Violin to dla mnie płyta Zbigniewa Seiferta z udziałem zespołu Oregon. W czasie jej wydania było zapewne odwrotnie. Jednak to Seifert jest tu nie tylko gościem, ale i gwiazdą całego składu muzyków.
Płytę Violin wydano w formacie CD po raz pierwszy chyba w 2002 roku. To niewiarygodne, jak długo ten wspaniały materiał był w posiadaniu jedynie garstki szczęśliwców mogących słuchać do woli oryginalnej wersji analogowej wydanej w 1978 roku w małym nakładzie. Być może zdecydowały o tym jakieś zawiłości prawne, jak to często bywa. Nie wierzę bowiem, że ktoś zapomniał o tej muzyce.
Kiedy pierwszy raz, dawno, temu usłyszałem wersję analogową (wynalezioną w jakiś cudowny sposób w stosie używanych płyt u jakiegoś handlarza w londyńskim sklepiku) znałem już większość dostępnych nagrań Zbigniewa Seiferta. To on gra na tej płycie pierwsze skrzypce. To jego wspaniale improwizacje przeplatają się z dźwiękami oboju Paula McCandless'a.
W ocenie tej płyty nie potrafię być obiektywny. Dla mnie Seifert jest jednym z najwspanialszych muzyków wszechczasów w kategorii absolutnej. Na pewno jest też najwspanialszym skrzypkiem jazzowym jakiego zna historia gatunku. Jest Johnem Coltranem skrzypiec, jest też tym, kim byłby McCoy Tyner, gdyby grał na skrzypcach. Jest tym dla skrzypiec, kim Les Paul i Django Reinhard dla gitary, a jednocześnie gra tak, jak na skrzypcach grałby John Scofield. Na tej płycie towarzyszy mu doskonały akompaniament muzyków Oregon. I choć nie jest to płyta, gdzie Seifert gra jakoś wyjątkowo dużo (w końcu to płyta Oregon, a On jest tylko gościem), to jednak każda rejestracja jego talentu warta jest najwyższej uwagi.
Prawdziwym partnerem w improwizacjach Seiferta jest wspomniany już Paul McCandless. Czasem też do akcji włącza się gitara Ralpha Townera. Zapytałem go kiedyś w przerwie kameralnego klubowego koncertu, czy pamięta tą sesję? Odpowiedział bez wahania, ze to jedna z najwspanialszych płyt w jego dorobku.
To nagranie legendarne, tak jak wszystko co nagrał Zbigniew Seifert. Jego muzyka, co bardzo charakterystyczne, jest bardziej znana wśród muzyków i krytyków, niż wśród słuchaczy. To taka moja grupa muzyków, którzy są dla innych inspiracją, nie goniąc na co dzień za popularnością robiąc po prostu swoje. Zbigniewa Seiferta umieściłbym tu obok Pata Martino, Juliusa Hemphilla, Ahmada Jamala, Herbie Nicholsa, Les Paula, Phineasa Newborna czy Reda Rodneya – to nazwiska często wymieniane przez muzyków w wywiadach i osobistych rozmowach.
Płytę rozpoczyna ponad 15 minutowa improwizacja Seiferta, McCandless'a i Townera nazwana po prostu Violin. W tle słychać arabski akompaniament perkusyjny Walcotta. Seifert gra oszczędnie, jednak jego pełna kontrola nad tym co dzieje się z każdą frazą jest bardzo dobrze wyczuwalna.
Później mamy krótką Serenade Townera. Ten utwór to liryczna ballada, coś niezwykle rzadkiego w dyskografii Seiferta. Cała płyta jest najbardziej wyciszonym, łagodnym i melodyjnym z jego nagrań. Może to stanowić pewną niespodziankę dla tych, którzy widza w nim "tylko" następcę Coltrane'a, jakim jest niewątpliwie swoich solowych nagraniach.
Lwi pazur pokazuje Seifert w następnym utworze - Raven's Wood. Dźwięków jest tutaj dużo więcej, tempo zmienia się co chwilę, jednak skrzypce grają gwałtowniej, tak jak zwykle u Seiferta. Poprzeczkę wysoko ustawia Seifert, potem skutecznie odpowiada mu Towner i McCandless. Pewnie można uznać ten utwór za najciekawszy na płycie, ale ona nie ma słabych punktów.
Flagolet to jeden z tych utworów, które są z pozoru bez sensu, jednak niesamowicie przykuwają uwagę od pierwszego do ostatniego taktu. Dokładnie tak, jak większość nagrań Coltrane'a. To hałas, którego słucha się w skupieniu wiele razy, aby odnaleźć ukryty sens każdego dźwięku. Każdy znajduje coś innego i to właśnie oznacza, ze muzyka jest genialna.
Wreszcie ostatni utwór - Friend Of The Family. Warto skupić się na zamykającym płytę solo skrzypiec. I to już koniec, tylko 37 minut przyjemności. To z pozoru niemożliwe połączenie na jednej płycie hiszpańskiego flamenco, rytmów arabskich instrumentów perkusyjnych, gitary klasycznej, hinduskiej ragi i słowiańskiego free nie mogło się udać, a jednak wyszło genialnie. Za Oregonem nie przepadam, ale z Seifertem to zupełnie inna sprawa …
Płyta ma też z tego co wiem dwie wersje CD – amerykańską wydaną przez Vanguard i chyba nie do końca legalną, ale popularną w Europie w reedycji Comet Records. Ja jednak tradycyjnie polecam oryginalne wydanie analogowe…
Kto nie zna, niech żałuje i biegnie do sklepu (no może raczej będą konieczne bardziej gruntowne poszukiwania). To obowiązkowa pozycja w każdej jazzowej płytotece.
Oregon
Violin
Format: LP
Wytwórnia: Vanguard
Numer: VSD 79397
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz