20 sierpnia 2020

Laboratorium – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Zespół Laboratorium to pierwszy zbiorowy Mistrz Polskiego Jazzu w naszym zestawieniu. W jego działaniach przez dziesięciolecia działalności uczestniczyło wielu fantastycznych muzyków, których późniejszy dorobek solowy sprawił, że znaleźli się już na naszej liście najważniejszych polskich muzyków jazzowych wszechczasów, lub znajdą się tu w najbliższej przyszłości. Członkami Laboratorium byli też muzycy nieco mniej znani. Nie mam pewności, czy poniżej wymienię wszystkich, co nie oznacza, że jeśli jakiegoś nazwiska nie znajdziecie poniżej w skróconej wersji historii zespołu, był on nieistotny dla muzyki zespołu. To wynik przeoczenia albo objętości tekstu, bowiem o działalności Laboratorium można napisać książkę, jeśli taka kiedyś powstanie, z pewnością ustawię się po nią w kolejkę.

Formalnie zespół Laboratorium powstał w 1970 roku, a jego działalność poprzedziło o kilka miesięcy utworzenie duetu pianisty Janusza Grzywacza i perkusisty Mieczysława Górki. Nie udało mi się niestety odnaleźć żadnych nagrań dokonanych w tym składzie, ale warto o tym pamiętać, bowiem dla tych, którzy duet słyszeli na koncertach lub uwielbiają statystyki – to właśnie Górka i Grzywacz są na zawsze formalnie założycielami Laboratorium. Kilka miesięcy później w zespole znaleźli się grający na flecie Wacław Łoziński, basista Edmund Mąciwoda i grający na saksofonach i innych instrumentach dętych, a także spełniający czasami rolę wokalisty zespołu Marek Stryszowski. Edwarda Mąciwodę dość szybko, zanim zespół zdążył nagrać pierwszą płytę, zastąpił najpierw Maciej Górski, a nieco później Krzysztof Ścierański.

Zanim jednak do tego dojdziemy, warto wspomnieć, że rodzina Mąciwodów ma gitarę basową we krwi. Syn Edwarda, który porzucił muzyczne zajęcia mniej więcej w 1972 roku, kiedy zakończył współpracę z Laboratorium, Paweł Mąciwoda-Jastrzębski, po okresie współpracy z kilkoma polskimi zespołami rockowymi, na początku XXI wieku dołączył na stałe do składu niemieckiej grupy Scorpions.

Laboratorium to zespół bez wątpienia od początku krakowski, w związku z pochodzeniem większości muzyków pierwszych składów i miejscem rozpoczęcia działalności, szybko jednak stał się ogólnopolską sensacją i przez krytyków porównywany był, nie wiem, czy do końca słusznie do Weather Report. Faktem jest, że w końcówce lat siedemdziesiątych zespół zasilił wybitny basista – Krzysztof Ścierański, a trzon składu tworzyli wtedy grający na instrumentach klawiszowych Janusz Grzywacz i saksofonista Marek Stryszowski. Pewnie w połowie lat siedemdziesiątych łatwo było porównać ten skład do Pastoriusa, Zawinula i Shortera.

Jak na polskie warunki początku lat siedemdziesiątych, zespół szybko dorobił się pierwszej płyty. Związany z krakowskim środowiskiem jazzowym Stanisław Cejrowski uruchomił w Polskim Stowarzyszeniu Jazzowym serię płyt sprzedawanych członkom w ramach abonamentu - Biały Kruk Czarnego Krążka. W 1972 roku na inaugurację ukazał się album zawierający na jednej stronie nagrania grupy Osjan, a na drugiej Deep Purple. Czy aby na pewno członkowie Deep Purple wiedzieli o wydaniu części ich płyty „Machine Head” w Polsce, tego nie wiem, ale na pewno na drugim krążku Klubu umieszczono nagrania Laboratorium z gościnnym udziałem Zbigniewa Seiferta i nagrania zespołu Juliana Cannonballa Adderleya z Jazz Jamboree z 1972 roku. Pewnie Adderley też mało o tym wiedział. Być może muzycy Laboratorium mieli szczęście, bo festiwal w 1972 roku miał rekordowo dobrą obsadę i rekordowo słabe koncerty (w wielu miejscach historia niedyspozycji muzyków zespołów Charlesa Mingusa i Elvina Jonesa ma podłoże alkoholowe). Prawdopodobnie dlatego drugiej stronie albumu z fragmentami koncertu grupy Adderleya znalazło się miejsce na nagrania Laboratorium. Nagranie było również nagrodą dla zespołu za zajęcie drugiego miejsca na festiwalu Jazz Nad Odrą w 1972 roku. Pierwsze miejsce w kategorii jazzu nowoczesnego (wtedy Jazz Nad Odrą miał dwa konkursy – nowoczesny i tradycyjny) zajął wtedy Jazz Carriers Zbigniewa Jaremki z Henrykiem Miśkiewiczem. Nagrania na tej płycie powstały bez użycia elektronicznych klawiszy. Kolejną edycję Jazzu Nad Odrą Laboratorium w 1973 roku wygrało.

Dalsza historia zespołu to zmiany składów i kolejne nagrania obejmujące okres od 1972 roku (album z cyklu Biały Kruk Czarnego Krążka) do 1986, czyli do wydania albumu „Anatomy Lesson”. W odróżnieniu od wielu innych zespołów, fani Laboratorium sprzed lat mają łatwe zadanie. Dziś mogą zastąpić swoje zużyte już mocno analogowe płyty (razem 9 albumów) przez starannie przygotowany zestaw wszystkich nagrań zespołu wydany w 2006 roku przez Metal Mind pod tytułem „Laboratorium: Anthology 1971-1988 Nagrania Wszystkie”.

Laboratorium drugiej połowy lat siedemdziesiątych to również wiele zagranicznych tras koncertowych, krótka współpraca z Czesławem Niemenem, który podobno zaproponował muzykom rolę stałego zespołu akompaniującego wokaliście, z czego muzycy Laboratorium zrezygnowali, a także wspólne występy z Tomaszem Stańko. Rozwój koncepcji artystycznej, ale także wiele występów zagranicznych pozwoliło Januszowi Grzywaczowi rozbudować zestaw instrumentów o kilka elektrycznych klawiatur, co miało wpływ na brzmienie zespołu. Warto podkreślić, że Grzywacz nie uległ popularnej wtedy modzie na eksplorowanie nowych brzmień i nadmierne technologiczne komplikowanie instrumentarium, traktując fortepian elektryczny Fendera i pierwsze dostępne na rynku syntezatory jako środek artystycznego wyrazu, a nie technologiczne zabawki.

W związku z tym, że na drugiej płycie z cyklu Biały Kruk Czarnego Krążka nagrania zespołu zajmują tylko jedną stronę albumu, wielu uznaje album „Modern Pentathlon” z 1976 roku za prawdziwy debiut nagraniowy zespołu, działającego już wtedy w składzie z Krzysztofem Ścierańskim na gitarze basowej i Pawłem Ścierańskim na gitarze. To jednak spór wyłącznie techniczny, bowiem materiał z wcześniejszego pół-debiutu broni się po niemal 50 latach sam. „Modern Pentathlon” ukazał się w czasie, kiedy Laboratorium było już zespołem kultowym, na którego koncerty zawsze przychodziły tłumy młodych ludzi chcących posłuchać nowoczesnej, niebanalnej muzyki. Moda na Labolatorium sprawiła, że według dostępnych dziś statystyk „Modern Pentathlon”, zawierający niełatwą muzykę, sprzedał się w ilości 115, lub według innych źródeł 120 tysięcy egzemplarzy. Ten sukces spowodował, że kolejne płyty zespół nagrywał często i stąd bogady dorobek fonograficzny grupy z końcówki lat siedemdziesiątych. W 1980 roku zespół wydał swoją jedyną płytę za granicą – album „Nogero” pierwotnie ukazał się nakładem niemieckiego wydawnictwa View Records.

Osobiście porównania do Weather Report pierwszych płyt Laboratorium uważam za zupełnie nietrafione, bowiem muzyka na „Modern Pentathlon” i późniejszych płytach, zarówno tych studyjnych, jak i koncertowych, do których nagrania grupa miała sporo szczęścia, bo takie produkcje w końcówce lat siedemdziesiątych nie zdarzały się często, jest bardziej eksperymentalna, może pozbawiona momentami rockowego pulsu i zdaje się być bardziej spontaniczna, niż większość, w szczególności studyjnych nagrań Weather Report.

W końcówce lat siedemdziesiątych zmienił się skład zespołu, w miejsce Krzysztofa Ścierańskiego pojawił się Krzysztof Olesiński, a Mieczysława Górkę zastąpił Andrzej Mrowiec. Obaj nowi muzycy wcześniej grali w jednym z pierwszych składów rockowej grupy Maanam. Pawła Ścierańskiego zastąpił Ryszard Styła. Rockowy skład nie oznaczał zmiany stylu gry zespołu, który kreowali w dalszym ciągu Grzywacz i Stryszowski. Pierwszą płytą nagraną w tym mocno zmienionym składzie był album „The Blue Light Pilot” z 1982 roku.

Zespół po latach przerwy wznowił działalność w 2006 roku i całkiem niedawno nagrał swoją najnowszą płytę „Now” zarejestrowaną w składzie mocno zbliżonym do oryginalnego, z Januszem Grzywaczem, Markiem Stryszowskim i Krzysztofem Ścierańskim. Wtedy skład zespołu uzupełniali Marek Raduli i Grzegorz Grzyb, a gościnnie wystąpił między innymi Bernard Maseli. Po tragicznej śmierci Grzegorza Grzyba w 2018 roku, dla którego „Now” było jednym z ostatnich nagrań, miejsce za bębnami zajął Paweł Dobrowolski.

Wszyscy muzycy obecnego składu Laboratorium, w tym weterani – założyciel Janusz Grzywacz, obecny w składzie od zawsze Marek Stryszowski, a także Krzysztof Ścierański mają sporo przeróżnych zajęć, jednak Laboratorium będzie żyło wiecznie i nawet jeśli fani będą musieli czekać na kolejne koncerty i nagrania wiele lat, z pewnością ich wierność i oddanie trudno porównać z innym zespołem w Polsce. Nagrywając „Now” w 2016 roku zespół potwierdził, że można zagrać nowocześnie nie tracąc nic z rozpoznawalnego brzmienia i dał fanom radość, której wystarczy na kilka lat i oczekiwanie kolejnych występów na żywo. Warto jednak pomyśleć o kolejnych nagraniach.

19 sierpnia 2020

Wojciech Jachna Squad - Elements

Nie śledzę na bieżąco nagrań Wojciecha Jachny, a raczej nie śledziłem, bowiem najnowsza jego płyta – „Elements” sprawiła, że jego nazwisko trafi na ciągle wydłużającą się listę tych artystów, których trzeba obserwować z należytą starannością. Ten album nagrany w pięcioosobowym składzie, zatem Squad jest kwintetem to przede wszystkim lider i jego trąbka, ale także gitara, na której gra Marek Malinowski, na którego po raz pierwszy zwróciłem uwagę już kilka lat temu przy okazji albumu Rafała Gorzyckiego „Playing”, który co prawda do Płyty Tygodnia się nie przebił, ale zapamiętałem to nagranie i od momentu premiery zdążyłem już do tej płyty kilka razy wrócić.


Nie chciałbym oczywiście skrzywdzić pozostałych muzyków - Jacka Cichockiego, Pawła Urowskiego i Mateusza Krawczyka. Dla nic również jest przewidziane istotne miejsce, służące wykreowaniu w głośnikach dźwiękowego nastroju pozwalającego właściwie wybrzmieć trąbce lidera. Jachna gra oszczędnie, skupiając się raczej na swoich pomysłach kompozycyjnych niż na popisach technicznych, choć pewność z jaką powstają jego dźwięki słychać w każdym momencie albumu „Elements”. Autorów kolejnych kompozycji dość łatwo zidentyfikować. Autorem dynamicznego „Sultan’s Cream” jest Malinowski, rozpoczynający nagranie dynamiczną gitarową solówką. Utwory lidera są bardziej przestrzenne, w swoich kompozycjach Jachna poszukuje raczej akustycznego, kameralnego miejsca na właściwe położenie w przestrzeni dźwięków trąbki. W napisanym przez Jacka Cichockiego „Checkers II” znalazło się miejsce na solowe popisy kompozytora i grającego na akustycznym basie Pawła Urowskiego.

Spędziłem kilka wieczorów z albumem „Elements”, który ciągle jest dla mnie muzyczną zagadką. Na repertuar zespołu składają się kompozycje trzech jego członków, ale całość brzmi niezwykle spójnie, tak jakby muzycy spędzili ze sobą wiele lat. Nadal nie wiem, jaki jest muzyczny świat lidera. Na razie wiem, że wstęp do niego jest niezwykle intrygujący i inspirujący, skomplikowany, ale również łatwy do przyjęcia przez tych, którzy muzyki słuchają tylko przy okazji. „Elements” to album nowoczesny, choć nie awangardowy, z pewnością nie przebojowy, ale łatwy do zapamiętania. Trudny i nieco zakręcony, ale ciekawy i wciągający również słuchaczy z mniejszym jazzowym doświadczeniem. Czasem dość ponury i mroczny, jednak nie w sposób kończący się po jego wysłuchaniu jakimś depresyjnym klimatem.

„On The Train” to gotowa ścieżka dźwiękowa do westernu, którego akcję nawiedzony reżyser umieści gdzieś w przestrzeni kosmicznej. Umieszczony na końcu albumu „Porcupine” zdaje się krzyczeć, że to dopiero początek, łagodna rozgrzewka i że na koncertach zespołu możemy się spodziewać nieco mocniejszego i trudniejszego brzmienia. Pełno tu zagadek, co sprawia, że chce się do tego albumu wracać, żeby próbować je rozwiązać.

Kameralny dialog trąbki i gitary angażujący moją uwagę w oczekiwaniu na rozwój muzycznej akcji to najkrótsza charakterystyka tego albumu. Tak zapamiętam album „Elements” i jeśli będę miał któregoś dnia ochotę na takie właśnie intrygujące i inspirujące muzyczne doświadczenie, wrócę do muzycznego świata Wojciecha Jachny z dużą przyjemnością.

Wojciech Jachna Squad
Elements
Format: CD
Wytwórnia: Audio Cave
Data pierwszego wydania: 2020
Numer: 5908298549025

18 sierpnia 2020

Bronisław Kaper – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Bronisław Kaper to jeden z najbardziej znanych na świecie polskich kompozytorów związanych z muzyką jazzową. Przez ponad 50 lat komponował muzykę filmową, jego ścieżki dźwiękowe wielokrotnie otrzymywały branżowe nagrody, a w Hollywood był niezwykle szanowanym autorytetem w dziedzinie przygotowywania muzycznych opraw do filmów największych światowych mistrzów kina. Nie miał jednak szczęścia do filmów, zwykle jego muzyka była ciekawsza od samych obrazów i w zasadzie nigdy nie udało mu się umieścić autorskiej muzyki w filmie, który na trwałe znalazł się w kanonie światowej filmografii. O filmach z muzyką Bronisława Kapera pamiętają dziś głównie historycy Hollywood, za to jego kompozycje pojawiają się do dziś na płytach największych jazzowych muzyków wszystkich pokoleń.

Bronisław Kaper urodził się w Warszawie w 1902 roku. W rodzinnym mieście uczył się gry na fortepianie i reguł kompozycji. Na dalsze studia pojechał w latach dwudziestych do Berlina, gdzie zainteresował się po raz pierwszy komponowaniem piosenek. Za sprawą takich kompozycji jak „Jazz Drops” i „Jazz Coctails” w wymagającym środowisku muzycznym Berlina nazywany był berlińskim Dukiem Ellingtonem. Jeszcze w Berlinie, w samych początkach udźwiękowionego kina skomponował swoje pierwsze fragmenty muzyki filmowej. Wygnany z przyjaznego w latach dwudziestych artystom Berlina przez zmiany polityczne i kulturalne związane z dojściem do władzy Hitlera znalazł się Kaper na krótko w Paryżu, a później w połowie lat trzydziestych na stałe związał się z Hollywood.

Historię życia i muzyki Bronisława Kapera z encyklopedyczną wręcz dokładnością opisał Andrzej Krakowski w książce „Bronisław Kaper: Od początku do końca”. Autor tej doskonale napisanej biografii sam jest związany z Hollywood. W jego opowieści wątki jazzowe są nakreślone dość luźno, co zrozumiałem, bowiem Kaper był przede wszystkim autorem muzyki filmowej, a te jego kompozycje, które trafiły do jazzowego świata, powstały w zupełnie innym celu, jako część oprawy muzycznej kinowych obrazów. W związku z tym, ich dalsze, samodzielne życie, często dużo bogatsze niż kariera filmów do których powstały, nie jest bezpośrednio związane z postacią kompozytora. Książka jednak, podobnie jak dwie inne pozycje tego samego autora, jest wyśmienitym i niezwykle rzetelnym opracowaniem pozwalającym czytelnikom zajrzeć za kulisy Hollywood. Unikalna formuła biografii pozwala uznać tą książkę za najbliższe prawdy opracowanie dotyczące życia Bronisława Kapera. Andrzej Krakowski wykorzystał bowiem jako podstawę obszerne materiały z wielogodzinnych rozmów samego Kapera z Irene Atkins – córką Gusa Kahna, autora słów do wielu jazzowych standardów i piosenek znanych z filmów, a także współpracownika Kapera i przyjaciela domu. Irene była świadkiem wielu wydarzeń opisywanych przez Kapera. Rozmowa została przeprowadzona w 1976 roku, a Krakowski uzupełnił jej zapis o swoje własne obserwacje, był bowiem uczestnikiem części wydarzeń opisanych przez kompozytora. W ten sposób powstała unikalna rozmowa trzech osób przeprowadzona już po śmierci Kapera i Irene Atkins, która jest biografią najsłynniejszego polskiego kompozytora muzyki filmowej i twórcy jazzowych standardów.


Pierwsza poważna praca Bronisława Kapera dla kinematografii amerykańskiej, to prawdopodobnie piosenka do filmu braci Marx „A Night At The Opera” z 1935 roku – „Cosi Cosa”. Na początku swojej kariery w Hollywood, często Kaper był autorem jedynie części ścieżki dźwiękowej, pisał piosenki albo opracowywał fragmenty muzyki instrumentalnej do przebojów napisanych przez bardziej znanych autorów. Wczesne prace Kapera są dziś trudne do zidentyfikowania, bowiem często nazwisk autorów poszczególnych kompozycji nie umieszczano w napisach końcowych do filmów, a i sam reżyser w wywiadzie opracowanym przez Andrzeja Krakowskiego często myli fakty lub podaje sprzeczne ze sobą informacje, nawet w tak istotnych sprawach, jak rok przeprowadzki do Hollywood.

Z czasem jednak Kaper mozolnie budował swoją pozycję w Hollywood, korzystając ze stanowiska etatowego kompozytora w studiu MGM zaczął pisać całe ścieżki filmowe. Dobrze dobierał sobie również współpracowników, zarówno z grona innych emigrantów z Niemiec, których znał jeszcze z czasów swojego pobytu w Berlinie, jak i tych, którzy pracowali w Hollywood od lat.

Pierwszym jazzowym sukcesem Kapera była kompozycja „All God’s Chillun Got Rhythm”, napisana wspólnie z Austriakiem Walterem Jurmannem, z którym znał się jeszcze z Berlina i Gusem Kahnem, który wyjechał z Niemiec do Hollywood, zanim Kaper pojawił się w Berlinie. Piosenka powstała w 1937 roku i po raz pierwszy pojawiła się w ścieżce dźwiękowej do filmu braci Marx „A Day At The Races” w wykonaniu Ivie Anderson, która w tym czasie była wokalistką orkiestry Duke’a Ellingtona. Utwór szybko wszedł do repertuaru big-bandu Duke’a, a jeśli jakiś utwór grał Ellington, od razu taką kompozycją interesował się cały jazzowy świat. W ten sposób Kaper po raz pierwszy pojawił się jako autor jazzowego standardu. Utwór nie zdobył takiej popularności w jazzowym świecie, jak późniejsze kompozycje Kapera, ale do dziś bywa przypominany, szczególnie przez większe jazzowe orkiestry, które korzystają z aranżacji samego Ellingtona, lub późniejszej Billy Strayhorna. Do moich ulubionych wersji „All God’s Chillun Got Rhythm” należą wykonania Stana Getza z płyty „ East Of The Sun: The West Coast Sessions” i Buda Powella, który wielokrotnie wracał do tej melodii.

Historię filmowych sukcesów muzyki Bronisława Kapera pozostawiam Andrzejowi Krakowskiemu, ja skupię się na jazzowych dziejach jego kompozycji.

W 1947 roku Bronisław Kaper skomponował muzykę do filmu „Green Dolphin Street”, który był sporym kasowym sukcesem, a temat tytułowy, nagrany na potrzeby filmu przez orkiestrę Jimmy Dorseya, miał wkrótce stać się jednym z najczęściej nagrywanych jazzowych standardów. Jako pierwszy wśród wielkich jazzmanów, „On Green Dolphin Street” nagrał Ahmad Jamal w 1956 roku (album „Count’ em 88”). Dwa lata później temat pojawił się na płycie „Jazz Track” Milesa Davisa, który temat grał później i nagrywał wielokrotnie. O nagraniu utworu przez Milesa, Kaper dowiedział się od Andre Previna – pracującego w Hollywood pianisty, kompozytora i dyrygenta, który przepowiedział Kaperowi wielką jazzową karierę tego utworu w momencie, kiedy nagrał go Davis. Sam Previn, który również miał polskie korzenie (jego ojciec urodził się w Grudziądzu) był jednym z największych specjalistów od dyrygowania filmowymi orkiestrami, czego zresztą nie lubił robić. Za swoje usługi dyktował niesłychanie wysokie stawki, jedynie muzykę napisaną przez Kapera, którego uwielbiał dyrygował za darmo.

Sukces „On Green Dolphin Street” pomógł Kaperowi w budowaniu jego pozycji w Hollywood. Kolejny wielki jazzowy sukces miał miejsce kilka lat później. W 1950 roku powstał film „A Life Of Her Own” George’a Cukora. W scenie w barze pianista (w tej roli Jakub Gimbel – wybitny polski pianista, który często bywał w Hollywood i wziął udział w kilkunastu produkcjach filmowych) zagrał tam utwór tytułowy, który jednak, podobnie jak film nie został jakoś szczególnie entuzjastycznie przyjęty przez krytykę. W związku z tym, Kaper postanowił temat, który uważał za bardzo udany użyć jeszcze raz, po dwóch latach jako kompozycji tytułowej do filmu „Invitation” Gottfrieda Reinhardta, który również nie był wielkim kinowym przebojem, ale utwór tytułowy stał się wkrótce przebojem, wyposażony w tekst autorstwa Paula Francisa Webstera. W przypadku „On Green Dolphin Street” Kaperowi pomógł Miles Davis. „Invitation” po kilku mało istotnych nagraniach na jazzowe salony wprowadził John Coltrane, po raz pierwszy za sprawą albumu „Standards Coltrane”, wydanego w 1962 roku, a złożonego z odrzutów z sesji z 1958 roku z mniej znanym trębaczem Wilburem Hardenem oraz Redem Garlandem, Paulem Chambersem i Jimmy Cobbem. Album wydał Prestige już po wygaśnięciu kontraktu z Coltrane’m bez jego zgody. Znowu powtórzyła się historia podobna do tej z „On Green Dolphin Street”, bowiem pozycja Coltane’a była podobna do wielkości Milesa, jeśli on coś zagrał, od razu stawało się jazzowym standardem, w tym przypadku grywanym przez saksofonistów. Kolejną fale popularności „Invitation” przyszła w końcówce lat siedemdziesiątych za sprawą Jaco Pastoriusa i jego płyty „Invitation”, a także wielu bardziej, lub mniej udanych wykonań tego utworu na koncertach w latach osiemdziesiątych, które były dla Pastoriusa niełatwe w związku z postępującymi uzależnieniami i problemami psychicznymi.

Sam Kaper, jak wspominał w rozmowie z Irene Atkins w książce Krakowskiego, zrobił z „Invitation” swoją muzyczną wizytówkę. Ilekroć był proszony na częstych w Hollywood, gdzie spędził większość swojego życia, aż do śmierci w 1983 roku, o zagranie kilku utworów, zaczynał od „Invitation”.

Wkrótce po powstaniu filmu „Invitation”, Kaper zaangażował się w stworzenie ilustracji muzycznej do obrazu „Lili” w reżyserii Charlesa Waltersa, który otrzymał 6 nominacji do Oscara i odniósł spory komercyjny sukces. Film dostał tylko jedną Nagrodę Akademii, Oskar za muzykę odebrał Bronisław Kaper. Jak miało się później okazać, to był jego jedyny Oskar. W oprawie muzycznej filmu znalazła się piosenka „Hi-Lilli, Hi-Lo” z tekstem Helen Deutsch, współautorki scenariusza do filmu. W filmie piosenkę śpiewają Leslie Caron i Mel Ferrer. Również ten utwór, choć nie tak popularny, jak inne jazzowe standardy skomponowane przez Kapera trafił do jazzowego świata, a najciekawsze nagranie pochodzi z albumu „Glad To Be Unhappy” Paula Desmonda z udziałem Jima Halla. Ten utwór stał się również kultową kompozycją w kręgach folkowych za sprawą włączenia go do repertuaru przez legendarnego Tima Buckleya, którego nagranie koncertowe w towarzystwie brytyjskich folkowców możecie znaleźć na płycie „Dream Letter: Live In London 1968”. Ulubionym nagraniem Kapera była rejestracja Billa Evansa z albumu „Intuition” z 1975 roku, który był nowością w chwili nagrywania wywiadu z kompozytorem przez Irene Atkins.

Wśród innych kompozycji Kapera napisanych do niezliczonej ilości filmów, kilka innych melodii również trafiło do jazzowe świata. Wśród nich warto pamiętać o „While My Lady Sleeps” z filmu „The Chocolade Soldier” z 1941 roku. Tą kompozycję nagrał między innymi John Coltrane i Phineas Newborn Jr. Ciekawa jest również historia kompozycji „Ninon”, napisanej przez Kapera w 1933 roku w Berlinie i śpiewanej przez Jana Kiepurę. Piosenka znalazł się w niemieckim filmie „Ein Lied fur Dich” śpiewana przez Kiepurę. W ciągu kilkunastu miesięcy powstały dwa inne filmy oparte na tym samym scenariuszu – wersja francuska – „Tout pour l'amour” i angielska – „My Song For You”. We wszystkich zagrał Kiepura i zaśpiewał „Ninon” Kapera. Nagrał też ten utwór po polsku jako „Ninon, ach uśmiechnij się”. Wtedy to producenci mieli rozmach, a Kiepura okazał się poliglotą, choć nawet z pomocą Kapera kariery w Hollywood nie zrobił. Za to „Ninon” spodobała się podobno szefowi Metro-Goldwyn-Mayer – pochodzącemu z okolic Kijowa Louisowi B. Mayerowi, który zaoferował pracę Kaperowi. Jak wspomina sam kompozytor, utwór „Dream” Johnny Mercera jest niemal wierną kopią „Ninon”, ale w środowisku Hollywood nie było zwyczaju podejrzewania się i procesowania o plagiaty, nawet jeśli niezamierzone. Faktem jest jednak, że Johnny Mercer mógł znać „Ninon” zanim napisał „Dream”. Jeśli chcecie porównać obie melodie – Kiepurę znajdziecie bez trudu, a najlepszą wersję „Dream” odnajdziecie na Songbooku Mercera nagranym w 1964 roku przez Ellę Fitzgerald.

W 1975 roku Kaper postanowił nagrać chyba jedyną w swojej karierze płytę, oczywiście wypełnioną własnymi kompozycjami. Wcześniej, siadał czasem do fortepianu nagrywając fragmenty muzyki, które trafiały do filmów, jednak w Hollywood nie robił tego często. Dlatego album „Bronislaw Kaper Plays His Famous Film Themes” nagrany solo na fortepianie jest unikalnym dokumentem pokazującym autorskie spojrzenie na najważniejsze zdaniem samego Kapera jego filmowe kompozycje. Na płycie, którą nie jest łatwo dziś zdobyć znajdziecie oczywiście autorskie wersje „Invitation” i „On Green Dolphin Street”.

I jeszcze słowo o Oskarach. Kaper dostał statuetkę w 1953 roku, a pierwszą nominację dostał w 1941. Niektóre źródła podają, że to Leopold Stokowski jest pierwszym Polakiem, który dostał tą nagrodę. Nie odbieram oczywiście ani grama sławy słynnemu dyrygentowi, który swojego Oscara dostał w 1941 roku, jednak dla mnie Stokowski był Polakiem z pochodzenia. Urodził się w Londynie, jego matka Polką zdecydowanie nie była, a Stokowski związki z polskim środowiskiem muzycznym miał raczej luźne. Tak więc z technicznego punktu widzenia to Kaper jest pierwszym polskim laureatem Oscara – urodził się w muzycznie wykształcił w Polsce i całe życie uważał się za Polaka. Kiedy tylko mógł i miał z kim – rozmawiał po polsku. Dostał tylko jednego Oscara i wciąż naszym najważniejszym zdobywcą tych nagród pozostaje Stefan Kudelski z 4 Oscarami na koncie, którego ciężko będzie komukolwiek prześcignąć.

17 sierpnia 2020

Carla Bley & Paul Haines - Escalator Over The Hill (A Chronotransduction By Carla Bley And Paul Haines

„Escalator Over The Hill” to jeden z najdziwniejszych albumów w historii muzyki, jeśli oczywiście odrzucić te, które stworzono jedynie po to, żeby szokować bez żadnego artystycznego sensu. Na powierzchni 3 płyt analogowych (a dziś 2 kompaktowych) znajdziecie całą historię muzyki, wszystkie możliwe style i przedstawicieli przeróżnych gatunków muzycznych. To wszystko zostało połączone przez twórców – Carlę Bley i Paula Hainesa w zadziwiająco spójną formę jazzowo-rockowej awangardowej opery, która z pewnością lepiej sprawdziłaby się na scenie, jednak w oryginalnej obsadzie nigdy nie udało się jej wystawić. Samo nagranie zajęło ponad 3 lata.


Historia tego niezwykłego albumu zaczęła się od tekstu napisanego przez Paula Hainesa, znanego dziś głównie właśnie za sprawą poematu, który stał się podstawą do nagrania albumu, ale również wcześniej jako autora wielu tekstów umieszczonych na okładkach jazzowych płyt. Tekst spodobał się Carlii Bley i oboje postanowili przygotować razem projekt, który dziś znamy jako „Escalator Over The Hill”, a którego realizacja w związku z ambitną obsadą i kolejnymi pomysłami dodawanymi już w trakcie nagrań miała zająć wiele miesięcy i pochłonąć spore pieniądze. W rezultacie powstało dzieło wyprzedzające czas w 1971 roku i mam wrażenie, że równie nowoczesne i awangardowe nawet dzisiaj, kiedy wydaje się, że w muzyce wszystko już było.

Pierwszym wyborem Carli Bley byli muzycy należący do kolektywu Jazz Composer’s Orchestra – Charlie Haden, Don Cherry, Roswell Rudd i Gato Barbieri. Istotnym elementem układanki okazał się Jack Bruce, który mógł zaoferować nie tylko pomoc w aranżacjach i komponowaniu oraz grę na basie, ale również zaśpiewać wiele partii solowych. Pierwsza współpraca Carlii Bley i Jacka Bruce’a miała okazać się początkiem ich wspólnego grania, które z przerwami realizowali, głównie w zespołach Bruce’a przez całą dekadę lat siedemdziesiątych.

Nawet ze wsparciem Jacka Bruce’a, którego potencjał komercyjny po zakończeniu działalności Cream był trudny do przecenienia, dla projektu nie udało się znaleźć żadnej dużej wytwórni płytowej zainteresowanej wsparciem jego realizacji i wydaniem albumu. W końcu dzięki pomocy prywatnych inwestorów udało się dokończyć nagrania i wydać „Escalator Over The Hill” w postaci 3 płyt analogowych. Album, drogi (3 płyty LP) i dość trudny w odbiorze, został wybrany w wielu ankietach słuchaczy jazzowym nagraniem roku 1972.

Niektórzy nazywają „Escalator Over The Hill” jazzową operą. To duże uproszczenie. Formalnie, mimo, że pierwszy raz na scenie dzieło Carlii Bley pojawiło się dopiero ponad 25 lat po premierzy płytowej, jest zbliżone do opery, jednak nazywanie tego nagrania tylko jazzowym jest zbyt dużym uproszczeniem. To muzyka totalna, mieszanka indyjskiej ragi, jazzu, rocka, muzyki etnicznej i wielu innych inspiracji, połączonych po mistrzowsku w jeden spójny muzyczny obraz przez Carlę Bley, której udało się stworzyć całość z muzycznych szkiców, mimo rozciągniętej w czasie realizacji o faktu, że muzycy nigdy nie spotkali się razem w studiu nagraniowym.

W analogowym wydaniu ostatni utwór „…And It’s Again” został zapętlony poprzez zamknięcie ostatniej ścieżki w pętlę. Ten ciekawy manewr nie jest możliwy do wykonania na płycie CD, więc we współczesnych wydaniach cyfrowych ten ostatni, krótki w oryginale utwór został wydłużony i zapętlony tak, żeby wypełnić całą dostępną zawartość drugiej płyty.

W związku z brakiem zainteresowania komercyjnych wydawców, album wydała należąca do Jazz Composer’s Orchestra wytwórnia JCOA, a kiedy album odniósł sukces, europejską dystrybucją zainteresował się ECM, który po latach przygotował również wydaną w ograniczonej ilości wersję cyfrową. Do dziś ten album pozostaje jednym z nielicznych nagrań przygotowanych bez artystycznego nadzoru Manfreda Eichera elementem katalogu ECM.

Celowym zabiegiem stylistycznym, ale też pomysłem na ograniczenie budżetu na nagrania było zatrudnienie do zagrania niektórych partii muzyków bez profesjonalnego doświadczenia, którzy mieli odtworzyć rolę amatorskiego zespołu nazywanego na potrzeby projektu Hotel Band. Stąd pośród bardzo znanych nazwisk, pojawiają się zupełnie nieznane.

Carla Bley & Paul Haines
Escalator Over The Hill (A Chronotransduction By Carla Bley And Paul Haines
Format: 2CD
Wytwórnia: JCOA / ECM
Data pierwszego wydania: 1971
Numer: 042283931022

16 sierpnia 2020

The Al Foster Quintet - Inspirations & Dedications

Al Foster to jeden z geniuszy perkusji jazzowej, tej perkusji, która nie musi ważyć pół tony i być transportowana osobnym tirem. Mistrz czasu i przestrzeni, wielki muzyk i współautor setek genialnych jazzowych albumów. Współpracownik Milesa Davisa, Sonny Rollinsa, McCoy Tynera i wielu innych. Od swojego debiutu w zespole wybitnego i niedocenianego trębacza Blue Mitchella w 1964 roku, w wieku 20 lat (wyborny album „The Thing To Do”) był bardzo zajęty. W czasie trwającej już ponad pół wieku kariery był i dalej jest bardzo zajęty. Zdążył nagrać 4 solowe albumy i kilka na których wymieniany jest jako jeden z kilku równoprawnych członków zespołu. Debiutował w roli lidera w 1978 roku albumem „Mixed Roots”. Jego najnowszy album „Inspirations & Dedications” ukazał się na początku 2020 roku i został nagrany w studiu w Nowym Jorku w formacie live, prawdopodobnie bez udziału publiczności.


Al. Foster nie jest więc, jeśli popatrzeć na metrykę i przebieg muzycznej kariery urodzonym liderem. O brak chęci do pracy trudno go podejrzewać, bo jego dyskografia, którą z pewnością jedynie najwięksi fani mogą wymienić w całości jest obszerna, jednak najnowszy album solowy, nagrany z udziałem muzyków młodszego od Fostera pokolenia jest istotną częścią jego dyskografii jako jeden z tych nielicznych, na których zdecydował się zostać wyłącznym liderem i twórcą większości muzyki, pokazując, że potrafi nie tylko zagrać wszystko, czego oczekuje się od perkusisty w studiu, czy na scenie, ale też napisać muzykę i zrealizować własną wizję zespołowego grania.

Album otwiera „Cantaloupe Island” – przebój Herbie Hancocka, który Al. Foster wielokrotnie grał z nim na koncertach, a zamyka „Jean-Pierre” – utwór Milesa Davisa, który Foster zagrał po raz pierwszy na płycie Milesa „We Want Miles”. To była premiera tej kompozycji, a Al. Foster był dla Milesa muzykiem szczególnym, jedynym, którzy grał z nim w zespołach elektrycznych w latach siedemdziesiątych i po wielkim powrocie Davisa do muzyki w latach osiemdziesiątych. Pozostałe jedenaście kompozycji to utwory autorstwa Fostera, dedykowane żonie, z którą spędził większość życia, czterem córkom, zmarłemu synowi, wnukowi i największemu przyjacielowi rodziny – Dougowi Weissowi – grającemu na basie z Fosterem od lat (również na jego najnowszej płycie). Jeden z utworów Foster zadedykował samemu sobie.

Album powstał z udziałem zespołu, z którym Foster koncertuje od lat i stanowi dokonały przykład mistrzowsko potraktowanego jazzowego mainstreamu z uwzględnieniem faktu, że liderem i kompozytorem jest perkusista. Większość muzyków zespołu Fostera dopiero co przekroczyła czterdziestkę (oprócz starszego o dekadę Douga Weissa) i mimo, że nie są nowicjuszami, to ja odbieram kwintet Fostera jak klasę mistrzowską na najwyższym możliwym poziomie. Jego uczniowie opanowali już wszystkie możliwe jazzowe sztuczki, jednak ciągle uwielbiają słuchać swojego mistrza w najwyższym skupieniu.

Rozłożenie na czynniki pierwsze dobrze znanego tematu Herbie Hancocka „Cantaloupe Island” doprowadzi do odkrycia całkowicie autorskiego podejścia do rytmiki tego utworu, a podobna analiza kilku z kompozycji Fostera może sprawić sporo trudności początkującym adeptom perkusji. Al. Foster gra jednak oszczędnie i raczej szuka przestrzeni, niż wypełnia ją kolejnymi dźwiękami. Jest doskonałym liderem, dla którego najczęściej, poczynając od debiutu w zespole Blue Mitchella, poprzez wspólne granie z Donaldem Byrdem, aż do kilkunastu albumów Milesa Davisa trąbka pełniła ważną rolę w brzmieniu zespołu. Stąd też ważna rola Jeremy Pelta, który jest wyróżniającą się postacią wśród młodszych od lidera muzyków jego zespołu. Pelta trudno nazwać nowicjuszem, ma bowiem imponującą własną dyskografię i udział w wielu ciekawych projektach na swoim koncie, jednak to właśnie u Fostera czuje znajduje właściwe miejsce dla swoich dźwięków. Oprócz lidera i wspomnianego już Jeremy Pelta, warto zwrócić szczególną uwagę na stylową grę pianisty Adama Birnbauma, którego po tym albumie wpisuję na listę artystów, których solowym dokonaniom będę się przyglądał uważnie.

Al. Foster stworzył ponadczasowy, nowoczesny album, który wydała mało znana w Europie amerykańska wytwórnia Smoke Sessions, której rosnący katalog obejmuje również nowe nagrania Nicholasa Paytona, jedną z ostatnich, nagranych kilka miesięcy przed śmiercią płytę Jimmy Cobba, Bustera Williamsa, George Colemana i kilku innych uznanych muzyków. To jednak z najciekawszych nowych amerykańskich wytwórni dających schronienie wielkim sławom, które nie mają ochoty na spotkania z rekinami płytowego biznesu. Przyglądajcie się nowym płytom tej wytwórni, bo mam wrażenie, że jeszcze nie raz nas zaskoczy.

The Al Foster Quintet
Inspirations & Dedications
Format: CD
Wytwórnia: Smoke Sessions
Data pierwszego wydania: 2019
Numer: 888295875912