Kolejny
dzień festiwalu, to przede wszystkim oczekiwany przez wielu, pierwszy w Polsce
koncert zespołu Ambrose Akinmusire. Przez wielu krytyków ten trębacz uważany
jest za największą nadzieję młodego jazzowego pokolenia. Czy tak jest? Po
koncercie mam nieco wątpliwości, co nie oznacza, że koncert był zły. Był bardzo
dobry, wręcz wyśmienity. W zasadzie jego jedyną wadą był fakt, że był taki
zwyczajny.
Zespół
czerpie co prawda z jazzowej tradycji pełnymi garściami, jednak znajduje w
meandrach inspiracji swoją własną droge. Trudno nie odnaleźć bezpośrednich
odniesień do większości największych trębaczy hard-bopu. Jednak żadna z tych
inspiracji nie jest dominująca. W ten sposób nie da się zespołowi, ani jego
liderowi zarzucić kopiowania, czy bezpośredniego wzorowania się na kimś
konkretnym. Czerpanie z muzycznej tradycji nie jest czymś nagannym, a nawet
jest zdecydowanei potrzebne, czego nie rozumie wielu polskich muzyków młodego
pokolenia.
Sam
lider ma świetną technikę, ale jego muzyka nie służy pokazaniu możliwości
technicznych instrumentu. Z wysokich rejestrów trąbki korzysta oszczędnie,
koncentrując się na brzmieniu, o które dba w każdym możliwym momencie. Z
pewnością ten aspekt gry jest dla niego ważny do tego stopnia, że nie wyposażył
swojej trąbki w mały przyczepiany mikrofonik. Gra do dużego specjalnego
mikrofonu, co dodatkowo daje mu możliwość łatwego regulowania dynamiki i
głośności poprzez zmianę pozycji instrumentu…
Z
pewnością wielu słuchaczy zobaczyło w Ambrose Akinmusire młodego Milesa. Mniej
więcej ten sam wzrost, podobne gesty na scenie, oszczędna gra. To jednak za
mało na nowego Milesa. To nie ta charyzma, to trębacz, a nie kreator muzyki.
Dodać należy, że trębacz wyśmienity, oryginalny, mający własny sound.
Perfekcyjny, ale mam wrażenie, że podążający drogą trochę donikąd. Formułą
klasycznego jazzowego kwintetu została już wyeksploatowana na wszystkie możliwe
sposoby. Właściwie nie da się już wymyśleć w takim składzie niczego nowego.
Jednak nie trzeba być koniecznie nowatorem. Można doskonale robić rzeczy z
pozoru zwykłe. Dziś takiej muzyki nie znajdziemy na rynku wiele.
Walter Smith III, Ambrose Akinmusire
Kwintet
Ambrose Akinmusire to jednak nie tylko sam lider. To świetny perkusista
Kendrick Scott. Dawno nie słyszałem na żywo tak oszczędnej, przemyślanej, a
jednocześnie pełnej ciekawych rozwiązań solówki w wykonaniu perkusisty.
Ostatnia, którą sobie przypominam z koncertu należała do Jimmy Cobba. A to
porównanie bardzo dla młodego perkusisty nobilitujące. Grający na basie Matt
Brewer i saksofonista Walter Smith III też dobrze wykorzystali swoją szansę w
solowych improwizacjach. Wydaje się, że to właśnie z saksofonistą łączy lidera
najbliższa muzyczna więź. Najmniej przekonująco w całym składzie wypadł
pianista – Sam Harris. Mam jednak wrażenie, że trochę przeszkodziło mu
nienajlepsze nagłośnienie i przygotowanie techniczne samego instrumentu. Jednak
zagrany na bis – chyba jedyny w całym koncercie standard – „My One And Only
Love” w duecie przez trąbkę i fortepian poprawił nieco moją ocenę gry pianisty.
Znowu trudno uciec od porównania z długimi introdukcjami grywanymi przez Milesa
Davisa z Herbie Hancockiem.
Matt Brewer
Ambrose Akinmusire
Cały
koncert kwintetu Ambrose Akinmusire był wyśmienity, jednak przyjęty został
przez publiczność niespodziewanie chłodno. Prawdopodobnie spora część sali przyszła
raczej na występ Conchy Buiki, a to zupełnie inne klimaty i muzyczna wrażliwość. O tej części koncertu
mogę napisać jedynie, że to nie moje klimaty i że koncert się odbył… Podobnie
jak jesienią 2010 roku w Warszawie, na koncercie Conchy Buiki zabrakło
prawdziwych emocji, które są podstawą hiszpańskiego folkloru. Połączenie nieco
dziwnie nagłośnionego perkusjonisty z
pianistą odtwarzającym wcześniej przygotowane loopy z laptopa do hiszpaństo –
afrykańskich klimatów nie pasują. W wielu hiszpańskich wioskach lokalni
wykonawcy są może nieco słabsi warsztatowo, ale za to opowiadają historie
prawdziwe, co brzmi prawdziwie. Mnie Concha Buka nie przekonuje, ale sporej
części publiczności się podobało…
Concha Buika
Concha Buika
Generalnie
festiwale jazzowe mogą służyć poszerzaniu horyzontów. Wcale nie uważam, że nie
powinno być na nich miejsca dla różnego rodzaju ciekawej muzyki. Pytaniem
zasadnym wydaje się być, czy chcemy przyciągnąć publiczność niejazzową na
jazzowy koncert, czy pokazać coś nieco innego publiczności jazzowe. Jeśli to
pierwsze – to odbędzie się zawsze ze sporą krzywdą dla tych, co z takim
wydarzeniem dzielą scenę… - Tak było właśnie drugiego dnia Bielskiej Zadymki.
Trochę szkoda… Pewnie za te same pieniądze można było zorganizować kolejny
ciekawy jazzowy projekt. Dla mnie i ma wrażenie, że dla wielu innych stałych
bywalców kameralnych jazzowych sal koncertowych byłoby lepiej…
O koncercie Conchy Buiki z 2010 roku przeczytacie tutaj:
Concha Buika
Concha Buika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz