23 lipca 2013

Sonny Rollins – Road Shows Vol. 1

Dyskusja nad tym, kto jest największym z żyjących saksofonistów przypomina często rozważania nad wyższością jednych świąt nad innymi. Niektórzy podchodzą do problemu niezwykle pryncypialnie i bardzo poważnie. Na koniec i tak, w tym akurat przypadku święta Wielkiej Nocy są na przegranej pozycji, bo zawsze trwają tylko 3 dni. Święta grudniowe mają szanse, w zależności od roku potrwać i tydzień. I wtedy są zdecydowanie lepsze... Dla większości, czyli dla tych, dla których oznaczają zwyczajnie kolejne dni wolne od pracy i okazję do towarzyskich i rodzinnych spotkań, krótkich wyjazdów i innych, zupełnie niezwiązanych z pierwotną ideą obu okazji zachowań.

Tak samo jest z dyskusją nad wyższością Sonny Rollinsa nad Wayne Shorterem, bowiem nie ma wątpliwości, że to obecnie właśnie najlepsi saksofoniści świata. Wayne Shorter to architekt muzyki, poszukujący spełnienia w wyszukanych kompozycjach i dbałości o każdy detal. Sonny Rollins to z kolei w dojrzałym okresie kariery przede wszystkim nieskończona energia i chęć do niezwykłych improwizacji. Obaj są nie tylko saksofonistami, ale przede wszystkim liderami, kreatorami muzycznych zdarzeń. Tyle tylko, że moim zdaniem Wayne Shorter częściej owe zdarzenia wymyśla w zaciszu miejsca, w którym pisze swoje partytury, a Sonny Rollins idzie na żywioł.

Można więc dzielić włos na czworo i zastanawiać się co lepsze, a nawet w którym z tych dwu zjawisk artystycznych jest więcej jazzu w jazzie. Można też zwyczajnie zastanowić się, który z nich w ostatnich latach daje nam więcej radości z obcowania ze swoją muzyką, zarówno na żywo, jak i z płyt. W tej kategorii ja nie mam wątpliwości. Moim faworytem jest Sonny Rollins. To zresztą potwierdzają jego koncerty na żywo, które daje już niezbyt często (ze względu na wiek, ale też zapewne wysokie stawki), jak i płyty wydawane w ostatnich latach.

„Road Shows Vol. 1” to album niezwykły, podobnie jak jego kontynuacja – Vol. 2. Ten album to nie tylko niezwykłe nagrania koncertowe pochodzące z różnych miejsc i nagrane w różnych składach – od roku 1980 do 2007. To również wyśmienity i jakże bezpośredni dowód na to, jak wielką sceniczną osobowością jest Sonny Rollins. Tylko bowiem najwięksi potrafią zebrać muzyków nieznanych i zrobić z nich wyborny zespół, sprawić, że nieco anonimowi, mało znani muzycy potrafią na scenie zagrać rzeczy, których nigdy nie zagrają na swoich solowych płytach, kiedy zabraknie przy ich boku Wielkiego Mistrza. Mnie przychodzą do głowy dwa takie nazwiska – Thelonious Monk i Miles Davis. No i jeszcze Sonny Rollins.

Tylko w jego zespole bezbarwny i banalny na swoich solowych płytach gitarzysta Bobby Broom nagle staje się wyśmienitym hard-bopowym muzykiem. Tylko u boku Sonny Rollinsa Clifton Anderson okazuje się być nie tylko pionkiem w drugim szeregu dęciaków sesyjnej orkiestry. Również tylko Sonny Rollins potrafi, jak za dawnych lat improwizować na bazie najprostszych jazzowych standardów.

Ten album ma również dla polskich fanów artysty wielkie znaczenie. Z pewnością kupili go ci wszyscy, którzy uczestniczyli w ostatnim bodaj Jazz Jamboree jak za dawnych lat, takim z tłumami niemieckich fanów koczujących pod Salą Kongresową i jeśli dobrze pamiętam, dwoma koncertami z tą samą muzyką, a inną publicznością w ciągu każdego festiwalowego dnia (popołudniowym i wieczornym). To było w 1980 roku. Wtedy na Jazz Jamboree zagrał właśnie Sonny Rollins, a na płycie „Road Shows Vol. 1” znajdziecie jedno z nagrań z tego koncertu. Dla tych co byli – niezwykła pamiątka. Mnie tam niestety nie było. Widziałem za to Sonny Rollinsa kilka razy na scenie i za każdym razem było to przeżycie niezwykłe, tak jak całkiem niedawno we Wrocławiu, o czym możecie przeczytać tutaj:


„Road Shows Vol. 1” kupią wszyscy, którzy kiedykolwiek usłyszeli Sonny Rollinsa na żywo. Innych trzeba trochę zachęcić. Mam nadzieję, że się udało…

Sonny Rollins
Road Shows Vol. 1
Format: CD
Wytwórnia: Doxy / Universal

Numer: 602517815612

Brak komentarzy: