierzam nabyć pewnie gdzieś w kwietniu na posezonowej wyprzedaży świątecznych świecidełek. A na pierwszy dzień kalendarzowego lata wpisałem sobie do kalendarza pomysł posłuchania dzisiejszej płyty w samochodzie.

Ta płyta to wyjątkowa okazja. Za cenę niewiele wyższą (w szczytowym dla tych produktów sezonie wczesnogrudniowym) od katalogowej ceny dobrej płyty CD dostajemy oprócz niej również pełnowymiarowy, prawie dwugodzinny koncert na płycie DVD. Obie płyty są wyśmienite i typowe dla muzyki Briana Setzera nagrywanej z dużą orkiestrą. To supernowoczesne, superdynamiczne boogie w wersji big bankowej z dodatkiem stylowego żeńskiego chórku w stylu Andrews Sisters. To awanturniczy głos lidera i wirtuozerska gitara, czasem jazzowa, czasem hard rockowa, czasem odwołująca się do klasyki rock and rolla. To świetne i brzmieniowo przystępne aranżacje z miejscem dla pełnych inwencji solówek lidera. To wreszcie wielki szacunek dla tradycji amerykańskich orkiestr tanecznych połączony z twórczymi poszukiwaniami i łamaniem wszelkich możliwych konwencji. To energia i pasja każdej nuty.

Płyta CD zawiera zupełnie inny materiał muzyczny niż DVD. Materiał na CD został zarejestrowany prawdopodobnie w 2008 roku w studio, a koncert pochodzi z grudnia 2004 roku. Płyta audio zawiera prawie wyłącznie materiał świąteczny, podczas gdy koncert obejmuje również największe koncertowe przeboje zespołu w rodzaju Stray Cats Struit, Caravan, czy Rock This Town.

Dziejsza płyta oferuje całkiem nowe oblicze ogranych do granic możliwości tematów świątecznych, takich jak Winter Wonderland, White Christmas, Santa Claus Is Doming To Town, czy Sleigh Ride.

Ta płyta to kilka godzin świetnej zabawy bez obrażania klasyków gatunku, czy jakichkolwiek uczuć religijnych.

Tak więc Brian Setzer przebojem wdarł się w grudniu do niewielkiego katalogu okazjonalnych nagrań, które dają nam coś więcej niż kolejne smyczki, dzwoneczki i ballady o brzmieniu użytkowej muzyki sklepowej. Ja nie obrażam się na Raya Charlesa, Franka Sinatrę, Dianę Krall, Ellę Fitzgerald i wielu innych, którzy nagrali świąteczne ballady. Wolę jednak, gdy ktoś ma własne zdanie i wizję tego rodzaju muzyki i próbuje dodać coś od siebie. Dlatego wolę co roku w grudniu posłuchać w stosownym repertuarze Stev’a Vai, Stanleya Jordana, wspomnianego już Belę Flecka, czasem Take 6, czy wybornie tandetnego, a jednak ciągle stylowego Jimmy Smitha (Christmas Cookin’).

The Brian Setzer Orchestra
The Ultimate Christmas Collection
Format: CD+DVD
Wytwórnia: Surfdog Records
Numer: 640424999865

06 stycznia 2011

Buddie Emmons - Steel Guitar Jazz

Gitara steel i jazz? No może pokazy dla turystów na Hawajach, albo coś pośredniego między country and western i zydeco, ale jazz? Buddie Emmons pokazuje na płycie nagranej w 1963 roku, że jeśli czuje się jazz, to można go zagrać na wszystkim.

Historycznie rzecz ujmując, jeśli pamięć mnie nie myli, przed Emmonsem jazz na tym instrumencie grali Floyd Smith w zespole Andy Kirka i Alvino Ray. Czasem ten specyficznie brzmiący instrument wzbogacał brzmienie aranżacji orkiestr tanecznym z pogranicza jazzu lat czterdziestych ubiegłego wieku.

Buddie Emmons nagrał płytę z typowo jazzowymi muzykami. Na fortepianie słyszymy niezwykle kompetentnego i pewnie prowadzącego sekcję rytmiczną Bobby Scotta. To bardzo dobry kierownik zespołu. W swojej karierze nagrywał z Chetem Bakerem, Shirley Horn i samym Quincy Jonesem. Na saksofonach różnego rodzaju gra Jerome Richardson. A zadanie ma niełatwe - na przykład takie standardy jak Oleo i Cherokee. Zespół uzupełniają perkusista Charlie Perslip i basista Art Davis. Liderem cały czas pozostaje jednak Emmons.

Stosując różnorodne brzmienia i techniki gry wykorzystuje obficie pedały swojego nietypowego instrumentu, grając raz delikatnie i melodyjnie (na przykład w The Preacher), kiedy indziej znowu bardzo drapieżnie. Często również szuka muzycznego porozumienia z saksofonem tworząc ciekawe kontrapunkty.

Sposobem budowania fraz Emmons bardzo przypomina Charlie Christiana. Najciekawszy utwór na płycie to z pewnością Oleo Sonny Rollinsa. W interpretacji Emmonsa jest dużo swingu, a jednocześnie pojawia się miejsce na dźwięki chaakterystyczne dla jego instrumentu. To bardzo twórcze podejście do tego ogranego przecież na wszystkie strony standardu.

Ciekawe solo można też odnaleźć w Cherokee. Utwór zagrany jest w szybkim tempie (no może Parker i Clifford Brown grywali go szybciej...) dając liderowi możliwość pokazania technicznych umiejętności oraz będąc okazją do dobrej solówki dla Richardsona i Scotta.

Słuchając całości nie sposób nie zauważyć, jak wiele pracy musieli włożyć realizatorzy w odrestaurowanie tej liczącej już prawie 50 lat rejestracji studyjnej. Instrumenty brzmią bardzo czytelnie. Ich barwy oddane są w naturalny i kojarzący się ze współczesnymi dobrymi rejestracjami sposób. Nagranie pochodzi z okresu, kiedy stereofonia raczkowała i była wciąż ciekawostką dostępną dla wybranych. O przestrzeni możemy więc zapomnieć. Gitarę i fortepian słychać w lewym kanale, a resztę instrumentów w prawym. W środku mamy wielką czarną dziurę, tajemniczą ciszę muzyczną, jednak wolę taką prawdę o oryginalnym nagraniu, niż sztuczne dorabianie akustyki i przestrzeni, jakie można znaleźć na wielu rekonstrukcjach starych nagrań.

Plyta jest ciekawa ze względów historycznych i poznawczych. Chociażby dlatego warto się nią zainteresowac. Muzyka obroni się sama, a jeśli Wam się nie spodoba, to przynajmniej zostanie ciekawostka do pokazywania znajomym.

Buddie Emmons
Steel Guitar Jazz
Format: CD
Wytwórnia: Mercury
Numer katalogowy: SR-60843/MG-20843/542 536-2

05 stycznia 2011

Chick Corea - Circulus

Dzisiejsza płyta to raczej trudny do zdobycia i niezbyt dziś popularnyu rarytas. Muzyka też nie jest łatwa. Wymaga od słuchacza pokaźnego muzycznego doświadczenia. Materiał zawarty na dwu płytach został zarejestrowany w studiach Blue Note w Nowym Jorku w 1970 roku, na kilka miesięcy przed oficjalnym utworzeniem znanego fanom jazzowej awangardy zespołu Circle.

Pierwsza sesja z 4 kwietnia 1970 roku, jeszcze bez Anthony Braxtona, została zarejestrowana przez Chicka Corea, Dave Hollanda i Barry Altschula. Drone – jedyny utwór z tej sesji zajmujący całą pierwszą stronę płyty numer jeden, to jedyny utwór sprawiający choć trochę wrażenie zaplanowanej wcześniej i przedyskutowanej przez muzyków przed nagraniem kompozycji. Pozostałe utwory, to już jedna wielka free jazzowa, nieprzewidywalna dl słuchacza, jak i zapewne dla muzyków podczas nagrania improwizacja.

Wiele możnaby napisać o historycznym kontekście powstania Circle i uprzednich doświadczeniach muzyków tej formacji. To jednak nieodmiennie temat dla historyków gatunku. Dość powiedzieć w skrócie, że Chich Corea w znany jedynie sobie sposób potrafił w latach siedemdziesiątych jako chyba jedyny z wielkich, uczestniczyć twórczo zarówno w komercyjnym nurcie jazz-rocka, jak i awangardowych projektach w rodzaju nagrań z Anthony Braxtonem. Do tego należałoby jeszcze dodać świetne wycieczki w stronę muzyki klasycznej w duetach z Herbie Hancockiem. To doprawdy godna podziwu uniwersalność.

Twórcze poszukiwania mają to do siebie, że często nie wytrzymują próby czasu. Muzyka z dzisiejszej płyty z pewnością brzmiała nowatorsko w 1970 roku, a i dziś sprawdziłaby się doskonale zarówno na festiwalu jazzowym, jak i imprezie związanej z muzyką eksperymentalną. Takie stwierdzenie 40 lat od nagrania to dla free jazzu naprawdę duży komplement.

Można zgodzić się z tezą autora opisu umieszczonego na okładce, który zastanawia się, czy ta muzyka sprawiła większą radość muzykom w czasie nagrania w studio, czy sprawia słuchaczom, którzy kupią płytę.

Na tego rodzaju nagrania trzeba mieć właściwy dzień. Nie warto w tych dźwiękach szukać jakiejś prawidłowości, myśli przewodniej, czy wyższego rzędu ideologii, czy programowego manifestu. To zapis emocji, unikalnej chwili w studiu, dźwiękowy abstrakcjonizm bez celu innego niż subiektywna przyjemność twórców i słuchaczy jeśli to polubią.

Muzycy zgodnie z ideą lansowaną w swoim czasie przez AACM zamieniają się instrumentami i używają ich czasem w mało standardowy sposób. Chich Corea próbuje różnych sposobów preparacji fortepianu, a Anthony Braxton wydobywa ze swojego arsenału saksofonów dźwięki co najmniej dziwne. Być może zbyt wiele tu nieprzewidywalnych i przypadkowych dźwięków perkusyjnych. Jeśli komuś to przeszkadza, zawsze może sięgnąc po solowe nagrania Anthony Braxtona. Lepiej jednak nie analizować, a dać się wciągnąć, zamknąć oczy i próbować wyobrazić sobie ten dzień w studio, kiedy powstawały nagrania.

Wiele free jazzu to szarlataneria. Muzyka zawarta na Circulus jest prawdziwa. To 2 płyty pełne radości z możliwości wspólnego improwizowania. To zapis chwili, kiedy muzycy zapomnieli o wiążących ich kontraktach i producentach, którzy liczą na większą sprzedaż i ingerują w nagrania.

Mnie podoba się bardziej niż najbardziej znana płyta Circle – Circling In nagrana w tym samym składzie.

To świetna, choć niełatwa płyta. Wydana chyba tylko raz przez Blue Note w 1978 roku i nigdy nie wznowiona. Tym bardziej dziękuję osobie, która ją dla mnie znalazła.

Chick Corea
Circulus
Format: 2LP
Wytwórnia: Blue Note
Numer: BN-LA882-J2

04 stycznia 2011

John Scofield - New Morning: The Paris Concert

Dzisiejsza płyta zawiera rejestrację w jakości HD koncertu, który odbył się w paryskim klubie New Morning. Jakość obrazu jest więcej niż wystarczająca, a realizacja dźwięku PCM odpowiada standardowi rejestracji koncertowych.

W kolejce na swój dzień czeka jeszcze kilka płyt z tej samej serii: Yellowjackets, Robben Ford, Mike Stern i Monty Alexander. Katalog koncertów wydanych na płytach Blue Ray i DVD z New Morning jest więc szeroki, ciągle się powiększa i obejmuje dość szerokie spektrum stylistyczne. Pierwszym koncertem z tej serii, który dołączył do mojej kolekcji jest opisywany niedawno wyśmienity występ Stanleya Jordana:


Dzisiejszy koncert Johna Scofielda zarejestrowano 23 kwietnia 2010 roku. Gitarzyście towarzyszyli: perkusista Bill Steward, grający na kontrabasie Ben Street i należący od niedawna do zespołu pianista Michael Eckroth.

W ostatnich latach John Scofield nieco błądził, lub może raczej poszukiwał z różnym skutkiem. Nagrywał przecież nowoczesne fusion, które udało się całkiem nieźle, ale z pewnością było również ukłonem w stronę młodszych słuchaczy – na przykład płyty w rodzaju A Go Go, czy Uberjam. Nagrał też całkiem niezłą płytę z własną wizją muzki znanej z wykonań Raya Charles, choć czas jej wydania krótko po śmierci jej bohatera nie pozwolił mieć wątpliwości co do odrobinę komercyjnych motywów jej zarejestrowania. To dziwna płyta, oferująca jednak ciekawe spojrzenie na muzykę Raya Charles. John Scofield wydał też coś, co przy odrobinie dobrej woli możnaby nazwać niezłym albumem bluesowym – Piety Street. Mnie osobiście cieszy powrót do tego, co gitarzysta potrafi najlepiej – mainstreamowej jazzowej improwizacji na tle zgranej sekcji rytmicznej. To właśnie specyficzny, miękki dźwięk i melodyjne budowanie całkiem skomplikowanych koncepcji harmonicznych jest tym , co potrafi najlepiej przy użyciu swojego elektrycznego Ibaneza – na zdjęciu z podobną gitarą w roku 2001:


Do takiego grania może posłużyć w zasadzie dowolny jazzowy standard lub kompozycja własna. Wśród znanych fanom muzyki improwizowanej standardów na płycie znajdziemy Woody ‘N’ You Dizzy Gillespiego, My Foolish Heart Younga i Washingtona, czy Steeplechase i Relaxin’ In Amarillo Charlie Parkera.

Przedstawiany jako jeden z najlepszych i najbardziej obiecujących uczniów przez samego Scofielda (w wywiadzie będącym jedynym dodatkiem do koncertu) Michael Eckroth jest na razie niestety najsłabszym ogniwem zespołu. Jego gra na fortepianie jest za twarda i pozbawiona finezji, choć momentami harmonicznie pełna inwencji. Techniczne niedoskonałości chowają się nieco za miękkim brzmieniem analogowego syntezatora, na który niestety nie gra zbyt często.

Do gry Billa Stewarta i Bena Streeta nie można mieć zastrzeżeń. To świetna, sprawdzona w wilu projektach sekcja rytmiczna. Koncepcja zespołu jest bardzo czytelna. John Scofield jest jego liderem, a pozostali muzycy akompaniując dostają czasem należną takiej roli chwilę na krótką solówkę.

Całość to produkcja dla słuchaczy, którzy chcą słuchać. Tu nie znajdziemy zagrywek pod publiczkę. Na sali panuje skupienie, słuchacze oklaskują każdą improwizację. To dwie godiny świetnego jazzu, bez wydziwiania i eksperymentów.

Jak brzmi gitara Johna Scofielda? Można w niej znaleźć wiele muzycznych inspiracji. Jednak to unikalne brzmienie i pomysły na improwizacje sprawiają, że to raczej inni wzorują się na tym gitarzyście. On ma swój własny, rozpoznawalny już od pierwszych dźwięków, od lat niezmienny styl.

Najsłabszym fragmentem koncertu jest rozpoczynający się solową improwizacją lidera Lost Found & Inbetween – to niepotrzebnie wydumany eksperyment. Ten utwór odbiega zresztą od pozostałych, będąc raczej rodzajem eksperymentu harmonicznego i rytmicznego. Mam nadzieję, że ten eksperyment nie jest zapowiedzią kierunku, w którym będzie w najbliższym czasie podążał zespoł.

A sam John Scofield? To gitarzysta, który nie musi szukać nowej formuły. Ja zaliczam się do jego fanów i na koncert taki jak w New Morning mogę chodzić kilka razy w roku. Scofield kiedyś częściej przyjeżdżał do Polski, a i ilość koncertów w Europie kiedyś była większa. Ostatnio jakoś omija nasz kraj. Jego klasyczny jazzowy kwartet – taki jak zarejestrowany na dzisiejszej płycie pewnie nie zapełniłby dużej Sali, a do klubu w Warszawie byłby za drogi. Szkoda. Trzeba szukać gdzieś w Europie, albo poczekać na jakiś specjalny bardziej wydumany projekt, który lepiej sprzeda się medialnie i pozwoli znaleźć sponsorów.

John Scofield
New Morning: The Paris Concert
Format: Blue-Ray
Wytwórnia: Inakustik
Numer: 70778747899

03 stycznia 2011

Chet Baker - Let's Get Lost

Dzisiejszy album to luksusowe wydanie filmu przeznaczone na rynek hiszpański i portugalski. Wydawnictwo zawiera DVD z tytułowym pełnometrażowym filmem w reżyserii Bruce’a Webera, DVD z wartościowymi dodatkami (około 45 minut materiału) i CD z dwoma niepublikowanymi w wersji audio utworami z filmu. Całość zapakowana jest z grubą książkę formatu standardowej okładki do DVD zawierającą fotografie znane z filmu i sesji fotograficznej do ścieżki dźwiękowej do niego.

Niewątpliwą zaletą tego wydania są wspomniane dodatki. Wady w zasadzie są dwie. Pierwsza z nich, to sposób zmiksowania ścieżki audio – często dialogi są zbyt ciche na tle muzyki i przez to trudne do zrozumienia. Napisy dostępne są w tej edycji jedynie w wersji hiszpańskiej i portugalskiej. Tak więc pozostają zmagania z miksem w celu wyłowienia z niego dialogów, które są ważną częścią filmu, albo nauka portugalskiego lub hiszpańskiego.

Drugą wadą jest umieszczenmie płyt w twardych kartonowych szczelinach całkiem nieźle wydrukowanej książeczki – co w oczywisty sposób zwiększa ryzyko ich porysowania przy częstym użytkowaniu – tak więc pozostaje jak zwykle w przypadku wymyślnych boksów przepakowanie płyt do zwykłych pudełek.

Film zrealizowany jest w całości w technice czarno – białej, choć część zdjęć (tych kręconych w czasie powstawania filmu), powstało w kolorze – o czym można przekonać się oglądając DVD z dodatkami. Film otrzymał nagrodę krytyków na festiwalu w Cannes w 1989 roku, krótko po premierze, której niestety jego bohater nie doczekał, ginąc kilka miesięcy wcześniej zagadkową, z pozoru samobójczą śmiercią w Amsterdamie. Sam muzyk do ostatnich właściwie dni życia uczestniczył w powstawaniu filmu, który stał się rodzajem podsumowania jego życia, choć w zamyśle miał być zwyczajną biografią.

Dzisiejszy film, to jeden z najstaranniej wykonanych jazzowych dokumentów. Zawiera zarówno materiały archiwalne, sceny fabularyzowane z udziałem samego bohatera, jak i współcześnie rejestrowane wywiady. Wśród materiałów archiwalnych znajdziemy fragmenty koncertów, wywiadów, a także filmów fabularnych z udziałem Cheta Bakera. Materiały stworzone specjalnie do filmu to przede wszystkim obszerne wywiady z samym muzykiem, jego rodziną i kilkoma innymi osobami. Całość ilustrowana jest muzyką – zarówno nagraniami archiwalnymi, jak i nagranymi przez Bakera specjalnie do filmu i wydanymi w formie albumu audio o tym samym tytule.

