Cóż
zrobić z takim albumem? Baszta to w gdańskim środowisku jazzowym formacja
legendarna. Legenda narastała z biegiem lat. Opierała się w zasadzie jedynie na
pamięci tych, którzy zespół słyszeli na koncertach. Pamięć bywa zawodna, a
również z upływem czasu zmienia się perspektywa muzyczna tych, co koncerty
widzieli. 1978 rok to jednak było dawno temu.
Wydany
na początku 2012 roku album „Baszta”, będący w zasadzie wydawniczym debiutem
zespołu ma z pewnością wartość dokumentalną. Zawiera nagrania z właściwie
całego okresu działalności zespołu, który powstał w 1976 roku i zakończył
formalnie działalność w 1980 roku, jednak już w 1978 zespół opuścił jego
założyciel i lider – trębacz Edward Kolczyński. Tak więc prawdziwa Baszta, to
właśnie lata 1976 – 1978.
Wydany
po latach album zawiera nagrania studyjne, zarejestrowane w gdańskim studiu
Polskiego Radia i koncertowe, co dość oczywiste dla gdańskiej formacji – z klubu
Żak. Wydawca dokonał nawet graficznego podziału na nagrania koncertowe i
studyjne na tylnej stronie okładki albumu. Ten podział nie jest przypadkowy.
Nagrania studyjne bronią się po latach całkiem dobrze. Nie są może przełomowe,
kompozycje własne lidera brzmią poprawnie, a aranżacje światowych przebojów
definiujących muzyczne fascynacje członków grupy kopiują najlepsze wzorce
gatunku. Zarejestrowanie w studiu „Watermelon Man” Herbie Hancocka i „In A
Silent Way” Joe Zawinula podpowiada tym, co Baszty nie pamiętają, jakich
klimatów można spodziewać się na płycie.
Część
druga albumu zawiera nagrania koncertowe. Te mają niestety walor jedynie
sentymentalno – historyczny. Ich jakość techniczna nie jest najlepsza, ale to
nie przeszkadza aż tak bardzo… Znam parę arcydzieł jazzu, które jedynie
sugerują słuchaczowi, co tak naprawdę działo się na koncercie – choćby „Jazz At
Massey Hall” supergrupy w składzie Dizzy Gillespie, Charles Mingus, Charlie
Parker, Bud Powell i Max Roach, czy „Live At The Five Spot Discovery!” Theloniousa
Monka z gościnnym udziałem JohnaColtrane’a. Baszta jest oczywiście o lata
świetlne od takich arcydzieł. Jest nawet o lata świetlne od całkiem niezłych
swoich własnych nagrań studyjnych.
Kłopot
zaczyna się od repertuaru – prosto zaaranżowane i zagrane kompozycje Johna
Lennona i Paula McCartney’a, czy Stevie Wondera z pewnością w połowie lat
siedemdziesiątych były modne i bardziej znane niż twórczość Herbie Hancocka,
czy Weather Report. Jednak do tych utworów trzeba mieć wokalistę, a partie
wokalne Leszka Dranickiego dziś nie brzmią najlepiej. Za to partie
instrumentalne z pewnością są ciekawsze niż wielu młodzieżowych zespołów
popularnych tamtych czasów. Gdyby tak połączyć zdolnych i pomysłowych muzyków
Baszty z jakimś dobrym wokalistą powstałby całkiem niezły zespół.
Tak
się nie stało, a Baszty już dawno nie ma. Warto więc, żeby zachować w pamięci
legendę, skupić się na pierwszych 10 utworach z tej płyty. Nie zaglądajcie poza
utwór 10. Ja nigdy na koncercie zespołu nie byłem. Nagrania studyjne są całkiem
niezłe. Gdyby płyta wyszła w takiej postaci, byłaby chyba lepsza. W serii Solitionu - Swingujące 3 Miasto są zdecydowanie ciekawsze albumy - jak choćby nagrania zespołu Antykwintet.
Baszta
Baszta:
Swingujące 3 Miasto
Format:
CD
Wytwórnia:
Solition
Numer:
5901549899740
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz