05 października 2010

Carlos Santana - Guitar Heaven

To był fantastyczny pomysł. To mogły być przecież największe gitarowe przeboje zagrane przez Carlosa Santanę w jego własnym, niepowtarzalnym i rozpoznawalnym na całym swiecie stylu. Mogły być, ale niestety nie są. Czekałem na tą płytę, jej wydanie zapowiadano już kilka miesięcy temu, o czym wspominałem przy okazji jednej z najlepszych płyt Santany tutaj:


Tak więc miało być wspaniale, marketingowe zapowiedzi wspominały nawet o powtórzeniu komercyjnego sukcesu niezłej, choć czysto komercyjnej i na dłuższą metę mało atrakcyjnej płyty Supernatural. Wyszło niestety tak sobie. Pomysł był dobry, jednak w jego realizacji brak tego wszystkiego, za co lubimy Carlosa Santanę. Nawet jeśli jest się jednym z najważniejszych gitarzystów w historii, nie da się na jednej płycie być jednocześnie Keithem Richardem, Jimmy Page’em, Erickiem Claptonem, Vernonem Reidem, Johnem Fogerthy i jeszcze paroma innymi gitarzystami, z których każdy ma swój własny niepowtarzalny dźwięk, szczególnie charakterystyczny i pamiętany z ich największych przebojów. A wystarczyło być Carlosem Santaną. Niestety on sam wybrał inną drogę, drogę kopiowania i naśladowania oryginalnych nagrań. Niestety, nie wyszło… Wyjść zwyczajnie nie mogło.

W ten oto sposób powstał zbiór kopii, nie zbliżających się jakością do oryginałów, które znaja słuchacze na całym świecie. Powstały nagrania, w których Carlos Santana nie gra jak Carlos Santana. Przy okazji zmieniając style gubi to co w jego muzyce najważniejsze, brzmienie gitary, energię i unikalny puls jednego z najlepszych na świecie zespołu perkusistów – Dennisa Chambersa, Karla Terazzo i Raula Rekowa. Ci wyśmienici w swoich rolach muzycy również próbują być kimś innym. Ta płyta to jedno wielkie udawanie.

Tak więc w Whole Lotta Love gitara nie jest właściwie obecna, a Dennis Chambers z kolegami nieźle się uwijają usiłując zagrać coś równie ciekawego jak wielki John Bonham w pojedynkę. Scott Welland to nie Mick Jagger, a gitara Carlosa Santany ginie w gęstych fakturach instrumentów perkusyjnych w Can’t You Hear Me Knocking.

Sunshine Of Your Love z repertuaru Cream, to zapowiedź tego, jak mogła brzmieć ta płyta. Pojawia się więcej latynoskich rytmów, niestety sam Carlos Santana usiłuje być Erickiem Claptonem, czyli znowu klapa.

Hitem tej płyty miał być najprawdopodobniej While My Guitar Gently Weeps z udziałem Indii Arie i Yo Yo Ma. Oryginał jest mocno nijaki, zawsze uważałem członków The Beatles za lepszych kompozytorów niż wykonawców. To pozwalało zbudować własną koncepcję utworu, na którą słuchacze nie będą patrzeć przez pryzmat oryginału. Jest tu sporo dobrej gitary, może nieco ciekawszej niż w innych nagraniach, jednak ciągle mocno odległej od najlepszego Carlosa Santany. Niestety India Arie nie wnosi nic od siebie poza muzyczną poprawnością, a Yo Yo Ma jest właściwie nieobecny.

O Photograph nie potrafię wiele powiedzieć, bo nie pamiętam i nie mam na półce oryginału. Jednak tu znowu brak energii, mimo szybkiego tempa muzyka snuje się tak, jakby muzycy pozostawali gdzieś obok niej. To poprawna rockowa robota i nic więcej. Back In Black jest z kolei marną podróbką oryginału, a lider nie wnosi tu nic od siebie, nie ma tu energii i witalności AC/DC.

Jednym z lepszych momentów płyty jest nagranie Riders On The Storm z repertuaru The Doors. To jednak nie jest zasługa Carlosa Santany, tylko Raya Manzarka. To nie jest utwór zawierający w oryginale jakieś wyróżniające się partie gitary. To utwór dla Raya Manzarka i na płycie Santany brzmi równie dobrze jak w nagraniu The Doors, czy jednak o to chodziło? Smoke On The Water, Dance The Night Away i Bang A Gong, to znowu pozbawione muzycznego ognia kopie oryginalnych nagrań Deep Purple, Van Halena i T-Rex.

Little Wing to słaby wokal Joe Cockera i bezbarwna gitara Santany. To nagranie dużo słabsze od opisywanej niedawno przeze mnie wersji Czesława Niemena.


Tu mniej ciekawa jest gitara i zdecydowanie gorszy wokal.

I wreszcie I Ain’t Superstitious, o którym można jedynie napisać, że zamyka oryginalne wydanie płyty. Na wersji Deluxe są jeszcze Fortunate Son Johna Fogerty i Under The Bridge Red Hot Chilli Peppers. I te dwa, bonusowe nagrania są najciekawsze, być może dlatego, że powstały jako dodatkowe, zagrane nieco luźniej od całości.

Tak więc miało być arcydzieło, a wyszła płyta bez charakteru. Nie jestem jakimś szczególnym fanem Supernatural, ale nie sposób nie zauważyć, że od nagrania tej płyty każda następna jest zwyczajnie słabsza. Miały być gwiazdy, a są gwiazdeczki. Wolałbym kilka utworów mniej, za to dłuższych, pozwalających zagrać coś ciekawego gitarzyście, lub pozostałym członkom zespołu. No i jeszcze beznadziejne polskie wydanie w tekturowym pudełku rysującym płytę. Jeśli już ktoś się zdecyduje – zdecydowanie trzeba upolować normalne, światowe wydanie wzbogacone o płytę DVD, dwa dodatkowe utwory na płycie CD – które są najlepsze na całej płycie i holograficzną okładkę, a także normalne pudełko, które pozwoli płytom przetrwać dłużej.

Carlos Santana
Guitar Heaven Deluxe Edition
Format: CD + DVD
Wytwórnia: Arista / Sony
Numer: 886977720727

Brak komentarzy: