W zasadzie
cały katalog płyt Granta Greena wart jest przypominania i zaszczytu
wprowadzenia do Kanonu Jazzu. O tym, które z nich są nieco bardziej warte uwagi
decydują szczegóły, głównie repertuar i skład muzyków towarzyszących liderowi.
W złotych latach Blue Note, czyli latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych
ubiegłego wieku kompozycje przynoszone do studia przez muzyków często
powstawały pod presją czasu, jak wspominają uczestnicy sesji – na przykład w
taksówce w drodze z koncertu do studia. Na temat tego, w jakich okolicznościach
powstał materiał napisany przez Granta Greena i Duke’a Pearsona na potrzeby
„Idle Moments” wiadomo niewiele. Trudno jednak zarzucić cokolwiek tym
kompozycjom, choć z pewnością nie stały się jazzowymi standardami.
„Idle
Moments” to album nagrany w gwiazdorskiej obsadzie. Oprócz lidera usłyszycie
Joe Hendersona na tenorze i Bobby Hutchersona na wibrafonie, a w sekcji Duke’a
Pearsona na fortepianie, wspomnianego już jako części materiału, w tym
najbardziej znanej i rozpoznawalnej kompozycji tytułowej oraz Boba Cranshawa –
kontrabas i Ala Harewooda na bębnach.
Jak wspomina
we wstępniaku do albumu sam Duke Pearson, kompozycja tytułowa, trwająca niemal
piętnaście minut miała być krótsza, jednak przez pomyłkę temat został zagrany
dwa razy, w związku z tym improwizujący muzycy postanowili również przedłużyć
swoje solówki, w ten sposób z planowanych 7minut zrobiło się niemal 15, co było
zmartwieniem dla producentów, ponieważ część nagranego materiału (utwór
tytułowy nagrywano jako ostatni), trzeba było zwyczajnie wysłać na półkę do
archiwum, tak, żeby wszystko zmieściło się na jednej płycie. Dodatkowo nagrano
krótsze wersje „Jean De Fleur” i „Django”, a te dłuższe, pierwotnie planowane
do umieszczenia na płycie odnalazły się po latach i dziś są dodawane jako
bonusy do wersji wydawanych na pojemniejszych nośnikach cyfrowych.
Od wielu lat
wśród krytyków trwa dyskusja na temat tego, czy „Idle Moments” jest albumem
równie dobrym jak „Solid” – płytą nagraną kilka miesięcy później z udziałem
McCoy Tyner i Elvina Jonesa, którzy zastąpili Duke Pearsona i Ala Harewooda. Na
papierze to lepszy skład, jednak „Idle Moments” szefowie Blue Note uznali za
materiał wart natychmiastowej prezentacji, a „Solid” został wydany dopiero pod
koniec lat siedemdziesiątych. Oczywiście oba albumu są wyśmienite i to raczej
akademickie dyskusje. Najlepiej wyglądają na półce ustawione razem obok siebie.
Po latach to jednak tytułowa kompozycja z „Idle Moments” stała się jednym z
niedoścignionych wzorców granej w wolnym tempie gitarowej bebopowej ballady, a
dla Joe Hendersona jedną z najważniejszych jego wczesnych płyt obok „The
Sidewinder” Lee Morgana.
„Idle
Moments” to nie tylko tytułowa kompozycja i nie tylko doskonałe solówki Granta
Greena. To także fantastyczny Joe Henderson. Posłuchajcie niesłusznie
przesuniętego na koniec całego albumu utworu „Nomad” i tego, jak sprawnie łączy
swoje fascynacje Johnem Coltrane’em (kto ich nie maił w 1964 roku?) z ciekawymi
pomysłami połączenia szybkich i dynamicznych nut z wolniejszymi. Posłuchajcie
też koniecznie fortepianowych introdukcji Duke Pearsona – muzyka często mocno
niedocenianego, głównie dlatego, że w jego własnej dyskografii nie uda się
znaleźć płyt na miarę „Idle Moments”.
Grant Green
Idle Moments
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer: 077778415428
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz