Całość możecie ściągnąć w formacie pdf korzystając z linka: JazzPRESS styczeń 2012
Dostępna jest też po raz kolejny wersja przygotowana specjalnie dla czytnika Amazon Kindle, która w grudniu cieszyła się nadspodziewanie dużą popularnością.Tą wersję znajdziecie tutaj:
Poniżej znajdziecie tekst z tego wydania, który jest dla mnie szczególnie ważny, będący zapisem ilustrowanej muzyką rozmowy z Grażyną Auguścik. Namawiam Was do lektury w towarzystwie płyt, których słuchaliśmy razem w czasie rozmowy...
Rafał
Garszczyński: Słuchamy
„Danny Boy” w wykonaniu Jacinthy z albumu „Here's To Ben - A Vocal Tribute To
Ben Webster”. To nagranie czarujące, zaśpiewane
z niesamowitym wyczuciem, intymne, świetnie zarejestrowane. Bywa używane
jako test systemów audio, odtworzone na dobrym gramofonie brzmi niezrównanie.
Dodatkowo polskim akcentem jest wyśmienita gra na kontrabasie Dariusza
Oleszkiewicza. Utwór zaczyna się długim
fragmentem zaśpiewanym a-capella. Głos
Jacinthy nagrany jest w jakiś przedziwny sposób z bardzo bliskiego
planu, zawiera w sobie dużo mikrodetali, które tworzą
unikalną atmosferę
tego nagrania.
Grażyna
Auguścik:
To wokal w stylu The Carpenters, których bardzo cenię,
trochę
w stylu lat siedemdziesiątych.
RG: To jest współczesne nagranie.
GA: Zawsze marzyłam
o zaśpiewaniu
piosenki a-capella i nie wiem dlaczego nigdy dotąd się
nie odważyłam.
Cały
czas do tego dojrzewam. Być może zrobię to z moimi maszynami. Głos
jest potęgą,
w takich warunkach akustycznych brzmi wyśmienicie. Z drugiej strony przed takim
mikrofonem nic się nie ukryje. To wielkie wyzwanie dla wokalistki.
RG: Śpiewa wokalistka z Singapuru, Jacintha, która na
codzień śpiewa w Azji popowe utwory, a może nawet coś, co można nazwać chińską wersją disco-polo.
Od czasu do czasu jedzie do Los Angeles i nagrywa takie wokalne perełki. Na
kontrabasie gra Darek Oleszkiewicz.
GA: Śpiewa
bardzo dobrze po angielsku. Nigdy bym nie powiedziała,
że
to Azjatka. Ma bardzo amerykański, nieco folkowy styl. Dlatego skojarzyło
mi się
to nagranie z The Carpenters. To ludowa amerykańska piosenka.
RG: Wykonanie niezwykle międzynarodowe.
Wokal z Singapuru, japoński pianista
Kei Akagi, Amerykanie – Larance Marable na bębnach i Teddy Edwards na tenorze, no i nasz
Darek Oleszkiewicz na kontrabasie.
GA: Bardzo mi się
podobało.
To znakomity pomysł, początek a-capella, tak jakby czekało
się
na instrumenty, ale nie musiało tak być, mogło pozostać wykonaniem wokalnym. Jednak wtedy utwór musiałby
być
krótszy. A tak powstało dłuższe opowiadanie o Danny Boy, zespół
je pięknie
rozszerzył.
RG: Śpiewasz czasem na koncertach dłuższe introdukcje
solo.
GA: Tak, owszem,
ale zawsze ktoś mi wejdzie z instrumentalistów, kontrabas, albo
gitara. Ale to jest świetny pomysł, na pewno kiedyś go wykorzystam.
RG: Formuła klasycznego trio – fortepian, kontrabas i
perkusja plus saksofon – dawno tak nie nagrywałaś…
GA: No tak, mam
jednak takie plany. Moje produkcje, to oprócz duetu z Bogdanem Hołownią-yo
było
dawno temu, w 1998 roku – płyta „Pastels”. Później było
trochę
world music, „River” z dwoma gitarzystami, kontrabasem i perkusją.
Tak grałam
dłuższy
czas. Wyszło nieco przypadkowo, ale było
też
trochę
zamierzone, bo ciągle denerwował mnie nieco stan fortepianów dostępnych
w miejscach, gdzie mieliśmy grać koncerty. Były rozstrojone, albo źle brzmiące. Nigdy nie było to to, co chciałam
usłyszeć
i dlatego zastąpiłam fortepian drugą gitarą.
To był znakomity zespól. Dwóch znakomitych gitarzystów, grających w różnych
stylach, którzy nigdy ze sobą nie
rywalizowali, uwielbiali się i respektowali
wzajemnie. Teraz wróciłam do śpiewania z fortepianem. Nagrałam
kilka sesji tylko z fortepianem i gdzieniegdzie pojawia się kontrabas. Nie mam
jednak płyty
z klasycznym jazzowym triem plus ewentualny saksofon.
RG: To jest bardzo wyeksploatowana formuła. Wszystko
już było.
GA: To muszą
być
wyśmienite
aranże,
tak jak robi to Patricia Barber. Ona ma właściwie od lat trio, ale też
czasem dochodzi do tego gitara, lub saksofon. Sama jest pianistką..
Wykorzystuje potencjał instrumentów tak, jakby ich było
więcej
niż
jest w rzeczywistości. Jej głos doskonale współbrzmi z instrumentami. Jej
programy są bardzo ciekawe, mimo, że
oszczędne.
Nie ma elementu nudy, momentów, kiedy chce się przewinąć
nagranie do przodu, do następnego utworu.
RG: To chyba cecha wokalistek i wokalistów,
którzy potrafią w zaawansowany technicznie sposób grać na
fortepianie…
GA: Tak, myślą
wtedy inaczej o instrumentacji. Grałam nieraz z Patricią
Barber. Ona nie jest do końca uznawana w środowisku muzyków jazzowych za jazzowa pianistkę ,
jest raczej singer-songwriter, kompozytorką. Ale tak jak ona akompaniuje, nie potrafi nikt
inny. Kiedy grałam z nią pierwszy raz, była chora i nie mogła
śpiewać,
akompaniowała mi ze swoim zespołem.
Powiedziałam jej, że nie rozumiem na czym to polega, ale śpiewało
mi się komfortowo, mimo, że bez prób, to było bardzo to kompletnie inne granie.
Odpowiedziała, że wie, jak grać za wokalem. To samo ma Norah
Jones. Gra bardzo oszczędnie, ale to jest granie, które uzupełnia
jej śpiewanie.
RG: Co do Norah Jones, to moim zdaniem ona ciągle sprawdza
się lepiej jako gość specjalny u innych. Nie jest jeszcze w stanie
udźwignąć ciężaru solowej płyty. Świetnie gra i śpiewa piosenki Boba Dylana, jest świetna u
Raya Charlesa, Herbie Hancocka, czy Charlie Huntera. Śpiewa utwory
Rolling Stonesów u Tima Riesa.
GA: Jeśli
chodzi o cały koncert, zgadzam się,
bywa nudny, ale świetnie sobie akompaniuje. Tak jak Diana Krall, świetnie
gra na fortepianie.
RG: Diana Krall, owszem, świetnie gra,
tylko żeby pożegnała się z Clausem Ogermanem. To dla mnie aranżer wyśmienity, ale
wszystkie jego aranżacje brzmią tak samo, jak nikt inny potrafi pozbawić kompozycje
ich charakteru. Włączam płytę i od razu wiem, że to jego, jaki utwór by nie był, wszystkie
będą identyczne.
GA: To jest w
sumie wada wielu aranżerów. Bardzo trudno tak zaaranżować
program, żeby był urozmaicony. Wracam do Patricii Barber. Ona to
potrafi. Ma ciekawe rozwiązania. Czasem nie do końca
eksponuje swój fortepian, czasem śpiewa tylko z kontrabasem, dodaje gitarę,
gitarę
i kontrabas, czasem samą perkusję. A co do Dianny Krall, to rzeczywiście
jest bardziej przewidywalne i rozpoznawalne smooth jazzowe granie.
RG: Słuchamy
fragmentu debiutanckiej płyty „Girl Talk” Moniki Borzym – utworu
„The Dry Cleaner From Des Moines”, to wyzwanie dla dykcji każdej
wokalistki, w szczególności tych, dla których język
angielski nie jest ich naturalnym językiem.
GA: To utwór Joni
Mitchell. Zawsze podziwiałam wokalistki, które potrafią
wyśpiewać
tekst dokładnie, w szybkim tempie, z big-bandem i czysto.
To świetny
warsztat, świetne technicznie, wszystkie nuty na swoich
miejscach. Brzmi znakomicie…
RG: To na pewno się ucieszy,
jutro do niej spróbuję zadzwonić… Za muzykę odpowiedzialny jest Gil Goldstein.
GA: Czy to Monika
Borzym? To jej nowa płyta?
RG: Tak. Jak na swój wiek, śpiewa wyśmienicie, z
dobrym feelingiem.
GA: Powinna
zmienić
nazwisko, ze swoim będzie miała kłopot… Świetnie zaaranżowane.
RG: Na płycie oprócz Gila Goldsteina pojawia się też Aaron
Parks, którego ostatnio wszędzie pełno.
GA: Tak, on gra
też
Kurtem Rosenwinklem. Ta płyta jest świetnie zrobiona.
RG: To nasza młoda polska nadzieja.
GA: Musi znaleźć
swój styl. To jest pierwsza płyta. Pierwszą płytę nagrywa się całe życia, na kolejną masz tylko rok. Bardzo ważne
jest mieć
dobry debiut.
RG: To jest wyśmienity debiut. Płyta była u nas zasłużenie płytą tygodnia. Tak się sprzedaje, że ciągle nie można jej kupić.
GA: Monika Borzym
ma świetny
angielski, śpiewa jeszcze nieco w stylu szkolno-akademickim.
RG: Brakuje jeszcze w tym nieco emocji.
GA: Tak, to
prawda, jest bardzo wycyzelowane, dokładne, ale brakuje nieco chropowatości.
RG: Do tego trzeba jeszcze jednak trochę w życiu przeżyć…
GA: To po
pierwsze. Poza tym dziś przy dostępnej technice nagrywania wszyscy koncentrują
się
na tym, żeby
wszystko było technicznie perfekcyjna, bez błędów,
dokładna
zapominając o żywej muzyce i emocjach, które są
w jazzie niezbędne.
RG: Wybrałem „The Dry Cleaner From Des Moines”, bo to
jeden z najbardziej jazzowych utworów, z tego co wiem, też jedna z
ulubionych kompozycji Moniki na tej płycie. To też zdecydowanie najtrudniejszy wokalnie utwór tego
albumu. Tekst jest wręcz karkołomny.
GA: To jest
bardzo trudny utwór i Monika poradziła sobie z tym zawodowo. Wspomniałeś
o dojrzałości…
Jest udowodnione naukowo, że wokal brzmi rasowo dopiero w okolicach
czterdziestki. Monika ma więc jeszcze dużo czasu. Do tego czasu dużo
przerobi emocjonalnie i repertuarowo. Od początku ma szczęście
grać
z czołowymi
muzykami . Od razu doświadcza czegoś z najwyższej półki. Nie gra ze swoimi kolegami z klasy, z
którymi poszukuje swojego brzmienia, tylko od razu czerpie z doświadczeń
wielkich muzyków. To jest z jednej strony dobre, ale pytanie co dalej. Z pewnością
nie zabierze tego zespołu w trasę, może na jakieś szczególne , pojedyncze koncerty,
bo ci muzycy są zajęci i drodzy. Będzie musiała
znaleźć
sobie zespół koncertowy. Ja nie miałam
możliwości
w swojej długiej karierze nagrywać
z tak wybitnymi muzykami. Zawsze zastanawiałam się jak to jest. Wielcy muzycy to na pewno świetne
doświadczenie i przygoda muzyczna, ale wyobrażam sobie, że wielki stres, a dla
mnie ważna
jest chemia. Tutaj zapewne były przygotowane aranże,
wchodzisz do studia i nagrywasz. Oni mają genialny warsztat…
RG: Monika opowiadała mi, że to trwało dwa dni i
było wyśmienicie przygotowane. Powstał produkt
perfekcyjny, ale tacy muzycy produkują tego rodzaju płyty nieco taśmowo…
GA: Tak, tak to w
USA działa.
Wszyscy przychodzą na czas, pracują szybko i efektywnie.
Wszystko zrobią perfekcyjnie, mają dwie godziny, bo za chwilę
grają
koncert, albo wyjeżdżają. Doskonale czytają nuty, przygotowali się
przed nagraniem, albo nawet niekoniecznie, bo nuty czytają
doskonale w każdą stronę… Przychodzą do studia i grają… Dwa, trzy podejścia,
nawet nie słuchają, wiedzą, że producent i Pro Tools załatwi
resztę.
Grają
na sto procent. To udany debiut .Monika ma przed sobą długą drogę i na pewno
zaskoczy nas nie raz ciekawymi rozwiązaniami muzycznymi. Życzę jej powodzenia i
dużo szczęścia, bo ono jest niezbędne w tym trudnym zawodzie.
RG: Teraz pomyślałem sobie, że skoro Twoim tematem ostatnio jest The Beatles,
to teraz będzie inny wielki zespół w wykonaniu
mocno jazzowym… Dźwięki gitary należą do wokalistki…
RG:
Słuchamy fragmentu płyty Terez Montcalm - „Connection",
utworu z repertuaru U2 - "When The Streets Have No Name".
GA: Wszystkie dźwięki
gitary ?
RG: Tak
GA: Fajnie… Bardzo lubię takie piosenki.
RG: U2 to taki samo jak The Beatles. Są lepsi jako
kompozytorzy, niż jako zespół. Napisałem kiedyś o The Beatles, że to przede wszystkim George Martin w roli
producenta, nieco dalej świetne kompozycje Johna Lennona i Paula
McCartneya, a także nieco niedocenianego George’a Harrisona, który
miał w życiu nieszczęście znaleźć się w zespole z Lennonem i McCartneyem… a potem długo, długo nic i
kilka popowych przebojów… The Beatles bez George’a Martina nie byliby tym samym
zespołem… Ich początki to covery amerykańskich
przebojów. Później dopiero pojawiły się lepsze
kompozycje i genialna realizacja, nowe techniki studyjne i cała reszta. To
widać też w wyborze utworów na Twoją nową płytę To raczej
kompozycje z późnego okresu The Beatles…
GA: To jest w
sumie prosta popowa piosenka. Mam w swoim repertuarze inne proste piosenki jak
„Pale Blue Eyes” Lou Reeda z The Velvet Underground. Uwielbiam to śpiewać
i ludzie lubią tego słuchać…
RG: To dziewczyna z Kanady…
GA: W Kanadzie
ciekawie dzieje się od lat. Wspominaliśmy
już
dziś
Joni Mitchell…
RG: No tak, Kanadzie zawdzięczamy nie
tylko Terez Montcalm i Joni Mitchell. Kanada dała światu Glena Goulda i Oscara Petersona. Mój syn
ma imię po tym drugim…
GA: Kanadyjscy
artyści
są
bardzo różnorodni…
RG: Mam taką teorię, którą sam wymyśliłem, ale w której wszystko pasuje. Kanada w
zasadzie nie ma własnej muzyki ludowej… Nie są uwiązani do własnej tradycji muzycznej. To widać w wielu
krajach, we Francji, we Włoszech – choćby we włoskiej szkole jazzowej trąbki i
fortepianu słychać wykształcenie klasyczne. W Polsce też często jazz
bywa jednak słowiański…
GA: Ale jednak
niedużo,
nasza polska muzyka jest jakby pozbawiona korzeni, to słychać
w każdym
jej gatunku. Nie mamy się do czego odnieść. Niby jest słowiańska
melancholia. Nie ma jednak dużo muzyków, o których można
powiedzieć, że to jest polskie. Chopin…
RG: Chopin wpisuje się w klimat
francuskiej kultury muzycznej.
GA: Jednak wiele
jego kompozycji nawiązuje do polskiego folkloru i nawet niezbyt
wprawni słuchacze rozpoznają Chopina.
RG: Tak,
ale to był taki okres, weźmy choćby Claude’a Debussy, brzmi dla laika podobnie. Z
tego okresu większość słuchaczy zna tylko Fryderyka Chopina.
GA: Chopin jest
bardzo melancholijny. Mazurki są bardzo polskie…
RG: To posłuchajmy jeszcze jednej artystki z Kanady…
GA: W Kanadzie
jest mnóstwo fenomenalnych muzyków, szczególnie wokalistek. Są
też
świetne
warunki do grania muzyki, mają bardzo dobre studia nagraniowe. To potężny
ruch muzyczny, a mały kraj.
RG: Słuchamy
fragmentu płyty „The Contradictor” Ndidi Onukwulu.
GA: Brzmi trochę
jak Amy Winehouse. Trochę czarno, chociaż nie do końca... Trochę
bluesa, niezła mieszanka wszystkiego…
RG: Podziwiam młodych, którzy wydają autorskie płyty z własnymi
kompozycjami. To spora odwaga.
GA: Brzmi nieźle,
ciekawa jestem całej płyty. Jest trochę big-bandu, rocka, nieco
alternatywnej gitary, trochę jak Randy Crawford.
RG: Przyznam, że nie słucham często Randy Crawford, ani The Carpenters, o
których wspomniałaś wcześniej. Mam wrażenie, że część muzyki nie najlepiej się starzeje…
To samo dzieje się z muzyką fusion, której brzmienia elektroniczne brzmią dziś nieco
tandetnie. Kompozycje są świetne, ale one są nieodłącznie związane z brzmieniami… To jest różnica między
Jean-Michelem Jarrem i Czesławem Niemenem…
GA: Dobrze
napisana muzyka obroni się zawsze.
RG: Tak to właśnie jest. Obaj posługiwali się podobnie
wielką szafą sprzętu. Jednak to kompozycje Czesława Niemena
można zagrać na fortepianie i sprawdzą się w każdej
konwencji…
GA: Czyli to
sprawa kompozycji. To muzyka. To świadczy o klasie kompozycji. To co muzykę
zabija to fascynacja współczesnym brzmieniem. To tak jak z modą
w każdej
dziedzinie życia. Są rzeczy modne i ponadczasowe. Są
płyty,
które nigdy się nie zestarzeją. Tak jest z instrumentami
akustycznymi. Z lat siedemdziesiątych moogi i Fendery są
już
klasyką.
Ale sa ciagle ciekawe, bo analogowe.
RG: To tak jak z późniejszej
dekady Yamaha DX-7… Na przykład to co grał Janusz Skowron w String Connection.
GA: Fender i
Wurlitzer… Świetny, ciepły sound.
RG: To teraz będzie coś bez wokalu… Słuchając Twoich ostatnich koncertów (w duecie z
Paulinho Garcią – w repertuarze z płyty „The
Beatles Nova”) w niektórych utworach brakuje mi na dole nieco kontrabasu…
Dlatego pomyślałem o kolejnym nagraniu…
RG: Słuchamy
fragmentu płyty „Moonlight Serenade” Raya Browna i
Laurinho Almeidy – czyli duetu gitary klasycznej w stylu brazylijskim i
kontrabasu.
GA: Bardzo
naturalny dźwięk gitary, bez pogłosu, bez kompresji, gitara w
małym
pomieszczeniu.
RG: To nagranie o zdecydowanie audiofilskiej
jakości…
GA: Czy to
Charlie Haden?
RG: Ray Brown… Historia tej płyty jest
prawdopodobnie taka, że muzycy mieli gdzieś 3 dni
wolnego i zrelaksowani nagrali taką perełkę…
GA: Brzmi pięknie,
świetna
muzyka. Poza tym analogowa płyta to skończone dzieło, okładka, dźwięk. Muszę wydać coś na analogu. Trochę tęsknię
za kontrabasem. Kontrabas to serce muzyki. Paulinho Garcia nauczył
się
grać
sam i potrzebuje naprawdę dobrego kontrabasisty, który nie będzie
przeszkadzał jego muzyce. To jest muzyka brazylijska…
Brazylijczycy grają prosto, dwie nuty, emocje, tak jak blues…
RG: To znowu korzenie ludowe, w muzyce ze społecznych
nizin. Tak jest w Brazylii, taki jest też blues. W Europie mamy muzykę salonową z wyższych sfer.
W związku z tym nie ma emocji. Blues to opowieść o
prawdziwym życiu…
GA: To zupełnie
różne
światy.
Historycznie, w Europie muzycy mieli mecenatów i wchodzili na salony, sale
koncertowe nie były dla biednych. W Ameryce śpiewali
z potrzeby serca. To czego Słuchamy (Ray
Brown i Laurinho Almeida) to jest
muzyka klasyczna z jazzowym feelingiem Raya Browna.
RG: To ja teraz proponuję piosenkę…
RG: Słuchamy fragmentu
płyty „For the Stars: Anne Sofie Von Otter Meets Elvis
Costello” Annie Sofie Von Otter i Elvisa Costello.
GA: To jest Elvis Costello.
RG: Ten mariaż szkolonego głosu klasycznego z rockowym, ale jednak nieco
stonowanym tutaj brudem całkiem nieźle się udała. Powstała przebojowa płyta.
GA: Nie przepadam
za takim graniem, choć dobrze ze sobą brzmią.
Pochodzą
z różnych
światów
i to z pewnością nie było łatwe nagranie. Jednak klasyczne śpiewaczki
dopasowują się do każdej konwencji… Von Otter nie śpiewa
tu tak jak Sarah Brightrman.
RG: To nie jest takie koloraturowe śpiewanie…
GA: Całkiem
nieźle
się
udało,
ale to nie moja muza. (Oglądając
okładkę) lubię
takie zdjęcia z sesji nagraniowej, tu są
emocje, zmęczenie, to nie jest tak, że
ludzie przychodzą do studia na chwilę…
RG: Słuchamy
„Take Five” w wykonaniu Azizy Mustafy Zadeh z płyty
„Jazziza”.
GA: Niezbyt mi się
podoba. Gra świetnie na fortepianie, i to tyle.
RG: Kiedyś bardzo mi się to podobało, teraz jakby mniej… Może powinna
pozostać przy pianistyce klasycznej i ewentualnie
klimatach z Azerbejdżanu.
GA: Ona nie jest
prawdziwa w tym co słyszę. Pewnie lubi jazz, ale to nie jest prawdziwe.
To jest udawane. To nie jest spójne.
RG: Masz rację, dawno tego nie słuchałem. Teraz będzie kolejna
egzotyczna śpiewająca pianistka.
RG:
Kolejny fragment muzyczny to płyta Keiko Lee „Day Dreaming” i utwór
„Human Nature” znany z repertuaru zespołów Milesa
Davisa, a pierwotnie skomponowany przez Steve’a Porcaro z zespołu
Toto z przeznaczeniem dla albumu Michael Jacksona „Thriller”. To jednak jest
zdecydowanie jazzowa interpretacja.
GA: W trąbce
słychać
echa Milesa Davisa…
RG: Całość pochodzi z Japonii.
GA: Zdjęcie
z okładki
zupełnie
nie pasuje do głosu… To
mocno inspirowane Milesem Davisem. Jest tu Gil Goldstein i jego aranżacje.
To musiała
być
droga produkcja. Ale jakoś do mnie nie trafia. Monika Borzym mnie
przekonuje, Keiko Lee niekoniecznie.
RG: Mam też przygotowaną płytę, którą pewnie znasz, nie będzie dziś na nią czasu, a
szkoda… To Tony Bennett i Bill Evans –
„Together Again”. Dla mnie to jeden z wzorców współpracy
wokalisty z pianistą.
GA: Tak, to piękna
płyta.
RG: Słuchamy duetu
Jeffa Becka i Imeldy May z koncertu „Rock 'N' Roll Party Honoring Les Paul” naśladujących stare
nagranie Les Paula i Mary Ford – „How High The Moon”.
GA: To Les Paul?
RG: Nie, to Jeff Beck i Imelda May. Brzmi
bardziej jak Les Paul niż sam Les Paul…
GA: Fajne…
RG: Imelda May znalazła się w zasadzie
nie wiadomo skąd… To kolejne odkrycie Jeffa Becka.
GA: Wokal jest
oczywiście
wcześniej
zwielokrotniony. Bardzo mi się podoba. Jeff Beck jest super.
RG: Płyta została nagrana w Irydium w Nowym Jorku.
GA: Jak to fajnie
znaleźć
taki talent…
RG: Czy to zdarza się, że idziesz do
małego klubu i słyszysz jakiś wielki talent?
GA: Wielu muzyków
znalazło
w ten sposób pracę. Wielcy szukają inspiracji. W innych
krajach, ale nawet w USA.
RG: To się ciągle zdarza? Nawet w USA? To nie są legendy z
lat pięćdziesiątych?
GA: Tak, oczywiście.
RG: Słuchamy
fragmentów płyty Gilberto Gila „Kaya N'Gan Daya” z
muzyką Boba Marleya.
GA: Opowiadał
Harry Connick Jr., który jest w Ameryce megagwiazdą,
jak wszedł do jakiegoś klubu w Teksasie i po prostu wyjął
z niego perkusistę i kontrabasistę. Widziałam
jego koncert kilka lat temu w Green Mill w Chicago. Przyjechał
zagrać
w trio i miał kontraktowy zakaz śpiewania.
Zagrał
instrumentalny koncert. Nikt nie wiedział, że on przyjeżdża… Chcieli sobie pograć
w klubach, bo ciągle śpiewa w wielkich salach…To był
rewelacyjny koncert. Grał na fortepianie i miał
wyśmienitą
sekcję.
RG: Bruce Springsteen jest znany z takich gościnnych i
niespodziewanych występów… Ciągle potrafi przyjść z gitarą do Stone Pony w New Jersey…
GA: To rodzynek.
A to co grało fajne…
RG: To był Gilberto Gil.
GA: Naprawdę?
To on?
RG: Tak, Gilberto Gil pojechał na Jamajkę i z
muzykami Boba Marleya nagrał płytę z jego kompozycjami.
GA: Gilberto Gil to potęga. Jego
koncerty są wyśmienite. Często grają go w Stanach w radio. Ma świetne
pomysły,
energię,
wspaniały
gość.
RG: To jeden z nowych muzyków brazylijskich młodszego
pokolenia.
GA: Jest bardzo
brazylijski, ale otwarty na nowości. Tak jak mój ulubiony Caetano Veloso. To
muzyczna potęga, widziałam go raz na żywo i rzucił mnie na kolana, jest genialny. On jest już
po sześćdziesiątce,
ale wygląda
i gra genialnie. Jego syn też ma swój zespół. Caetano Veloso wyrósł
na jazzowych standardach, mieszkał wiele lat w Anglii. Nagrał
płytę
rockową,
ma też
album z jazzowymi standardami.
RG: Słuchamy
płyty
analogowej albumu Harry’ego Bellafonte „Belafonte At Carnegie Hall – The
Complete Concert” z 1959 roku. Niezależnie od wyśmienitej
muzyki to nagraniu poraża realizmem rejestracji i realizacji dźwięku.
GA: Wyśmienity
dźwięk,
mam w domu gramofon i taki ulubiony sklep w małej miejscowości
pod Chicago w La Porte pełen starych płyt analogowych, który często
odwiedzam. Mają tam pewnie z 15 tysięcy
płyt.
Spędzam
tam wiele godzin. Znalazłam tam między innymi mój ulubiony koncert Ala Jarreau z
Londynu. Znalazłam też tam koncertowe nagrania duetu Paul Simon i Art
Garfunkel.
RG: Oni są jakimś fenomenem. Prawie dwa lata temu, pod koniec
listopada 2009 roku, w Madison Square Garden w Nowym Jorku odbył się koncert
„The 25th Anniversary: Rock & Roll Hall Of Fame” Tam grali wszyscy.
Fenomenalnie jak zwykle Jeff Beck, absolutnie niedościgniony
Stevie Wonder. No i po raz pierwszy, za wyjątkiem jakiś specjalnych okazji w Emiratach Arabskich, o ile
wierzyć komentarzom do filmu HBO z tego wydarzenia, po
wielu latach samodzielnego istnienia na scenie spotkali się właśnie Paul
Simon i Art Garfunkel. Zagrali te same proste piosenki i brzmiało to tak,
jakby czas się zatrzymał. W ich akurat przypadku ten upływ czasu
zupełnie im nie zaszkodził. To już przecież jakieś 40 lat minęło, a oni
brzmią dokładnie tak samo.
GA: Na Youtube
znajdziesz klip w którym śpiewają Peggy Lee, Sarah Vaughan, Aretha Franklin i
Roberta Flack. Trzy czarne wokalistki i bieluteńka Peggy Lee. Uwielbiam ją,
śpiewała
w ich towarzystwie wyśmienicie. To był koncert pamięci
Duke Ellingtona.
RG: Jeśli lubisz Peggy Lee, polecam Dorothy Dandridge,
to też śpiewająca aktorka… Jest w niej blues, ale też niewinność i
elegancja.
GA: Peggy Lee to
potęga.
Ona też
napisała
sporo przebojów. Przecież „Fever” to w części jej kompozycja. Pisała
też
dużo
dla programów telewizyjnych. Skoro już rozmawiamy o analogach, to chciałabym
wydać
mój nowy projekt z kompozycjami Nicka Drake’a w wersji analogowej. To świetnie
zagra. Nagranie, którego słuchamy jest wyśmienite, słychać
w nim pomieszczenie, słychać jelitowe
struny kontrabasu.
RG: W swoich czasach nagrania RCA z serii Living
Stereo były najlepsze, do dzisiaj brzmią wyśmienicie,
szczególnie z płyt analogowych. W tych starych i w nowych
dobrych tłoczeniach.
GA: Takie
realistyczne nagrania pozwalają pomagają muzykom podzielić się
ze słuchaczami
emocją.
Warto dbać o dobra jakość nagrań.
RG: To nagranie zostało
prawdopodobnie zarejestrowane pojedynczą parą mikrofonów zawieszonych gdzieś ponad sceną. Do dziś można znaleźć nagrania
zarejestrowane prostymi środkami, tak jak Twoja nowa płyta
"The Beatles Nova". To najlepszy sposób. Niektórzy nagrywają nawet bez użycia
jakiejkolwiek elektroniki a nawet bez prądu w ogóle – akustycznie przez tubę prosto na
woskową matrycę…
GA: Tak Bela
Bartok nagrywał muzykę ludową na Węgrzech. Harry Belafonte brzmi pięknie. Dziś
zachowanie balansu, odpowiedniej proporcji instrumentów często
wymaga wielu godzin pracy w studio, a tutaj nagranie z koncertu i od razu brzmi
bezbłędnie…
RG: Słuchamy „A Song
For You” Leona Russella w wykonaniu
Christiny Aguilery i Herbie Hancocka z płyty
“Possibilities” Herbie Hancocka.
GA: To mój ulubiony
utwór, szczególnie w wykonaniu Donny Hathawaya. Czy to Christina Aguilera?
RG: Tak.
GA: Ona śpiewa
rewelacyjnie. To jest jedna z nielicznych gwiazd pop, którą
lubią
muzycy. Jak ona śpiewa…Bosko.
