To kolejna
pozycja z cyklu pewniaków – w zasadzie skład gwarantuje sukces, choć zdaje się
też niebezpieczny. Zderzenie dwu wielkich osobowości – Milta Jacksona i
Cannonballa Adderleya w towarzystwie jak zawsze wyśmienitego Wyntona Kelly i
wybornej sekcji. Tu łatwo o często w takich wypadkach popełniany błąd. Obaj
liderzy z okładki należeli raczej do tych, którzy swoimi pomysłami byli w
stanie zapełnić dziesiątki ciekawych albumów. Tym razem potrafili zagrać razem.
Julian
Cannonball Adderley i Milt Jackson przy okazji nagrania tego albumu, kolejnego
z wielkich nagranych w 1958 roku, spotkali się w studiu po raz pierwszy w roli
współliderów. Wcześniej pracowali jedynie krótko z Quincy Jonesem („Plenty,
Plenty Soul”) i bywali razem w studiu, kiedy nagrywał Ray Charles, ale to były
raczej dość przypadkowe spotkania. Kto doprowadził to takiego zadziwiającego
spotkania – dziś nie sposób ustalić, choć można przypuszczać, że jeden z
najważniejszych producentów lat pięćdziesiątych Orrin Keepnews, który
wyprodukował płytę wymyślił taki duet bazując na przekonaniu, że obu muzykom
dość blisko bluesowych korzeni jazzowej tradycji. Bacznym obserwatorom jazzowej
chronologii takie spotkanie może wydawać się jednak zupełnie niespodziewane – w
1958 roku kwintet Milesa Davisa (Julian Cannonball Adderley, wkrótce Wynton
Kelly) od Modern Jazz Quartet (Milt Jackson i Percy Heath) dzieliło właściwie
wszystko. Spotkanie jednak się udało i powstał wyśmienity, wznawiany do dziś i
niezwykle wartościowy album.
Repertuar
albumu – to jak często wtedy bywało – garść kompozycji obu liderów, uzupełniony
o znane wszystkim kompozycje, często nagrywane, kiedy te nowe, przyniesione d
studia kompozycje się już skończyły, a producent dawał znak, że brakuje jeszcze
do pełnej płyty długogrającej nieco muzyki.
Album
powstał, jak wiele w tamtym okresie w czasie jednej nocnej zapewne sesji
nagraniowej, co oznacza spontaniczność i dobrą zabawę. To słychać do dziś, mimo
niedoskonałości technicznych. Przy okazji nowszych wydań często dodawane są
alternatywne wersje, które nie wnoszą wiele nowego, nie są ani gorsze, ani
lepsze od tych, które pierwotnie znalazły się na płycie analogowe.
Zdaniem wielu
Julian Cannonball Adderley wymyślił soul-jazz. Na swój wielki hit musiał
poczekać do połowy lat sześćdziesiątych („Mercy, Mercy, Mercy”). Jeśli uznamy,
że soul-jazz jest osobnym gatunkiem, który ktoś wymyślił, a nie nieco bardziej
melodyjnym i przebojowym jazzowym mainstreamem, to „Things Are Getting Better”
można uznać za jego prapoczątki.
Rok 1958 był
dla Cannonballa jednym z ciekawszych, wtedy zbliżył się do Milesa Davisa. Był
dla niego na tyle ważny, że Miles zdecydował się zagrać gościnnie na jego
płycie – „Somethin’ Else” parę miesięcy przed nagraniem „Things Are Getting
Better”. A to nie zdarzało się często, właściwie oprócz niewiele wartych nagrań
z lat osiemdziesiątych i wczesnych archiwaliów, to jedyny sensowny album z
Milesem Davisem w roli muzyka towarzyszącemu liderowi.
Nie wiem,
czemu muzycy zdecydowali się umieścić na początku płyty najbardziej
eksperymentalny, zdecydowanie nie ułatwiający oceny całości utwór Milta Jacksona
– „Blue Oriental”? Może to taki rodzaj sprawdzianu? Dalej jest zdecydowanie
bardziej przebojowo. Rok 1958 był wybitny, a „Things Are Getting Better” to
kolejny na to dowód…
Julian Cannonball Adderley With Milt Jackson
Things Are Getting Better
Format: CD
Wytwórnia: Riverside / Fantasy / OJC
Numer: 02521860322
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz