Australia jest
dla mnie ciągle muzyczną zagadką. Mimo sporego już bagażu doświadczeń, ciągle
trafiam na koncerty wykonawców, o których nigdy nie słyszałem i ofertę
wydawnictw, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Kupując lokalne płyty
często kieruję się ulepszaną od wielu lat intuicja. Wygląd okładki, jakość
zdjęć, tytuły utworów, czy inne płyty tego samego wykonawcy leżące na półce
obok. W przypadku „Animarum” intuicja, która nie zawodzi mnie często nie
zadziałała. Tego albumu kierując się jego wyglądem nigdy bym nie kupił.
Wszystkie nazwiska brzmiały obco. Okładka do tych, które przemawiają do mnie i
skłaniają do zakupu nie należy. Nieopisany wydawca i niski numer katalogowy sugeruje
self-publishing. Obecność kodu kreskowego sugeruje jednak szerszą dystrybucję,
nie taką ograniczoną do koncertów i kilku zaprzyjaźnionych sklepów.
Umieszczenie kodu na okładce kosztuje parę groszy i wiele amatorskich
wydawnictw w Australii i wielu innych krajach go nie zawiera.
„Animarum”
kupiłem w ciemno kierując się rekomendacją właściciela jednego z lepszych
sklepów płytowych w Sydney – Birdland Records. Za nieco pretensjonalną i
korzystającą z amerykańskiego dziedzictwa nazwą nie przepadam, ale już sama
oferta sklepu jest doskonała, zarówno w zakresie jazzu światowego, jak i tego
lokalnego. Przy okazji wskazówka – w wielu miejscach w Sydney i Melbourne
sklepy znajdują się w budynkach biurowych na wyższych piętrach – trzeba wsiąść
do windy i pojechać na piętro (w przypadku Birdland czwarte). To rzecz
nietypowa i charakterystyczna dla lokalnego handlu. Przy dobrych ulicach
witryny kosztują fortunę, a dostępność tanich piwnic jest ograniczona.
Specjalistyczne sklepy – nie tylko z płytami nie mogą sobie pozwolić na wejście
od ulicy. Szukajcie a znajdziecie. Birdland Records znaleźć warto. Kiedy byłem
tam kilka tygodni temu, znalazłem nawet kilka płyt z Polski, akurat takich,
których raczej nie polecam, ale przecież nie będziecie w Australii szukać płyt,
które macie w zasięgu ręki. W sumie to dzięki ofercie internetowej „Animarum”
też możecie kupić bez problemu, a może nawet przesyłka przyjdzie szybciej, niż
z niektórych polskich sklepów, bowiem w Australii zwyczaj jest taki, że jak
towar jest dostępny, to w magazynie sprzedawcy, a nie cenniku dystrybutora
sprzed pół roku.
Wracając jednak
do „Animarum” – wszystko co byłbym w stanie opowiedzieć Wam o muzykach
odpowiedzialnych za to nagranie, pochodziłoby z internetu. Te informacje
możecie odnaleźć sobie sami. Jak już wspomniałem, żadnego z muzyków wcześniej
najprawdopodobniej nie słyszałem, a z pewnością nie zapamiętałem. Jednak
„Animarum” zapamiętam i będę do tego albumu często wracał. Tak niewiarygodnego
talentu do pisania pięknych i niebanalnych melodii, jakim dysponuje Jonathan
Zwartz mogą mu pozazdrościć wielkie światowe sławy. Przy okazji Zwartz jest
całkiem sprawnym kontrabasistą i liderem zespołu, ale gdyby był tylko
kompozytorem, dla mnie i tak byłby wielką gwiazdą. Jak każdy basista, lubi się
trochę popisać swoją techniką, ale nie zapomina ani na chwilę o tym, że muzyka
jest najważniejsza. Jego bas, czasem rzeczywiście całkiem skomplikowany właściwie
tylko raz występuje w dominującej roli instrumentu solowego (utwór tytułowy).
„Animarum” to
album magiczny, otaczający słuchacza pięknymi melodiami, z pewnością nie
rewolucyjny i odkrywczy, ale piękny i hipnotyzujący. Tu znowu zawiodła mnie
intuicja, czteroosobowa, doskonale zaaranżowana przez lidera sekcja dęta
mogłaby sugerować, mocne, big-bandowe brzmienie. Jest jednak zupełnie inaczej,
to raczej rozbudowana paleta kolorów, których sprawnie używa lider.
„Animarum” to
dzieło zespołowe, oprócz lidera, zapamiętam z pewnością i postaram się odnaleźć
inne nagrania z udziałem saksofonisty Juliena Wilsona. Jeśli ktoś popisuje się
indywidualnie na tej płycie, to właśnie Wilson. Nie jest również łatwo
zapomnieć wybitnych momentów Phila Slatera (trąbka) w „Emily” i „Milton” oraz
doskonałego puzonisty – to gatunek raczej wymierający – Jamesa Greeninga.
Wcześniejsze
płyty Jonathana Zwartza uzupełniają moją rosnącą od lat listę albumów, o które
w ramach możliwości rodzinnego budżetu muszę koniecznie uzupełnić swoje zbiory.
Uwielbiam odkrywać, a odkrycie Jonathana Zwartza jest jednym z najciekawszych
dla mnie w ostatnich miesiącach. Nie mogę się już doczekać przygody z jego
starszymi nagraniami.
I jeszcze jedno - Jonathan
Zwartz nie jest debiutantem, to jedna z legendarnych postaci australijskiego
jazzu, człowiek z fantastycznym dorobkiem nagraniowym i niewiarygodnym
talentem. Fajnie jest odkrywać takie nowości na drugim końcu świata.
Jonathan Zwartz
Animarum
Format: CD
Wytwórnia: Jonathan Zwartz
Numer: JZ003
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz