Ten album jest
cały wypełniony pierwszymi, jedynymi i nadzwyczajnymi wydarzeniami. Nagrania
pochodzą z 1958 roku i jest to pierwsza ważna jazzowa produkcja z flugelhornem,
lub jak kto woli – skrzydłówką w roli głównej. Dyskusjom na temat podobieństw
konstrukcyjnych i technicznych tego ciągle dość egzotycznego instrumentu do
najbardziej klasycznej trąbki nie ma końca. Faktem jest, że prawie każdy
jazzowy trębacz sięga czasem po flugelhorn, poszukując nieco ciemniejszego
brzmienia. Technika gry jest dość podobna, więc właściwie daje się to zrobić z
marszu. Jednak przez Clarkiem Terry nikt nie zagrał całego albumu na tym
instrumencie, a nawet jeśli to zrobił, to nie wyszło to mu tak dobrze.
Już sam ten fakt umieściłby „In Orbit” w podręcznikach historii jazzu. Na tym jednak lista owych „naj…” związanych z tą niezwykłą płytą się nie kończy. To bowiem również pierwsza sesja wytwórni Riverside, na której zagrał basista Sam Jones, który stał się już kilka miesięcy później filarem zespołu Juliana Cannonballa Adderleya, nagrywając z nim wiele płyt dla tej wytwórni, w tym tak ważne, jak choćby „Jazz Worshop Revisited”, czy „Portrait Of Cannonball”. Nagrał też kilka autorskich albumów dla Riverside.
Gościnny występ
Theloniousa Monka wydaje się być zaskakujący, jednak znawcy twórczości pianisty
wiedzą, że zawsze wielką estymą darzył Clarka Terry i z pewnością nie trzeba go
było długo na tą sesję namawiać, choć należał do pianistów, którzy nieczęsto
grali na gościnnych występach. „In Orbit” jest jedynym albumem w katalogu
Riverside z gościnnym udziałem Monka, mimo tego, że jego kontrakt trwał aż
sześć lat i należał do najlepszych lat jego muzycznej aktywności, dając światu
między innymi „Brilliant Corners”, „At The Blackhawk”, czy „Thelonious Monk
With John Coltrane”. Na sesję Monk przyniósł jedną ze swoich kompozycji –
„Let’s Cool One”, był niezwykle, przynajmniej jak na siebie wyluzowany i jak po
latach wyznał Orrin Keepnews, producent albumu, zgodził się zagrać za niewiele
odbiegające od minimalnej stawki związkowej wynagrodzenie. Swój podziw dla
muzyki Clarka Terry, pianista wyraził zapraszając go do zagrania solówki w
„Bemsha Swing” na albumie „Brilliant Corners” w 1956 roku.
Kończąc listę
owych pierwszych i jedynych, towarzyszącą temu wyśmienitemu albumowi – warto
również przypomnieć, że to chyba jedyny raz, kiedy zagrali razem w studio
Thelonious Monk i Philly Joe Jones.
Fakt, że
momentami Clark Terry brzmi jak Clifford Brown nie powinien nikogo dziwić,
takie były czasy, w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych Clifford Brown był
jednym z najważniejszych trębaczy, a hard-bop najmodniejszym stylem na
Wschodnim Wybrzeżu.
„In Orbit” na
stałe wprowadził flugelhorn na listę jazzowych instrumentów. Jest również
doskonałym przykładem jak muzycy, którzy nie grają ze sobą niemal wcale,
potrafią porozumieć się w studio, nie tylko grając znany wszystkim repertuar
oparty na standardach, ale również wykonując muzykę, którą po raz pierwszy
usłyszeli dopiero w czasie sesji nagraniowej.
Ten album to
unikalne połączenie brzmienia nietypowego instrumentu, jakim jest flugelhorn,
niespodziewanie lekko grającego Theloniousa Monka, doskonałej sekcji z
wyśmienitymi solówkami Philli Joe Jonesa (posłuchajcie jedynej na płycie
kompozycji Monka – „Let’s Cool One”), bluesa i jazzowych emocji. Z pewnością
wart jest uwagi nie tylko ze względu na swoją historię, ale przede wszystkim
dlatego, że to wyśmienita muzyka.
Clark Terry With Thelonious Monk
In Orbit
Format: CD
Wytwórnia: Riverside / Fantasy
Numer: 02521863022
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz