Ten
album powstał w 1998 roku, więc na miejsce w Kanonie Jazzu jeszcze za wcześnie.
Jednak już kilka razy sięgałem po niego z myślą o należnym historycznym miejscu
w jazzowej kolekcji. Sięgałem w związku z jego nadzwyczajną jakością, w
oczekiwaniu na właściwą datę. Postanowiłem nie czekać i napisać o tym jednym z
najciekawszych albumów nagranych w 1998 roku już teraz. W jazzowym świecie
nagrania 10, 15 letnie mają swoisty status odpowiadający samochodowym
youngtimerom – nie są jeszcze klasykami, ale już wiadomo, że się nimi staną.
Tak jest właśnie w przypadku „Skyline”, albumu jednego z najważniejszych jazzowych
wibrafonistów, Bobby’ego Hutchersona.
Pamiętam
niezwykle przychylne oceny krytyków, którzy ochoczo przyznawali tej płycie
najwyższe oceny w okresie, kiedy się ukazała, co nie było takie znowu
oczywiste, bowiem z pewnością końcówka XX wieku nie była okresem, kiedy modne w
jakiś szczególny sposób było mainstreamowe granie, szczególnie z udziałem a
nawet pod wodzą wibrafonisty – przedstawiciela muzycznego gatunku raczej
znajdującego się pod ochroną w związku z niewielką ilością pozostałych jeszcze przy
życiu przedstawicieli.
„Skyline”
to jednak nie tylko Bobby Hutcherson, muzyk wtedy już zdecydowanie pokolenia
dojrzałego (rocznik 1941), który swoje pierwsze nagrania realizował na początku
lat sześćdziesiątych, a aktywnie działającym muzykiem pozostał niemal do
śmierci (w roku 2016). Jego ostani wydany za życia album to pochodzące z 2014
roku nagranie „Enjoy The View”, które było zaskakującą nowością, o której
pisałem tutaj:
„Skyline”
to również zgrabnie skomponowany zespół, złożony z rówieśnika lidera – Ala
Fostera i nieco młodszych towarzyszy i towarzyszek – Geri Allen, Kenny Garretta
i Christiana McBride’a. Ten międzypokoleniowy kwintet brzmi, jakby grali ze
sobą od zawsze, niezależnie od tego, czy wykonują jazzowe standardy starsze od
lidera („I Only Have Eyes for You”), jego własne kompozycje, czy muzykę filmową
(„Can You Read My Mind – (Love Theme from Superman)”. Repertuar wydaje się dość
przypadkowy, ale w takim składzie i w taki sposób mogliby zagrać równie
doskonale w zasadzie każdą dobrą melodię. To przecież nie koncept album, czy
jakieś przesłanie do świata, a zwyczajnie kawał dobrego ponadczasowego jazzu.
„Skyline”
to album wyśmienity, choć raczej nigdy nie będzie moim ulubionym w dorobku
Bybby Hutchersona. Z jego bogatej dyskografii wybrałbym pewnie płytę „Montara”
z połowy lat siedemdziesiątych, „Stick-Up!” w absolutnie genialnym składzie z
Joe Hendersonem i McCoy Tynerem, który stoi w kolejce do Kanonu Jazzu
RadioJAZZ.FM, nagrania z Jackie McLeanem, czy Grantem Greenem. Możecie uznać,
że Bobby Hutcherson był konserwatywnym szukającym solidnych melodii muzykiem
środka. Większość jego dyskografii zdaje się potwierdzać taką tezę, sięgnijcie
jednak po „Out To Lunch!” Eric’ka Dolphy, albo jego własnego albumu „San
Francisco”, poznacie zupełnie innego Bobby Hutchersona.
Każdy
utwór umieszczony na „Skyline” to zupełnie osobna muzyczna historia, dość
nietypowo – zwykle zaczynam od końca, duet Geri Allen i Bobby Hutchersona w
jego autorskiej kompozycji „Candle” jest o pół gwiazdki ciekawszy od pozostałej
zawartości tego wyśmienitego albumu.
Bobby Hutcherson
Skyline
Format: CD
Wytwórnia: Verve / Polygram
Numer: 731455961621
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz