Tak,
to nie jest pomyłka. Steve Martin, to ten Steve Martin. Aktor kojarzony raczej z
filmami klasy B, komik i komediant, gwiazda amerykańskich telewizji, znany
choćby z „Różowej Pantery”, czy „Sierżanta Biko”. To również ta Edie Brickell,
autorka rozpowszechnionego w największej ilości egzemplarzy singla w historii
ludzkości – jeśli za singiel uznać płytę CD-ROM z systemem operacyjnym
Microsoft Windows 95. Wtedy multimedia były nowością, a teledysk z piosenką
„Good Times” był na każdej płycie z tym systemem od 1995 roku do końca
sprzedaży w 2001 roku. Windows 95 to był zresztą bardzo muzyczny system. Sygnał
startowy skomponował Brian Eno, a system reklamował wielki światowy przebój The
Rolling Stones napisany specjalnie dla Microsoft – „Start Me Up”.
Wróćmy
jednak do dzisiejszej płyty. Steve Martin za Oceanem znany jest jako muzyk
grający na banjo od wielu lat. Tam jednak bluegrass jest tym, czym dla nas
góralskie kapele. Dlatego też z pewnością duetu nie zobaczymy na tourne w
Europie, choć po nagraniu płyty „Love Has Come For You” lista koncertów w USA
jest całkiem pokaźna. Ja chętnie bym się na koncert duetu wybrał, bardziej po
to, żeby usłyszeć niezwykle intymny, bezpośredni i pełen emocji a zarazem
ciągle wypełniony dziewczęcym pięknem głos Edie Brickell, niż poprawne, ale
tylko poprawne banjo Steve’a Martina.
Ten
album zostanie w moim samochodzie chyba na całe wakacje. To idealny miks czegoś
łatwego, przyjemnego, muzyki, której można słuchać (choć ja takiego słuchania
nie popieram, ale w samochodzie to co innego) jakby przy okazji, na przykład
prowadząc samochód. Jednocześnie to album, którego możecie słuchać wiele razy i
za każdym razem odnajdziecie w nim coś nowego, jakiś aranżacyjny smaczek,
ciekawą solówkę. Odnajdziecie też odrobinę jazzu, jeśli jesteście
ortodoksyjnymi fanami i nie słuchacie…. Jakiegoś tam bluegrassu, czy country.
Dla tych wystarczającym uzasadnieniem niech będzie udział w nagraniu kilku
utworów wszędobylskiej ostatnio i za każdym razem odnajdującej się w pozornie
muzycznie nieprzyjaznym otoczeniu Esperanzy Spalding.
Możecie
nie lubić specyficznego humoru Steve Martina – komika. To kwestia gustu.
Możecie uznać, że nie jest on wirtuozem banjo – tu akurat to obiektywnie racja
– daleko mu do Beli Flecka choćby. Trzeba jednak przypomnieć, że Steve Martin
zaczynał swoją estradową karierę jako muzyk, a jego występy kabaretowe, za
pośrednictwem których trafił do filmu były na początku przerywnikiem pomiędzy
piosenkami. Tak czasem życie artysty się układa. Kiedy nie był jeszcze znany
jako aktor, grał ze swoim zespołem jako support przed takimi zespołami jak
Grateful Dead.
Jeszcze
większe zaskoczenie czeka Was, kiedy już weźmiecie do ręki płytę i dowiecie
się, że to Steve Martin osobiście napisał muzykę. Za teksty odpowiedzialna jest
Edie Brickell. Tak więc nie mamy tu do czynienia ze spełnieniem marzeń bogatego
aktora, który wynajął sobie grupę sesyjnych muzyków i uświetnił swoją
obecnością w studiu nagranie i dał nazwisko na okładkę. To autorski projekt, a
jeśli ktoś lubi taką stylistykę, to melodiom skomponowanym przez Steve’a
Martina nie odmówi uroku i świeżości, jak również wyczucia stylu, nieco
przecież hermetycznego, jakim jest bluegrass.
Steve
martin gra na banjo już ponad 50 lat, a od kilku regularnie nagrywa i koncertuje
z zespołem Steep Canyon Rangers. Z tym znanym w USA nie tylko dzięki jego
nazwisku zespołem nagrał już dobrze przyjęty w stanach, w których słucha się
takiej muzyki. Tym razem postanowił w duecie z Edie Brickell nagrać produkcję
na światowym poziomie. Wyszło chyba lepiej niż wszyscy się spodziewali. Nie
patrzcie na nazwiska, to jest wyśmienita letnia, przebojowa płyta. Dla mnie
przebój tego lata.
Steve
Martin / Edie Brickell
Love
Has Come For You
Format: CD
Wytwórnia: Rounder / Universal
Numer: 011661915022
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz