18 sierpnia 2010

Bobby McFerrin & NDR Big Band – Chopin i jego Europa – Sala Kongresowa PKiN, Warszawa, 17.08.2010

Bobby McFerrin z jedną z lepszych jazzowych orkiestr w Europie. Jedną z tych, które nie tkwią w tradycyjnych wykonaniach, poszukują nowych brzmień, pozostając w dużym szacunku do big-bandowej tradycji. NDR to nie big-band, to właśnie orkiestra jazzowa, której zdecydowanie bliżej do koncepcji aranżacyjnych Marii Schneider niż Duke Ellingtona. Orkiestra, która często realizuje okazjonalne, ciekawe i nietypowe projekty.

Bobby McFerrin potrafi zaśpiewać wszystko, szkoda jednak, że od wielu lat nie wraca w nagraniach do swoich jazzowych korzeni. Jeśli tak będzie działo się dalej, rozmieni swój talent na drobne, grając na letnich festiwalach muzyki popularnej. Już teraz można zaryzykować twierdzenie, że to jeden z największych zmarnowanych talentów współczesnego jazzu. Przecież od nagrania Play z Chickiem Corea minęło już 20 lat, a od ostatniej jazzowej płyty – CircleSongs chyba z 15. I tego stanu rzeczy nie zmieniła wydana w tym roku, wybitna wokalnie, ale słaba repertuarowo i mało jazzowa płyta, właściwie bez stylu i skierowana do nikogo – VOCAbuLarieS.

Publiczność jest już chyba nieco zmęczona wymyślaniem kolejnych wydumanych projektów wokalisty. Na kolejne koncerty przychodzi jakby coraz mniej słuchaczy. Bobby McFerrin od wielu lat chyba co roku w okolicach letniego sezonu festiwalowego w Europie odwiedza Warszawę ze swoim show, w którym coraz mniej muzyki, a coraz więcej pokazów techniki wokalnej i pozamuzycznych atrakcji. Mimo darmowych wejściówek dla tych, którzy kupili bilet na koncert Makoto Ozone dzień wcześniej, Sala Kongresowa wypełniona była zaledwie w połowie. Strach pomyśleć, co działoby się bez tego desperackiego ruchu organizatora festiwalu Chopin i jego Europa.

Żaden komercyjny i kierujący się wyłącznie zasadami biznesowymi promotor koncertów nie zdecydowałby się zapewne na taki projekt. Koszty logistyki z pewnością są koszmarem każdego organizatora koncertów dużych orkiestr. Z pewnością poniesionych kosztów nie udałoby się odzyskać bez dodatkowego wsparcia finansowego sponsorów i zapewne mecenatu miasta Warszawy. Dzięki takiej formule festiwalu mogliśmy zobaczyć ten koncert w Sali Kongresowej.

Orkiestra w składzie przypominającym klasyczny big-band została rozszerzona o Alexa Acunę i dyrygującego całością i grającego na akordeonie Gila Goldsteina.

A muzyka ? Orkiestra wypadła dość jałowo. Wcześniej przygotowane solowe partie jej muzyków nie brzmiały przekonująco. Jedynym godnym wyróżnienia wyjątkiem był w roli solisty Władysław Adzik Sendecki. Całości brzmienia zabrakło soczystości i potęgi, możliwej do uzyskania w takiej konfiguracji instrumentalnej. Muzykom zabrakło ognia i pasji, być może z braku zrozumienia dla przygotowanego materiału, lub związania taką formułą, gdzie więcej miejsca pozostawiono dla głosu McFerrina.

Dziwnie jest patrzeć na jednego z największych improwizatorów pilnie wpatrującego się zapis nutowy prezentowanych utworów:


Tego jednak zdaje się wymagała wybrana konwencja, w której w wielu miejscach zaplanowana unisono głosu McFerrina z sekcją dętą lub akordeonem dyrygującego Gila Goldsteina. Głos był pełnoprawnym instrumentem w orkiestrze, tak więc zapędy improwizacyjne musiały ustąpić uporządkowaniu i wcześniej przygotowanej partyturze. Bez wątpienia głos McFerrina był wczoraj najlepszym instrumentem orkiestry, jednak to był tylko jeden wybitny instrument w bezbarwnej orkiestrze, pozbawionej jakiejkolwiek chęci kontaktu ze słuchaczami. Choć pod koniec znalazł się ktoś, kto pobił mistrza, ale o tym za chwilę.



Tak więc orkiestra grała bez życia i owej energii, którą zwykle tworzą współzawodnicząc ze sobą członkowie big-bandów, wczoraj muzycy sprawiali wrażenie ściągniętych na estradę siłą i wyczekujących momentu, kiedy można z niej zejść i udać się do kasy, a następnie na samolot do domu, choć w tym przypadku raczej na następny występ do Krakowa.

To był najgorszy koncert Bobby McFerrina jaki widziałem. A widziałem wczoraj wielkiego artystę śpiewającego banalne zaaranżowane walczyki z towarzystwem nijakiej orkiestry… Z całego projektu najlepiej wypadły fragmenty śpiewane w duecie z akordeonem Goldsteina. Słuchając koncertu trudno było uwierzyć, że to ten sam muzyk, który nagrał Play, to także ten sam wybitny interpretator rozumiejący istotę muzyki klasycznej, co pokazał nagrywając z Chickiem Corea The Mozart Sessions.

Co do tego wszystkiego miał wczoraj Chopin oprócz finansów organizatora festiwalu ? Zaledwie kilka pozostawionych gdzieś w tle melodii.


To tyle o samym projekcie i jego koncertowej realizacji. Na szczęście dla uczestników wczorajszego koncertu w jego końcowej części zaproszono gości specjalnych. Najpierw na estradzie pojawiła się Anna Maria Jopek. Dzień wcześniej śpiewając z Makoto Ozone nie potrafiła odnaleźć się na estradzie, o czym pisałem w relacji z koncertu:


W duecie z Bobby McFerrinem zabrzmiała rewelacyjnie. Zaryzykowałbym twierdzenie, że to był jej dzień, jej koncert, gdyby dostała więcej czasu, z pewnością mogłaby pokazać, że talentem i muzykalnością dorównuje Bobby McFerrinowi. Jej znakomita artykulacja, głębia i zmysłowy głos, inwencja improwizatorska zadziwiły samego mistrza wieczoru. To był zdecydowanie najlepszy fragment, dla którego warto było przyjść na ten koncert. Oby tak doskonały występ zaprocentował jakimś wspólnym projektem.

Po chwili na scenie pojawiła się Urszula Dudziak. Jej duet z McFerrinem miał raczej charakter ekwilibrystyki wokalnej pokazującej, że jest ciągle w wysokiej formie, mając ciągle niewykorzystaną możliwość nagrywania wybitnych płyt, czego od wielu lat nie robi. I jak zawsze, ten duet, częsty w tym miejscu przypomniał niektórym niezapomniany koncert obu wokalistów na Jazz Jamboree 1985.

Brak komentarzy: