Dzisiejszy
album jest, jak na produkcję ECM dość dużym zaskoczeniem. Poczynając od
okładki, której kolor zupełnie do szaroburych zwykle projektów ECM nie pasuje.
Wytwórnia nigdy nie usiłowała reklamować swoich płyt za pomocą krzykliwych
okładek. A tu oprócz koloru mamy dowcipnie potraktowane na okładce liternictwo.
To taka mała ecm-owa ekstrawagancja.
Dwupłytowy
album jest rejestracją solowego koncertu Keitha Jarretta z 9 kwietnia 2011 roku
z Rio de Janeiro. Niepostrzeżenie minęło niedawno 40 lat od czasu, kiedy
pierwszy solowy album Keitha Jarretta dla ECM ujrzał światło dzienne, stając
się w swoim czasie nie lada sensacją. Jednak to nie znakomity „Facing You”,
nagrany w studio w Oslo, ale „The Koln Concert” pamiętają chyba najbardziej
wszyscy fani z lat siedemdziesiątych. Później Keith Jarrett zagrał zapewne
setki równie dobrych koncertów, z których wiele zostało wydanych na płytach
przez ECM.
Tak
więc dla wydawcy to niełatwy produkt. Jak sprawić, by kolejne solowe
improwizacje stały się interesujące dla tych, którzy już mają w swoich
kolekcjach kilka podobnych albumów artysty? Jak zainteresować akurat tą płytą
nowych fanów? Czy nie powinni oni wybrać bezpiecznie, na przykład koncertu z
Kolonii, Paryża, czy albumu „La Scala”? Czym różni się „Rio” od solowych
koncertów sprzed 10, 20, 30 i 40 lat?
Uważni
słuchacze w niektórych utworach odnajdą muzyczne struktury znane z innych
nagrań artysty. Nie sposób przecież przez tyle lat na każdym koncercie wymyślać
zupełnie nowe melodie. Zapewne fani długo będą dyskutować, czy to właśnie w Rio
de Janeiro wydarzyło się coś muzycznie znaczącego, co powoduje, że właśnie ten
koncert zasłużył sobie na płytową edycję. A może wzorem kilku zespołów rockowych,
Keith Jarrett powinien wydawać każdy swój koncert?
Te
wszystkie wątpliwości wynikają jednak z umieszczenia nowego albumu Keitha
Jarretta w kontekście innych jego nagrań. Ten kontekst, działający na
niekorzyść nowego wydawnictwa, jest jednak zmartwieniem ludzi odpowiedzialnych
za sprzedaż w ECM. Pewnie każdy fan jazzu ma na swojej półce kilka solowych
płyt Keitha Jarretta i też będzie w nieuchronny sposób porównywał. To jednak nie
jest wina artysty, że gra od tylu lat absolutnie niewiarygodne koncerty i nie
chce zmieniać ich formuły. Sam widziałem kilka i każdy z nich na żywo brzmiał
lepiej niż najlepsze jego płyty…
Tak
więc wykonajmy eksperyment myślowy pozwalający zwyczajnie cieszyć się muzyką. Zapomnijmy o „The Koln Concert”, „Paris Concert”, „La Scala”, „Solo
Concerts Bremmen/Lausanne”, “Sun Bear
Concerts”, “Concerts: Bregentz / Monachium”,
„Last Solo” i tuzinie innych
równie wybitnych nagrań… Pomyślmy przez chwilę, że ich nie ma… Wiem, że to nie wykonalne,
bo kto raz wysłucha którejkolwiek z tych płyt z należytą uwagą i skupieniem,
dźwiękowego obrazu improwizacji Keitha Jarretta z dźwiękowej pamięci nie wymaże
już nigdy… Ale spróbujmy…
Patrząc
w ten sposób na „Rio” otrzymamy absolutnie rewelacyjny album… Czy warto więc go
kupić. Tak, zdecydowanie tak, nawet jeśli macie już wszystkie poprzednie. Czyż
nie chodzimy na koncerty naszych ulubionych artystów co roku? Keith Jarrett
niestety nie gra każdego lata w Polsce…
Gdyby grał, być może tego albumu bym nie kupił, a tak, zamiast koncertu
na żywo mamy kolejny wyśmienity koncert na płycie… Jak dla mnie Keith Jarrett
może kolejne koncerty tytułować ich datą, bo nazwy miast niedługo się skończą….
I tak na każdy kolejny album będę czekał, jak na trasę koncertową wybitnego
artysty…
„Rio”
mależy niewątpliwie do tych lżejszych, cieplejszych i nieco prostszych w formie
albumów. Odejście od monumentalnych wielominutowych improwizacji na rzecz
krótszych form czyni muzykę Keitha Jarretta bardziej przystępną i nieco
łatwiejszą, co nie oznacza muzycznego banału. W jakiś magiczny sposób potrafi
on przykuć uwagę słuchacza, nawet tego niechętnego bardziej skomplikowanym
formom muzycznym do głośników już od pierwszych dźwięków. Można oczywiście
szukać tu bluesa, inspiracji barokowych, romantycznych, rozmieniać na drobne
frazy, rozważać aspekty techniki gry. Próbować nazwać ten gatunek. To nie ma
sensu. Ten gatunek już od czasu „Facing You” ma swoją nazwę, to Muzyka Keitha
Jarretta…
Jak
to zwykle bywa w przypadku solowych improwizowanych koncertów Keitha Jarretta,
kompozycje nie mają tytułów, nie są w sensie formalnym kompozycjami, zapewne
nigdy nie zostaną wydane w formie nutowych transkrypcji. Wydanie „The Koln
Concert” zajęło wiele lat i do dziś nie zostało w pełni przez Keitha Jarretta
autoryzowane… Zabawmy się jednak w skojarzenia. Zapewne każdy będzie miał inne.
Moje tytuły utworów są następujące:
CD1:
- Chaos
- Patos
- Mainstream
- Ballada
- Free Ragtime
- Bolero
CD2:
- Polskie Drogi
- Mazurek
- Zimowa Pobudka
- Oto ja
- 100% Jarrett
- Muszę pomyśleć co dalej
- Steinway & Sons
- Blues na bis
- Fantazja
„Rio”
to wyśmienita technicznie rejestracja świetnego koncertu, jednego z tych, na
których chciałbym znaleźć się na widowni… Jedyny problem w tym, że już mam
kilka takich płyt Keitha Jarretta.
Keith
Jarrett
Rio
Format:
2CD
Wytwórnia:
ECM
Numer:
602527766454
1 komentarz:
Moim zdaniem... techniczna realizacja daleka jest do wyśmienitej, a z całej płyty na jakąś szczególną uwagę zasługuje ostatnia część z drugiej płyty.
Prześlij komentarz