RG: Jest też taki koncert The Rolling Stones sfilmowany przez
Martina Scorsese – „Shine A Light”. Christina Aguilera wychodzi tam żeby zaśpiewać “Live With
Me” i zwyczajnie kradnie show takim rutyniarzom…
GA: To jest
wokalistka, która wychodzi na scenę i już po dwu taktach zdobywa publiczność.
To jedna z moich ulubionych wokalistek, jest niesamowita. Widziałam
ją
w „Saturday Night Live” w telewizji, śpiewała z Tony Bennettem jazzowe standardy, to było
wybitne śpiewanie.
Brak mi słów. Jak ona to robi?
RG: Dlaczego ona marnuje czas na tandetny pop.
GA: Ona może
śpiewać
wszystko. Gdyby śpiewała tylko jazz, prawie nikt by o niej nie usłyszał.
RG: To trochę smutna prawda…
GA: Nikt tak nie śpiewa
jak ona, nawet żadna czarna wokalistka, ona nie gubi się
w tych ozdobnikach, w których często przesadzają czarne wokalistki… Potrafi
zaśpiewać
każdy
standard tak, że spadają buty. Ma siłę w głosie, może śpiewać rockową piosenkę i zrobi z tego arcydzieło.
Dodaje do tego emocje i panuje nad nimi,
co jest wielka sztuka. Ma wyśmienite
warunki wokalne… Tej piosenki nie słyszałam w jej wykonaniu, pamiętam
wykonania Donny Hathawaya i Raya Charlesa. Żadna dziewczyna nigdy tego tak dobrze nie zaśpiewała…
RG: Cała płyta jest niezła, ale ten utwór jest jej absolutnym przebojem.
GA: Mogłaby
śpiewać
nawet „Hush, Hush”. Ona ostatnio bardzo dojrzała. Jeden z niewielu talentów
tej klasy. Świetnie, że Herbie ją zaprosił. Ma nosa.
RG: Na kolejnej płycie Herbie Hancocka śpiewa !Pink.
GA: To nie ta
klasa, ale też jest dobra.
RG: Mam jeszcze przygotowaną płytę Abbey
Lincoln – „A Turtle’s Dream”, ale nie zdążymy jej dziś posłuchać…
GA: To świetna
płyta.
Lubię
Abbey Lincoln.
RG: Przygotowałem też płytę Patti Scialfa – „23rd Street Lullaby”… To żona Bruce’a
Springsteena… Ale też świetna wokalistka…
GA: Tak, znam jej
nagrania.
RG: Przygotowałem też taki biały kruk, niełatwo znaleźć tą płytę, chyba nigdy nie ukazała się żadna
reedycja, to „Vocal Summit - Live At The New Jazz Meeting Baden-Baden” – Lauren
Newton, Urszula Dudziak, Jeanne Lee, Jay Clayton i Bobby McFerrin.
GA: Oczywiście,
że
znam „Vocal Summit”, to były świetne koncerty. Bardzo dobra płyta.
RG: Na
koniec posłuchamy „Little Wing” Jimi Hendrixa w
wykonaniu Czesława Niemena z płyty
Tomasza Kciuka Jaworskiego pod tym samym tytułem.
RG: Nie wiem, jak udało się Tomkowi
Jaworskiemu namówić Czesława Niemena do takiego nagrania… Na gitarze gra
Marek Zefir Wójcicki.
GA: Kiedy to
zostało
nagrane?
RG: Na płycie daty nie ma, ale myślę, że to koniec
lat osiemdziesiątych… Niemen nie udaje tutaj niczego. To blues,
ale Niemen pozostaje Niemenem…
GA: Kto gra na
perkusji?
RG: Adam Lewandowski…, na klawiszach Jarosław Zawadzki.
No i moglibyśmy tak pewnie godzinami… Może kiedyś powtórzymy
sobie taką sesję?
GA: Wielkie dzięki
i na pewno kiedyś do takiej formuły wrócimy.
RG: Opowiedz nam na koniec o swoich najbliższych
planach. Kiedy doczekamy się płyty z muzyką Nicka Drake’a?
GA: W przyszłym
roku może koniec maja lub czerwiec. Jeszcze nie zdecydowałam. Materiał jest już
gotowy. Chciałabym zagrać jesienią kilka koncertów z jego muzyka, z udziałem
muzyków amerykańskich, z którymi nagrałam ten materiał. Wcześniej w marcu
zagram kolejne koncerty z Paulinho Garcia i jest w planie nagranie koncertowe
DVD właśnie z muzyką z „The Beatles
Nova".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz