To z pewnością nie są
najlepsze albumy Pata Martino. Fakt, że nie tylko ja mam takie zdanie,
potwierdzony jest przez współczesny sposób wydania tych płyt. Nieco dziś
zapomniane przez pierwotnego wydawcę – Warner Bros. Dostępne są dziś jedynie
wciśnięte razem na powierzchnię jednej płyty CD wydanej przez istniejący gdzieś
na peryferiach tego medialnego koncernu cykl Collectables firmowany przez Rhino
A może to nawet zupełnie niezależna firma, wydająca to, czego nikt inny nie
chce dziś umieścić w aktualnym katalogu, a co zgodnie z nazwą ma jedynie
charakter kolekcjonerski?
Nie jest jednak aż tak źle.
Oba albumu mają dziś wartość nie tylko historyczną i sentymentalną dla fanów
artysty. Każdy z nich wymaga w zasadzie odrębnego omówienia, bowiem mimo
dzisiejszej sprzedaży wiązanej, muzycznie płyty dzieli właściwie wszystko, a
łączy jedynie postać lidera.
Zacznijmy więc
chronologicznie od „Starbright”. Ten album to przede wszystkim efekt fascynacji
Pata Martino nowymi w 1976 roku elektronicznymi instrumentami. To również
pierwsza płyta nagrana przez artystę dla wytwórni Warner Bros., która miała w
tym czasie wizję, uczynienia z nagrań Pata Martino sukcesu komercyjnego na
miarę wydanego mniej więcej w tym samym czasie w 1976 roku albumu „Breezin’”
George’a Bensona. To się z pewnością nie udało. Być może po części właśnie z
powodu słabej sprzedaży, kolejna płyta – „Joyous Lake” została zarejestrowana z
zupełnie innym zespołem i producentem, ale o tym za chwilę.
W 1976 roku Pat Martino
nagrał i wydał trzy albumu, które dziś można traktować wspólnie, choć w związku
z tym, że ukazały się w różnych wytwórniach, i dziś wydawane są oddzielnie.
Poza ostatnim chronologicznie „Starbright” to również „Exit” w klasycznym
kwartecie z Gilem Goldsteinem, Richardem Davisem i Billy Hartem oraz duet z
Gilem Goldsteinem – „We’ll Be Together Again”.
Te albumy, to był nagraniowy debiut i start do wielkiej kariery Gila
Goldsteina, to nagrania, które wspomina często do dzisiaj. Początkującego wtedy
pianistę bez dorobku nagraniowego rekomendował Patowi Martino sam Jaco
Pastorius, który grał z Patem na wspólnych koncertach w Filadelfii. W czasie
sesji do „Starbright” Gil Goldstein poznał braci Brecker. Wspólnie nagrany
utwór nigdy nie znalazł się na żadnej płycie i jest dziś jednym z najbardziej
poszukiwanych przez fanów Pata Martino nagrań. Według wspomnień uczestników
sesji w tym bezimiennym utworze, który nigdy nie ujrzał światła dziennego grali
Michael Brecker, Randy Brecker, Mike Maineri, Will Lee, Gil Goldstein i Pat
Martino. Niezły skład…
„Starbright” nie zniósł
dobrze próby czasu. Kompozycja tytułowa wpada w ucho, choć z pewnością do przebojowości
„This Masquerade”, czy „Breezin’” George’a Bensona nieco jej brakuje. Dalej nie
jest już niestety tak dobrze. Całość nie tworzy spójnego albumu, a stanowi
raczej zbiór luźnych szkiców i studyjnych wprawek i próby możliwości
syntezatorów z dawnych lat. Pojawiająca się na koniec albumu gitarowa impresja
zagrana solo przez Pata Martino na praktycznie akustycznej gitarze jest
prawdopodobnie rodzajem muzycznego powrotu do korzeni, jeśli nie przyznaniem
się do tego, że projekt przebojowego albumu raczej się nie udał. Może też
zabrakło koncepcji na kolejne syntezatorowe demo…
Cała ta elektronika,
nadmierne rozbudowanie składu o różne instrumenty perkusyjne, skrzypce, flet i
inne incydentalne dźwięki nie wytrzymała próby czasu i w dodatku skutecznie
zagłuszyła gitarę lidera. Całość za wyjątkiem wspomnianej kompozycji tytułowej
brzmi dziś nieciekawie… Jestem wielkim fanem Pata Martino i przyznaje to
naprawdę z wielkim żalem…
„Joyous Lake” to więcej
żywej i prawdziwej muzyki. To ostatni album przed kłopotami zdrowotnymi i długą
przerwą w muzy6cznej działalności Pata Martino. Tym razem Warner Bros.
zaangażował więcej energii w wykreowanie przebojowego albumu, co udało się
wyśmienicie, bowiem w 1978 roku album był całkiem dobrze sprzedającym się
produktem. Do dziś podobno pozostaje największym komercyjnym sukcesem Pata
Martino…
Do produkcji albumu
Wytwórnia wyznaczyła samego Paula Rothchilda – autora sukcesów między innymi
Earth Wind And Fire, The Doors, Janis Joplin, czy Neila Younga. Odbyły się
przesłuchania kandydatów na członków zespołu. Kenwood Dennard wygrał o włos z
Vinnie Colaiutą. Sam Pat Martino rozbudował swoje instrumentarium o dedykowane
syntezatory gitarowe i zaangażował Delmara Browna. Kenwood Dennard i Mark
Leonard stworzyli świetną sekcję rytmiczną, której zabrakło na „Starbright”,
gdzie za cały Groove odpowiedzialny był osamotniony Will Lee. Na płycie
zabrakło chwytliwego przeboju, ale z dzisiejszej perspektywy to świetny album
fusion, doceniany przez fanów gatunku.
Czy warto kupić „Starbright
/ Joylous Lake”? Zdecydowanie tak, choć raczej dla tej drugiej płyty. A fani
Pata Martino i tak będą bez końca dopatrywać się jakiegoś ukrytego sensu w „Starbright”.
Ja słuchałem tej płyty wiele razy, też próbując zrozumieć, co jest w niej
ukryte. Jednak oprócz świetnie napisanego tematu tytułowego tego ukrytego sensu
jeszcze nie odnalazłem. Będę szukał dalej. Jak znajdę, na pewno się o tym
dowiecie. A tak przy okazji – przypominam o mojej rozmowie z Patem Martino z
2011 roku: Pat Martino - wywiad . O innych płytach tego wybitnego gitarzysty też wiele na moim blogu przeczytacie... Wyszukiwarka działa...
Pat Martino
Starbright / Joyous Lake
Format: CD
Wytwórnia: Collectables / Rhino
/ Warner
Numer: 090431782927
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz