Nie
pomylcie tego albumu z innym, dość podobnym: „At Fillmore: Live At The Fillmore
East”. Dzisiejszy dwupłytowy album, wydany przez Sony po raz pierwszy w 2002
roku zawiera nagrania z 7 marca 1970 roku. Kilka miesięcy później – w czerwcu
tego samego roku zarejestrowano wydany wiele lat wcześniej „At Fillmore: Live
At The Fillmore East”. Co różni oba albumy? Przecież muzyka nie mogła zmienić
się aż tak bardzo…
Z
pozoru to bardzo podobny zespół i bardzo podobna muzyka. Jednak to tylko
pozory. Dzisiejszy album jest zupełnie inny od wydanego jeszcze w 1970 roku
wydawnictwa. Pomiędzy marcem a czerwcem
zmienił się nieco skład koncertowego zespołu Milesa Davisa. Obecnego na
dzisiejszej (marcowej) płycie Wayne Shortera zastąpił w czerwcu Steve Grossman.
Mimo całego szacunku dla jego muzycznych dokonań, daleko mu do Wayne Shortera…
Z drugiej jednak strony w zespole w czerwcu pojawił się drugi, oprócz Chicka
Corea muzyk obsługujący różne elektryczne klawiatury w osobie Keitha Jarretta.
Jednak dźwięków klawiatur i tak sam Corea potrafił wyprodukować wiele, więc
mimo, że w temacie składu mamy pozornie remis, to jednak ubytek Wayne Shortera
jest większy niż zysk z dołożenia do składu Keitha Jarretta. Tak więc w
składzie mamy lekkie wskazanie na koncert marcowy, czyli ten z dzisiejszej
płyty.
Istnieje
jednak dużo ważniejsza różnica. Istotą koncertów grupy Milesa Davisa w
początkach lat siedemdziesiątych były długie, transowe, niekończące się
zespołowe improwizacje. Istotą zaś wszystkich wydań tych koncertowych nagrań z
lat siedemdziesiątych był wielokrotny montaż i skracanie utworów, składanie ich
z kilku nagranych koncertów, czy wręcz tworzenie muzycznych kolaży ze skrawków
koncertowych nagrań. Tak czynił Miles Davis wspólnie z Teo Macero, jego śladami
podążali inni, choćby Frank Zappa. To nie tylko degraduje techniczną stronę
rejestracji, ale też gubi wartość dokumentalną i realizm nagrania koncertowego
i czyni z płyty koncertowej właściwie produkt studyjnych manipulacji. Wydany po
raz pierwszy 10 lat temu album „Live At The Fillmore East (March 7, 1970): It's
About That Time” to coś zupełnie innego. To prawdziwe koncertowe nagranie. Bez
montażu i muzycznych przeróbek studyjnych, pomimo faktu, że w procesie jego
produkcji brał również udział Teo Macero. To wydawnictwo oficjalne, jakością
techniczną przewyższające chyba wszystkie nagrania koncertowe Milesa Davisa z
lat siedemdziesiątych. Jako materiału wyjściowego użyto przechowywanych przez
Columbię oryginalnych taśm matek z nagraniem z koncertu, poddając je zapewne
masteringowi za pomocą środków dostępnych współcześnie. Utwory są tutaj jednak
zdecydowanie dłuższe, prawdopodobnie w znaczącej części, jeśli nie wszystkie,
umieszczone zostały na płytach albumu w całości.
Wspomnieć
należy, że z tego samego okresu, ale również już ze Steve Grossmanem dostępny
jest album koncertowy „Black Beauty” nagrany w kwietniu 1970 roku w Fillmore
West w San Francisco.
Często
można spotkać opinię, że zespół Milesa Davisa był na tym koncercie supportem
dla rockowych grup Steve Millera i Neila Younga. Tej tezie muszę stanowczo
zaprzeczyć. W latach siedemdziesiątych grano takie imprezy nieco inaczej.
Niezależnie od kolejności na afiszu, wszystkie występy były pełnoprawnymi
elementami programu. Wszystkie zespoły grały z użyciem całego dostępnego na
scenie wyposażenia i pełnego nagłośnienia oraz z użyciem wszystkich dostępnych
świateł. Wszyscy dysponowali podobnym czasem, choć oczywiście ten, kto był
ostatni mógł zawsze swój występ przedłużyć… Miles Davis szukał wtedy rockowej
publiczności, choć raczej nie w pogoni za popularnością, czy sławą ówczesnych
gwiazd rocka, ale wyczuwając, że jego muzyka lepiej trafi do młodych słuchaczy
zafascynowanych Carlosem Santaną, czy rockowym wcieleniem Neila Younga, niż
słuchaczy jego kwintetu z poprzedniej dekady. Fani klasycznych kwintetów
potrzebowali więcej czasu na zmianę stylistyki niż ich idol. Cóż… Miles był
muzycznym geniuszem, czego z pewnością nie da się powiedzieć o wszystkich jego
fanach… Niektórzy okresu elektrycznego nie akceptują do dzisiaj…
Nawet
młodzi słuchacze, szukający mimo wszystko, czasem podświadomie w jazz-rockowych
improwizacjach wspomnianego już Carlosa Santany, czy Franka Zappy bluesowej
nuty, do muzyki Milesa Davisa podeszli z ograniczonym entuzjazmem, co jednak
muzykom nie przeszkodziło dać z siebie wszystkiego, co w tym dniu dać mogli i
potrafili… A potrafili wiele. Jeśli popatrzeć na skład zespołu to jest on
równie gwiazdorski jak najlepsze kwintety z dawnych lat… Chick Corea, Dave Holland, Wayne Shorter, Jack DeJohnette i Airto
Moreira…
To
były początki elektrycznego okresu Milesa Davisa. Kilka miesięcy wcześniej
ukazała się płyta „In A Silent Way”, a na „Bitches Brew” trzeba było jeszcze
poczekać kilka tygodni…
Dziś
taką muzykę, jak grał w 1970 roku Miles Davis, pewnie nazwalibyśmy fuzją
różnych gatunków. To jednak uniwersalne określenie definiujące tworzenie nowej
jakości, z tego co już było… Niektóre takie pomysły działają tylko chwilę, nie
wytrzymując próby czasu. To co robił Miles Davis w latach siedemdziesiątych
trzyma się dobrze… W części dzięki oryginalnym, choć mocno abstrakcyjnym
pomysłom harmonicznym, w części dzięki geniuszowi lidera i profesjonalizmowi
pozostałych członków zespołu, którzy u boku swojego mistrza grali często dużo
lepiej niż pozbawieni jego inspiracji. Ta muzyka dobrze starzeje się również
dzięki dobrej proporcji pomiędzy solidną bluesową podstawą rytmiczną, której
niewątpliwie pomogła zamiana Rona Cartera na Dave Hollanda (który dodatkowo
grał również na gitarze basowej) oraz uproszczenie rytmów poprzez wymianę Tony
Williamsa na Jacka DeJohnette. Tony Williams był geniuszem perkusji, ale z
pewnością do grania prostych ósemkowych rytmów nie nadawał się najlepiej….
Miles
Davis
Live
At The Fillmore East (March 7, 1970): It's About That Time
Format:
2CD
Wytwórnia:
Columbia / Sony
Numer:
5099708519124
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz