Musiało
minąć ponad 15 lat od pierwszego spotkania Charlie Hadena i Hanka Jonesa, które
doprowadziło do nagrania wyśmienitej płyty „Steal Away”, żeby powstała jeszcze
doskonalsza – „Come Sunday”. To w ostatnim czasie jedna z najważniejszych dla
mnie muzycznych niespodzianek. Nie wiedziałem, że ta płyta ma powstać, nie
wiedziałem, że się ukazała. O jej istnieniu dowiedziałem się całkiem
przypadkiem. To płyta wybitna i właściwie na tym powinno się zakończyć. Jestem
przekonany, że za 20, może 30 lat, jeśli nasz radiowy Kano Jazzu będzie jeszcze
istniał, z wielką przyjemnością umieszczę w nim „Come Sunday”. Na razie jednak
na Kanon za wcześnie, taką przyjęliśmy konwencję.
To
nie jest płyta, która zachwyci Was od pierwszego dźwięku. Nie próbujcie nawet
słuchać jej pobieżnie, jeśli tak można słuchać muzyki, bo ja w sumie tak nie
potrafię… To płyta wymagająca skupienia, starannego smakowania każdego dźwięku.
To płyta przywracająca wiarę w muzykę. Z pozoru oczywista i nie proponująca
niczego nowego. A jednak doskonała. I znowu można już więcej nie pisać.
Duety
fortepianu i kontrabasu to dość unikalna formuła, nie ma ich wiele, ale warto
ich poszukiwać. Taka konfiguracja instrumentów wymaga czujności i wzajemnego
porozumienia. W jazzowym trio często muzycy podążają za perkusistą… Taki duet
wymaga kontrabasisty, który potrafi dużo więcej niż być kompetentnym członkiem
sekcji rytmicznej i pianisty, który czuje muzykę i nie przytłoczy swoim
brzmieniem kontrabasu spychając go do roli wypełniacza przestrzeni w niższych rejestrach.
W związku z tym Charlie Haden i Hank Jones wydają się być zespołem idealnym.
Tak też jest. Hank Jones to raczej oszczędny w środkach wyrazu pianista, pełen
swingu i dawnej elegancji, a jednocześnie ciągle na czasie, z pewnością
utrzymujący się w czołówce. Charlie Haden potrafi wszystko, można znaleźć jego
wybitne nagrania w każdym jazzowym stylu, poczynając od współczesnego wcielenia
swingu do najbardziej awangardowego free jazzu. Wszędzie, niezależnie od tego,
czy otacza go kilku muzyków, czy cała orkiestra, dodaje coś od siebie…
Charlie
Haden lubi nagrywać takie duety. Warte przypomnienia są choćby nagrania z Kenny
Barronem, czy Chrisem Andersonem. Jednak to Hank Jones jest dla niego idealnym
partnerem. Ta płyta jest po prostu genialna. Pokazuje, że można prostymi
środkami osiągnąć doskonałość. Można na nowo odkryć znane melodie niczego w
nich nie zmieniając. Można tak sobie, od niechcenia nagrać takie wspaniałości.
Można, tylko trzeba być Hankiem Jonesem i Charlie Hadenem. W sumie może to i
lepiej, że nie wszyscy tak potrafią, bo nie robiłbym nic więcej tylko słuchał i
ciągle kupował nowe płyty. „Come Sunday” jest jednak warta każdej wydanej na
nią złotówki. Jest warta dużo więcej niż jej cena w nawet najdroższym sklepie.
To płyta z Muzyką, a takich dziś nie powstaje wiele. Niestety dalszego ciągu
nie będzie, Hank Jones zmarł w kilka miesięcy po nagraniu „Come Sunday”.
Mógłbym
Wam tutaj opowiadać o tym, że to melodie z dzieciństwa obu muzyków, o tym jak
słuchali części z nich w kościele, o tym, że niektóre już nagrali na innych
płytach, o tym jak potrafią wydobyć istotę melodii i o wielu innych rzeczach.
Albo opisywać każdy z utworów z osobna, wart jest bowiem z pewnością każdej
poświęconej mu linijce tekstu. Ale to nie ma większego sensu. Wole jeszcze raz
posłuchać „Come Sunday”.
Charlie
Haden, Hank Jones
Come
Sunday
Format:
CD
Wytwórnia:
Emarcy / Universal
Numer:
602527503684
1 komentarz:
a ja muszę przyznać, że płyta mnie nie zachwyciła. Owszem jest tu znakomite zrozumienie muzyków, duży spokój i liryzm. Brakuje mi jednak improwizacji. Nawet najlepsze odgrywanie, nawet najlepszych melodii nie wciąga mnie. Ponieważ miałem taka mozliwość, płytę oddałem do sklepu.
Prześlij komentarz