Wśród postaci, które wypowiadają się w filmie odnajdziemy zarówno rodzinę muzyka, Dicka Bocka – założyciela Pacific Records, jak i słynnego fotografa jazzu – Williama Claxtona. Godnym podkreślenia jest fakt, że reżyser nie poszedł utartą ścieżką takich produkcji i nie usiłował zebrać jak najwięcej sław wypowiadających banalne teksty w rodzaju – znałem, grałem, podziwiałem, itd. Prezentowane w filmie postaci to osoby ważne dla kariery muzyka, ale co ważniejsze – mające rzeczywiście coś ciekawego do powiedzenia.

Całość trudno uznać za klasyczny film dokumentalny skupiający się na faktach i ciekawostkach, a często także skandalach. Taki film łatwo byłoby zrobić o zagmatwanym życiu Cheta Bakera. Bruce Weber poszedł inną drogą. Stworzył dwugodzinny dokument wciągający widza w nastrój i specyficzną melancholię świata muzyki Cheta Bakera. Sprzyja temu plastyka monochromatycznego obrazu, świetny, sprawiający wrażenie niedbałego montaż i nietypowe plany ujęć zrealizowanych do filmu. Nie znajdziemy tu też wartkiej akcji, ani żadnych pikantnych szczegółów z życia bohatera. To raczej jednostajna, ciągnąca się niemiłosiernie, a jednak niezwykle wciągająca ballada. Film pozwala widzowi zanurzyć się w nastrój powolnej muzyki bohatera już od pierwszych ujęć. W tej sposób powstał raczej film o muzyce, niż o muzyku. To spora sztuka, szczeólnie, jeśli bohaterem jest muzyk o burzliwym życiorysie…

Ścieżka dźwiękowa do filmu ukazała się w formie płyt audio zawierających te utwory, które Chet Baker nagrał specjalnie do tej produkcji. To zapewne ostatnie nagrania muzyka przed jego tragiczną śmiercią. To świetna płyta, jednak o niej opowiem innym razem…

Ten film nie wygra w wyścigu, gdzie punkty przyznaje się za długość listy osobowości, z którymi udało się porozmawiać. W zamian otrzymujemy niezwykłą muzykę i obrazy, których nie da się porównać do żadnego innego filmu dokumentalnego. Wspólna praca reżysera i muzyka doprowadziły do syntezy dźwięku i obrazu, tworząc wspólne dzieło. Trudo zdecydować, czy obraz powstał jako ilustracja muzyki, czy byłoodwrotnie.

Dodatki video – druga płyta DVD, to przede wszystkim przygotowany specjalnie do tego wydania przez Bruce’a Webera 25 minutowy dokument zmontowany w 20 lat po premierze filmu i zawierający zarówno materiały z planu, które nie weszły do filmu, jak i współczesny komentarz reżysera. To ciekawy, również czarno-biały dokument utrzymany w klimacie filmu. Poza tym na dodatkowej płycie znajdziemy kilka barwnych ujęć, które do filmu weszły w wersji mono, 2 teledyski z muzyką i ujęciami z filmu nieprzerywane dialogami, a także oryginalny kinowy trailer filmu.

Idei dodatku nazwanego The Teddy Boys Of The Edwardian Drape Society nie rozumiem. Nie ma on nic wspólnego (poza osobą reżysera) z Let’s Get Lost.

Dodatkowo zestaw zawiera płytę audio z 2 utworami z filmu, które nie były dotąd umieszczone na żadnym znanym mi wydaniu ścieżki dźwiękowej.

Prezentowane dziś wydawnictwo jest najlepszym wydaniem wyśmienitego filmu o wyśmienitym muzyku jazzowym. To pozycja absolutnie obowiązkowa zarówno dla fanów Cheta Bakera, jak osób szukających ciekawych i plastycznie wyszukanych realizacji filmowych. Ta edycja nie jest kompletna, każdy, komu spodoba się film powinien ją uzupełnić o dobre wydanie ścieżki dźwiękowej.

Chet Baker / Bruce Weber
Let’s Get Lost
Format: 2DVD+CD
Wytwórnia: Avalon / FNAC
Numer: 8437008827520