To tylko bardzo dobra płyta Pata
Metheny. Tyle, że w jego dyskografii bardzo dobra płyta oznacza dzieło wręcz
perfekcyjne. Od połowy lat siedemdziesiątych przyzwyczaił nas nie tylko do
wykonawczej perfekcji, ale też do stylistycznej różnorodności. Jego fenomem
polega również na tym, że grając w różnych składach i na różnych instrumentach
jego dźwięk jest zawsze łatwo rozpoznawalny. Z tą perfekcją jest jednak pewien
problem. Dla wielu ta płyta może się wydawać zbyt akuratna, wyważona i
pozbawiona życia. To już jednak kwestia osobistych preferencji. Ja też prawdę
powiedziawszy wolę więcej bluesa… Przewagę emocji nad perfekcją. Dlatego też za
jedną z najsłabszych płyt Pata uważam niedawny „Orchestrion”, a za najlepsze
uważam projekty solowe, w dużej części nagrywane za pierwszym razem – jak mój
ulubiony album gitarzysty – „One Quiet Night”, czy ostatni – „What's It All
About”, a także w zupełnie dla mnie niezrozumiały sposób niedoceniany „Zero
Tolerance For Silence”. No i jeszcze „Bright Size Life” i „80/81”. Ale to były
inne czasy…
Wróćmy jednak do „Unity Band”. W
ślepym teście pewnie wielu uznałoby, że to album Chrisa Pottera z gościnnym
udziałem Pata Metheny. Tyle, że Chris Potter ma jeszcze wiele światu do
udowodnienia, kiedy Pat wydawał swój pierwsze wielkie albumy, Chris chodził do
przedszkola… Dlatego też musi każdą nutę zagrać mocniej, dobitnej… Pat już nie
musi. Może skupić się na kompozycji, poszukiwaniu unikalnych barw przeróżnych
gitar i byciu liderem w cieniu młodszych…
Za poszukiwaniem brzmień,
eksperymentami z gitarowymi syntezatorami i słynną iluśtam strunową gitarą
akurat nie przepadam. Choć z tych eksperymentów czasem wychodzi coś zaskakująco
ciekawego, jak choćby najlepszy fragment albumu „Unity Band” – utwór, który
wybrałbym na singla promującego płytę – „Roofdogs” z gitarą przypominającą
brzmieniem i sposobem frazowania skrzypce…
Kolejna próba użycia
instrumentarium zwanego orchestrionem – „Signals”, po raz kolejny pozbawiona jest
życia i stanowi zupełnie niepotrzebny wypełniacz, którego mogłoby na płycie nie
być.
Ben Williams i Antonio Sanchez w
roli sekcji rytmicznej sprawdzają się znakomicie. Kompozycjom Pata Metheny nie
da się nic zarzucić, choć to raczej tematy skomponowane dla jego zespołu i
żaden z nich nie stanie się jazzowym standardem granym przez innych.
Od muzyka z takim dorobkiem
oczekujemy czegoś powalającego na kolana. A tu dostajemy tylko bardzo dobrą
płytę… Kolejną do kolekcji. Jeśli samemu zawiesi się sobie poprzeczkę na
poziomie nieosiągalnym dla większości konkurentów, to okazuje się być
problemem. „Unity Band” to z pewnością płyta wyśmienita… U Pata Metheny to nie
dziwi, jak tylko za bardzo nie kombinuje, wychodzi świetnia. Dla Chrisa Pottera
to być może najlepsze dotąd nagranie. Ja wciąż czekam na płytę życia Pata
Metheny, taką, którą zapamiętmy na więcej niż jeden sezon czekania do następnej
równie dobrej…
Pat
Metheny
Unity
Band
Format:
CD
Wytwórnia:
Nonesuch / Warner
Numer:
075597961508
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz