09 marca 2013

Simple Songs Vol. 80


Wracamy do jazzowych standardów. Pomysłów na te, które trzeba przedstawić niemal natychmiast jest jak zwykle wiele. Dziś jedna z najbardziej znanych jazzowych ballad. Utwór napisany w 1927 roku przez Hoagy Carmichaela jako „Star Dust”, dziś znany jest pod nazwą „Stardust”. Zmiany tytułu dokonał sam kompozytor. Jak większość dzisiejszych jazzowych klasyków z okresu zanim wymyślono be-bop, na początku to była popularna piosenka, której harmonia zachwyciła muzyków jazzowych.

Nie odnalazłem niestety w swoich zbiorach pierwszego, autorskiego wykonania z 1927 roku z udziałem samego kompozytora, orkiestry dowodzonej przez Emila Seidela, w której składzie znaleźli się między innymi bracia Dorsey. Zacznijmy więc od nagrania, które w swoim czasie uchodziło za awangardowe podejście do „Stardust”. Dziś jest absolutnym klasykiem. Zagra John Coltrane. „Stardust” to była ważna dla Johna Coltrane’a melodia, bowiem jej tytułem nazwał cały album. Oprócz lidera zagrają: Wilbur Harden na trąbce, Red Garland na fortepianie, Paul Chambers na basie i Jimmy Cobb na perkusji.

* John Coltrane – Stardust – Stardust

„Stardust” ma również tekst, śpiewany częściej przez wokalistów, niż wokalistki. Słowa napisał w 1929 roku Mitchell Parish, inspirowany historią powstania utworu opowiedzianą przez samego kompozytora. Owa historia, to szczyt banału – ciepła noc, spadające gwiazdy, myśli o miłości i takie tam… Wtedy jednak melodia bez tekstu miała ograniczone możliwości sukcesu komercyjnego, bowiem w każdej orkiestrze, zarówno jazzowej, jak i bardziej tanecznej byli wokaliści, lub wokalistki. Tekst przypominany był przez właściwie wszystkie wielkie nazwiska jazzowej wokalistyki. My posłuchamy dziś wersji bardzo współczesnej. Zaśpiewa Willie Nelson, znany w świecie country. Jednak w 2008 roku nagrał całkiem udany koncertowy album w towarzystwie Wyntona Marsalisa. W programie koncertu znalazło się między innymi wyśmienite wykonanie „Stardust”.

* Willie Nelson & Wynton Marsalis – Stardust - Two Men With The Blues

A teraz akcent polski, choć towarzystwo amerykańskie i to z absolutnie najwyższej półki. Na fortepianie zagra Mike Gerber, na kontrabasie Ron Carter, a na bębnach Lenny White. Nagrania dokonano w czasie koncertu w słynnym Village Vanguard w 1985 roku. Wspomniany polski akcent, to oczywiście lider kwartetu – grający na skrzypcach Michał Urbaniak.

* Michał Urbaniak Quartet – Stardust - Friday Night At The Village Vanguard

„Stardust” grywane jest najczęściej przez saksofonistów i trębaczy. Jednak pojawiają się także inne, ciekawe wykonania instrumentalne. Wśród nich jest z pewnością wersja gitarowa Joe Passa z początku lat osiemdziesiątych. „Checkmate with Jimmy Rowles” to nieco dziś zapomniany album, pozostający w cieniu wyśmienitych nagrań solowych Joe Passa z lat siedemdziesiątych wydawanych przez Pablo w serii „Virtuoso”. Dziś jednak słuchamy „Stardust”, a wersja Joe Passa z pewnością zasługuje na chwilę uwagi.

* Joe Pass with Jimmy Rowles- Stardust - Checkmate With Jimmy Rowles

Kolejne nagranie to dowód, że dobra melodia łączy muzyczne pokolenia. W chwili nagrania albumu „Doc Cheatham & Nicholas Payton”, ten pierwszy miał ponad 90 lat, a startujący dopiero do wielkiej światowej kariery Nicholas Payton 23. Mimo tego zrozumieli się świetnie, jakby całe lata grali w jednym zespole…

* Doc Cheatham & Nicholas Payton – Stardust - Doc Cheatham & Nicholas Payton

Skoro już jesteśmy przy trąbkach, to posłuchajmy jeszcze dwu wykonań „Stardust” na trąbce. Pierwsza, to nagranie Dizzy Gillespiego z 1951 roku. To czasy, kiedy był gwiazdą pierwszej wielkości i grywali z nim najwięksi. Tak jest i tym razem, w kameralnym, jak na lidera składzie, który uwielbiał raczej wielkie orkiestry, znaleźli się Bill Graham – saksofony, J. J. Johnson – puzon, Milt Jackson – organy, Stuff Smith – skrzypce, Percy Heath – b i Al Jones – perkusja. Zaśpiewa Joe Carroll.

* Dizzy Gillespie – Stardust – The Champ

„Stardust” bez Milesa Davisa? Raczej tak być nie powinno. Jedna z najlepszych wersji pochodzi z koncertu z 1960 roku ze Sztokholmu. Nagranie kwintetu w składzie z Sonny Stittem na saksofonie, pochodzi z pierwszej europejskiej trasy zespołu po odejściu Johna Coltrane’a. Rejestracji koncertu dokonało szwedzkie radio, a nagrania po latach, chyba niekoniecznie w pełni oficjalnie, wydała wytwórnia Dragon.

* Miles Davis with Sonny Stitt – Stardust – In Stockholm 1960 Complete (Disc 3)

06 marca 2013

Heinz Sauer / Michael Wollny – Don’t Explain: Live In Concert


Heinz Sauer to postać dla niemieckiego jazzu legendarna. U nas mało kto o nim słyszał. Tak blisko, a tak daleko… Michael Wollny mógłby pewnie być jego wnukiem. Muzyka jednak nie zna takich granic. Jak ktoś ma coś ciekawego do powiedzenia, to różnica pokolenia, a nawet dwu nie przeszkadza. Obu panom gra się dobrze, bowiem to już ich czwarta, jeśli nic mi nie umknęło płyta. A mogłoby się wydawać, że nagranie pianisty z saksofonistą jest formułą, w której czasem trudno znaleźć pomysły nawet na jeden album.

W tym wypadku nie mam wątpliwości, że jeśli tylko zdrowie pozwoli i budżet gdzieś znowu magicznie się znajdzie, to pojawią się kolejne. I nie ma też wątpliwości, że te kolejne również staną na mojej półce. To duet, którego płyty kupuję w ciemno, choć akurat „Don’t Explain: Live In Concert” dostałem w prezencie od dystrybutora.

Album „Don’t Explain” powstał z okazji 80 urodzin Heinza Sauera. Nie wiem, czy była to urodzinowa feta, ale z pewnością dobór repertuaru jest równie odświętny, co zaskakujący. Pokażcie mi inną płytę, która nie jest składanką, a nagraniem z jednego koncertu, którą rozpoczyna „All Blues” Milesa Davisa, po którym pojawia się „Nothing Compares 2 U” Prince’a, a dalej jest jeszcze utwór tytułowy – Billie Holiday i „Make You Feel My Love” Boba Dylana i kompozycje własne obu muzyków oraz jeden z tematów z repertuaru e.s.t.

Heinz Sauer nic już nie musi, udowodnił już setki razy, że jest wyśmienitym saksofonistą. Zaczynał swoją karierę u boku Alberta Mangelsdorfa, który jest nieco bardziej znany poza granicami rodzinnych Niemiec (przez większość kariery obu muzyków – Niemiec Zachodnich). Za to Michael Wollny ma jeszcze dużo więcej przed sobą, niż za sobą. Z pewnością spotkania ze starym mistrzem są dla niego inspirujące, to słychać w ich nagraniach koncertowych.

Nie wiem, jak jest w rzeczywistości, ale mam wrażenie, że koncerty duetu są niezwykle spontaniczne. Pewnie muzycy omawiają jedynie listę przewidywanych tematów, a ich wspólne kompozycje mają charakter luźnych szkiców.

Koncert odbył się w tym samym miejscu, gdzie muzycy spotkali się po raz pierwszy razem na scenie niemal 10 lat temu. „Don’t Explain” zawiera repertuar w części już znany z poprzednich płyt duetu. Dla mnie najciekawszymi momentami tego albumu są „Nothing Compares 2 U” i „Make You Fell My Love”. Kariera nieco bezimiennej kompozycji Boba Dylana w świecie jazzu jest doprawdy zadziwiająca. U Dylana zapomniana, pojawia się w przeróżnych konfiguracjach instrumentalnych i różnych stylach dowodząc swojej jakości porównywalnej do najlepszych jazzowych standardów. Jeszcze tych ciekawych wykonań za mało na godzinną audycję, ale za jakieś 3 lata z pewnością uzbiera się ich wystarczająca ilość. Na razie w moim prywatnym rankingu interpretacja Michaela Wollnego i Heinza Sauera jest na pierwszym miejscu, nawet przed oryginałem Boba Dylana.

„Don’t Explain” nie jest może najłatwiejszą jazzową płytą, jednak co dla wytrawnych fanów gatunku nie jest oczywiście wadą. Być może jednak zestawem utworów zachęci tych, dla których magnesem będzie Bob Dylan, czy Prince (Sinead O’Connor)… Z pewnością nikt nie będzie rozczarowany, bo to wyśmienita muzyka.

Heinz Sauer / Michael Wollny
Don’t Explain: Live In Concert
Format: CD
Wytwórnia: ACT!
Numer: ACT 9549-2

04 marca 2013

Weather Report – Heavy Weather


Weather Report to zespół, który z pewnością jest ważny dla historii gatunku. Dla niektórych wręcz kultowy. Ja wyznawcą tego kultu nie jestem, uważam bowiem, że zespół miał też na swoim koncie delikatnie rzecz ujmując nagrania nieco słabsze. Trochę to było zależne od aktualnego składu, a trochę od tego, czy akurat udało się skomponować wielkie przeboje.

W przypadku „Heavy Weather” mamy do czynienie z definitywnie najlepszym składem zespołu z Jaco Pastoriusem w życiowej formie i przebojami, które należą do największych w historii gatunku. Nawet jeśli ktoś nie przepada za jazz-rockiem, fusion i całą elektryczną zabawą lat siedemdziesiątych, to nie odmówi przebojowości takim kompozycjom, jak „Birdland”, „Teen Town”, czy „Havona”.

Nawet tacy mistrzowie kompozycji, jak Wayne Shorter, Joe Zawinul, czy Jaco Pastorius nie pisali wielkich przebojów na zamówienie w każdym momencie. W 1977 roku zespół był u szczytu popularności, koncertował w miejscach zwyczajowo zarezerwowanych dla wielkich rockowych spektakli. Album „Heavy Weather” doszedł do 30 miejsca amerykańskiej listy przebojów Billboardu. I nie mam tu na myśli listy płyt jazzowych, ale tą ogólną, zawierającą całą aktualną wtedy rockową muzykę grywaną w radiu.

W Kanonie Jazzu opowiadam trochę o historii gatunku, choć staram się więcej o muzyce. Jednak wiem, że spora część słuchaczy, w szczególności tych, którzy słuchają głównie muzyki lat siedemdziesiątych kojarzy Joe Zawinula i Wayne Shortera prawie wyłącznie z Weather Report. Nic bardziej mylnego. Obaj muzycy nie wzięli się znikąd, a zakładając zespół w 1971 roku mieli już za sobą poważny dorobek wykonawczy i rewolucja fusion była czymś, do czego właściwie nie pasowali. 10 lat później stali się obok Milesa Davisa, Herbie Hancocka i Billy Cobhama twórcami i największymi gwiazdami jazz-rocka lat siedemdziesiątych.

Obaj muzycy spotkali się po raz pierwszy w końcówce lat 50-tych w niezwykle wtedy postępowej orkiestrze Maynarda Fergusona. Joe Zawinul był później między innymi akompaniatorem Dinah Washington (tak, tak, to nie żart – zainteresujcie się choćby wyśmienitym albumem Dinah Washington – „What A Diff’rence a Day Makes!”), był ważnym członkiem zespołu Juliana Cannonballa Adderleya, dla którego napisał takie jazzowe hity, jak „Mercy, Mercy, Mercy”, czy „Country Preacher”, Jazz Messengers Arta Blakey i drugiego Kwintetu Milesa Davisa, gdzie spotkał się ponownie z Wayne Shorterem nagrywając „In A Silent Way”, choć na tej płycie skład już nieco od Kwintetu odbiegał. Wayne Shorter w latach 60-tych nagrał takie klasyki, jak „Juju”, czy „Speak No Evil”. W Kwintecie Milesa Davisa Wayne Shorter zastąpił samego Johna Coltrane’a.

„Birdland” to melodia, którą znają wszyscy, nie tylko fani jazzu. „Teen Town” to jedna z najpopularniejszych do dziś kompozycji wśród basistów, często to jeden z pierwszych riffów, jakich chcą się nauczyć. „A Remark You Made” przypomina nieco monumentalne kompozycje Pink Floyd. „The Juggler” mógłby być przebojem dyskotek w końcu lat siedemdziesiątych (no może to nieco naciągana teoria…). Nawet takie ewidentnie potraktowane jako wypełniacze kompozycje, jak „Rhumba Mama” nie są wcale najgorsze.

Co ważne, siłą całego albumu są wyśmienite kompozycje i świetne partie solowe wszystkich członków zespołu, a nie jakieś przedziwne i szybko starzejące się wydumane brzmienia elektroniczne. W związku z tym „Heavy Weather” brzmi równie przebojowo dziś, jak ponad 30 lat temu, co niekoniecznie dotyczy wszystkich produkcji tego okresu. To płyta absolutnie przymusowa, która powinna być w każdej jazzowej kolekcji. Jeśli chcecie mieć jedną płytę fusion – właśnie ta jest wyśmienitym wyborem. Choć pewnie powinno być jeszcze jakieś 10 innych, w tym nagrany w 1979 roku koncertowy album Weather Report – „8:30”.

Weather Report
Heavy Weather
Format: CD
Wytwórnia: Sony Master Sound
Numer: SRCS 9146

03 marca 2013

Iiro Rantala feat. Lars Danielsson, Morten Lund & Adam Bałdych - „My History Of Jazz”


„My History Of Jazz” faktycznie jest historią subiektywną, z podręcznikową wizją rozwoju gatunku nie mająca wiele wspólnego. To jednak wiadomość pozytywna, bowiem oznacza, że Iiro Rantala ma swoje zdanie. Rozpoczęcie historii jazzu od wariacji goldbergowskich Jana Sebastiana Bacha uważam za niezwykle trafne i sensowne. Co prawda od 1955 roku raczej nie warto próbować grać wariacji na fortepianie, ale dla Iiro Rantali krótkie fragmenty wariacji są jedynie elementem całości, a nie tematem albumu. Aha, byłbym zapomniał…rok 1955 to oczywiście czas nagrania debiutanckiej płyty Glenna Goulda z wariacjami właśnie. I nie próbujcie mnie przekonać, że Glenn Gould nie był jazzowym pianistą, mimo, że sam się za takiego nie uważał. Dla mnie jest mistrzem gatunku i tyle.

Wróćmy jednak do Iiro Rantali, bo to przecież ma być o jego historii jazzu. „My History Of Jazz” jest pierwszą płytą tego pianisty, która trafiła do mojego odtwarzacza. Przynajmniej pierwszą jaką pamiętam. Może grał gdzieś u kogoś, ale nie na tyle wyróżniając się w zespole, żebym zapamiętał jego nazwisko. Ta płyta trafiła do mnie z rekomendacji Adama Bałdycha i właściwie zanim jej posłuchałem, była to dla mnie tylko i jednocześnie aż płyta z jego udziałem. Tu jest gościem specjalnym, choć opis na okładce wskazuje, że tak samo istotnym dla zawartości, jak pozostali muzycy. Gra jednak tylko we fragmentach, co nie oznacza, że czuję się rozczarowany. Potrafię jednak wyobrazić sobie, kogoś, kto będzie czekał na pierwsze dźwięki skrzypiec do czwartego utworu i poczuje się nieco rozczarowany tym, że Adam nie zagrał we wszystkich utworach.

To jednak płyta Iiro Rantali. Po raz kolejny już ostatnio deklaracja artysty z okładki pokrywa się z tym, co słyszę. Dalej jednak utrzymuję, że na większości płyt, wstępniaki mają charakter propagandowy. Tu wstępniak jest prawdziwy. W grze lidera nie znajdziecie bowiem zbyt wiele bluesa. Jest za to ragtime – całkiem sporo, be-bop – trochę mniej, swing, skandynawska melancholia, francuska ballada, fusion (pewnie chodzi o jeden utwór, w którym dźwięk fortepianu jest preparowany), ballada i smooth jazz (na szczęście mało i raczej żartobliwie – „Smoothie” ze świetnym intro Adama Bałdycha). Oprócz oceny udziału ilościowego poszczególnych stylów, to niemal dokładny cytat z okładki.

Historia jazzu, ta akademicka, to z pewnością nie jest ciąg nazwisk: Bach – Gershwin – Tizol / Ellington – Monk – Weill. Jednak wszystkie te nazwiska są dla jazzu ważne. I wszystkie utwory zagrane w nieszablonowy, ciekawy sposób udowadniający, że lider ma swoje zdanie nie tylko w momencie wyboru repertuaru, ale również, a może nawet przede wszystkim w momencie ich nagrania. Trzeba też zauważyć, że absolutne jazzowe przeboje uzupełnione są o kompozycje lidera, które w tym kontekście wypadają całkiem dobrze, nie stanowiąc jedynie muzycznego wypełniacza.

Tak więc nie myślcie o „My History Of Jazz” jak o podręczniku historii. To świeże, pełne ciekawych pomysłów, subiektywne podejście do tematu. Trio Iiro Rantali nie jest klasycznym jazzowym trio z fortepianem. To raczej fortepian plus kontrabas i perkusja. Lars Danielsson i Morten Lund nie tworzą klasycznej sekcji rytmicznej. Raczej ubarwiają i uzupełniają grę lidera. Jako bonus dostajemy po raz kolejny świetnego Adama Bałdycha, choć w dawce sporo mniejszej, niż na jego solowych płytach. To pierwszy album Iiro Rantali, który trafił do moich zbiorów, ale z pewnością nie ostatni.

Niewątpliwie przebojem tej płyty jest „Caravan” – potraktowany w sposób daleki od zgrabnego odegrania pięknej melodii. Zarówno Iiro Rantala, jak i Adam Bałdych traktują tę melodię jedynie jako wstęp do dynamicznych partii solowych.

Iiro Rantala feat. Lars Danielsson, Morten Lund & Adam Bałdych
„My History Of Jazz”
Format: CD
Wytwórnia: ACT!
Numer: ACT 9531-2