W zespole, który pojechał w europejskią trasę koncertową pozostali kluczowi dla rewolucji Bitches Brew muzycy. Oprócz lidera to Wayne Shorter (saksofony), Chick Corea (fortepian elektryczny), Dave Holland (kontrabas) i Jack DeJohnette (perkusja).
To właśnie Jack DeJohnette, który w otoczeniu Milesa Davisa zastąpił prawie bezpośrednio Tony Williamsa, który w momencie nagrywania tego koncertu już stworzył Lifetime, wydaje się być kluczem do nowego brzmienia. To czuje się zdecydowanie bardziej w dzisiejszym, kameralnym koncertowym składzie zespołu. To prawda, że Miles Davis zmienił sposób gry. Jego nuty rozmnożyły się nagle w niekończące się pasaże krótkich, rwanych dźwięków. Tak samo gra Wayne Shorter. To jednak skomplikowanie rytmu i przyznanie rytmicznej warstwie kompozycji roli dominującej nad melodią jest znakiem rozpoznawczym zmiany w muzyce jaką przypisujemy Milesowi Davisowi i jego Bitches Brew. Historia czasem układa się tak dziwnie, że jedni coś wymyślają, a innym dostają się za to samo nagrody i splendor słuchaczy. Tym razem ową nagrodą był komercyjny sukces studyjnego albumu Bitches Brew. Prawdziwe laury za tę rewolucj należą się co najmniej w takim samym wymiarze Tony Williamsowi, Larry Youngowi i Johnowi McLauglinowi za Lifetime.
Miles Davis potrzebował dwu lub momentami trzech perkusistów i jeszcze paru muzyków grających na instrumentach perkusyjnych, żeby osiągnąć tę samą rytmiczną komplikację w studiu, którą Tony Williams grał z niewielką pomocą lewej ręki Larry Younga.
Dzisiejsza płyta to 70 minut wyśmienitej muzyki. Każdy dźwięk trąbki Milesa Davisa jest jak zwykle niezapomniany. Jego gry można słuchać w kółko i nigdy się nie nudzi. Bohaterem tej płyty jest jednak Jack DeJohnette. Gdyby nie magia nazwisk, to powinien być jego zespół…
Zadziwiająca jest obserwacja zachowań muzyków na scenie. Muzyka jest pełna energii i spontaniczna, jednak na twarzach muzyków nie sposób rozpoznać jakiejkolwiek emocji. Każdy z nich pozostaje skupiony i zamknięty w swoim własnym świecie, niczym w kokonie wokół swojego instrumentu. Ten dysonans obserwacyjny wygląda tak, jakby każdy z członków zespołu grał swój własny koncert, który w magiczny sposób pasuje do pozostałych…
Jakość materiału, jak na przypadkowe znalezisko, jest całkiem niezła. Dźwiękowi, biorąc pod uwagę czas i sposób rejestracji trudno cokolwiek zarzucić. Obraz cierpi momentami z powodu słabego oświetlenia na scenie. Paski po lewej stronie ekranu zniekształcające nieco obraz to wada materiału źródłowego, której nie dało się usunąć, co nie zmniejsza w żaden sposób historycznej i dźwiękowej wartości materiału.
Najsłabszym ogniwem zespołu tego dnia był Wayne Shorter. Jego improwizacje są chaotyczne i pozbawionepasji, która słychać na Bitches Brew. To jednak również efekt bezpośredniego porównania na scenie z grą Milesa Davisa. Pewnie te same dźwięki zagrane z Carlosem Santaną brzmiałyby rewelacyjnie.
Jak całego jazz rocka z lat siedemdziesiątych, również tego koncertu trzeba słuchać bardzo głośno, dając się ponieść i wciągnąć w świat ciągnących się w nieskończoność partii improwizowanych i przedziwnych momenatmi figur rytmicznych.
O samym Bitches Brew, a także o wydaniu 40th Anniversary Collector’s Edition przeczytacie tutaj:
Miles Davis
Bitches Brew: 40th Anniversary Collector’s Edition
Format: 2LP + 3CD + DVD
Wytwórnia: Columbia / Sony
Numer katalogowy: 886977552021
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz