Kiedy we
wrześniu 2011 roku rozpoczynaliśmy na antenie RadioJAZZ.FM Kanon Jazzu, parę
dni trwała redakcyjna dyskusja, która płyta powinna zostać zaprezentowana jako
pierwsza. Propozycji było kilka. Postanowiliśmy przyznać owo symboliczne
pierwsze miejsce najbardziej znanemu z
albumów Milesa Davisa - „Kind Of Blue”. Dziś, kiedy po kilku miesiącach przerwy
Kanon Jazzu wraca na antenę reaktywowanego radia, ową dyskusję na temat tego,
jaki album powinien być pierwszy, odbyłem sam, a dodatkowym czynnikiem był
fakt, że w Kanonie znalazło się już niemal 200 albumów, więc wybór staje się
coraz trudniejszy.
Nie oznacza to,
że nie ma z czego wybierać. Do tej pory starałem się zaspokoić potrzeby
wielbicieli wszelkich odmian muzyki jazzowej oraz zadbać o to, żeby jak
największa grupa muzyków została swoim udziałem w Kanonie uhonorowana, a ich
dorobek przypomniany tym, którzy pamiętają dawne czasy i przedstawiony
młodszemu pokoleniu słuchaczy RadioJAZZ.FM i czytelnikom JazzPRESSu, a także
mojego bloga. W ten oto sposób, przez parę lat co tydzień odrzucałem pomysł
opisania wielu wybitnych płyt tylko dlatego, że ich autorzy już w Kanonie Jazzu
się pojawili i to czasem kilka razy.
Czas trochę
zmodyfikować strategię układania kolejki płyt oczekujących na opisanie w
Kanonie Jazzu. Od teraz będziemy sięgać nieco częściej po płyty największych
sław. Stąd też na początek nowego wydania cyklu album niezwykle zasłużony dla
historii gatunku, choć w chwili nagrania będący zwyczajnie kolejnym albumem w
dyskografii Milesa Davisa.
Wielu
historyków jazzu uznaje „Walkin’” za początek i praźródło hard-bopu, mojego
ulubionego jazzowego gatunku, który dał światu tak doskonałych trębaczy jak Lee
Morgan, Nat Adderley, Clifford Brown, czy Freddie Hubbard. No i oczywiście
Miles Davis, który był gwiazdą wszelkich jazzowych stylów przez ponad pół
wieku, a niektóre z nich nawet stworzył, co zresztą sam dowcipnie opisał w
swojej autobiografii przytaczając fragment rozmowy podczas uroczystej kolacji w
Białym Domu, kiedy to Nancy Reagan zapytała go, czym zasłużył sobie na
zaproszenie. Miles powiedział wtedy, że w sumie to niewiele, tylko pięć albo
sześć razy kompletnie zmienił historię światowej muzyki. Jak opisał swoje
przypuszczenie co do zasług Nancy Reagan – to musicie już odnaleźć w książce
Quincy Troupe’a sami…
„Walkin’” to
jedynie pięć utworów, nagranych podczas dwu sesji w kwietniu 1954 roku, w dość
przypadkowym składzie, obejmującym między innymi mało znanego saksofonistę
Davida Schildkrauta, który całkiem nieźle kopiował zagrywki Charlie Parkera, co
jednak w 1954 roku było w zasadzie normą i czego nikt nie uznawał za wadę.
Zgodnie z
komentarzem samego lidera, jedynym świadomym wyborem była zmiana na stanowisku
perkusisty – Arta Blakey’a, który grał z Milesem jeszcze miesiąc wcześniej na
płycie „Miles Davis Vol. 2” zastąpił Kenny Clarke, który był w owym czasie
mistrzem gry szczoteczkami, czego zresztą dowodzi jego gra na „Walkin’”. Udział
Lucky Thompsona też jest raczej przypadkowy, w okresie pomiędzy zakończeniem
współpracy z Charlie Parkerem w 1953 roku, a pierwszymi nagraniami z Johnem
Coltrane’em w 1955 przez zespół Milesa przewinęło się kilku saksofonistów, w
tym między innymi Sonny Rollins.
Czym zatem
album „Walkin’” zasłużył sobie na miano początku historii hard-bopu? Czemu za
taki historyczny moment nie uznaje się wydania albumu „Bag Groove” z
premierowymi w formacie LP nagraniami słynnych hard-bopowych kompozycji Sonny
Rollinsa „Airegin” i „Oleo”? Czy tylko dlatego, że ukazał się kilka tygodni
wcześniej? Po części to właśnie chronologia.
„Walkin’” to
nie była jednak przypadkowa sesja. 1954 rok nie był dla Milesa jakiś
szczególnie dobry. Miles bardzo potrzebował sukcesu, walczył z narkotykowymi
nałogami, chciał grać jak najwięcej, czuł rosnącą popularność stylu cool,
wiedział, że staranne aranżacje „Birth Of The Cool” nie dają szans na status
megagwiazdy. W desperacji wpychał się na scenę nawet tam, gdzie niekoniecznie
był oczekiwany, czego dowód istnieje choćby w postaci całkiem niezłych nagrań z
Lighthouse z jesieni 1953 roku.
Obie sesje,
które złożyły się na „Walkin’” Miles Davis zagrał z tłumikiem, który później
stał się jego znakiem rozpoznawczym. Utwór „Solar” – prosta wariacja na temat
„How High The Moon” stał się jazzowym standardem, Horace Silver został ikoną
hard-bopu. „Blue ‘N’ Boogie” był wyzwaniem rzuconym Dizzy Gillespie’mu. Ja
zdecydowanie częściej wracam do końcówki albumu, w szczególności do „Love Me Or
Leave Me”, w którym to nagraniu gwiazdą jest Kenny Clarke i jego wspomniane już
szczoteczki.
A Miles Davis –
to był drugi raz, kiedy zmienił bieg światowej muzyki. „Walkin’” to był w
zasadzie początek jego wielkiej kariery i początek mojego ukochanego hard-bopu,
który miał przyjąć jeszcze bardziej przebojowy, rytmiczny charakter, dając
wiele koncertowych okazji do niebywałych solówek i niekończących się
improwizacji, podobnie, jak dekadę wcześniej wymyślony przez Dizzy
Gillespie’go, Charlie Parkera i Theloniousa Monka be-bop. W ten sposób jazz
wrócił z kalifornijskich plaży i wykwintnych sal koncertowych do podziemnych
klubów i znowu na chwilę nawiązał nierówną walkę z rock-and-rollem.
Miles Davis All Stars
Walkin’
Format: CD
Wytwórnia:
Prestige / OJC
Numer:
02521862132
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz