Oto
mamy przed sobą solową improwizację fortepianową. To nie jest łatwa
konkurencja, a właściwie, oprócz jazzowego trio i kwartetów z saksofonem lub
kwintetów z saksofonem i trąbką to najsilniej obsadzona jazzowa konkurencja.
W
związku z tym już samo w niej wystąpienie wymaga odwagi. Dodatkowo trudności
dodaje fakt, że tak jak w innych konkurekcjach zawsze można pomóc sobie znaną i
dobrą melodią, tu trzeba wszystko wymyślić samemu i to w dodatku często na
zawołanie, w studiu lub na koncercie.
Nie
wiem, na ile muzyka zarejestrowana na „A Thousand Words” jest wymyślona na żywo
w czasie nagrania, a na ile wcześniej przemyślana, lub wręcz zagrana,
wypróbowana wcześniej na koncertach, w studiu, bądź tylko wirtualnie w głowie
artysty. Nie każda improwizacja jest przecież w całości nowa. Opiera się często
na wcześniej przygotowanych schematach…
Rob
Clearfield nie jest jeszcze w Polsce artystą zbyt znanym. Pewnie też mało
prawdopodobnym jest, żebyśmy poznali go lepiej choćby na koncertach. W Polsce
chodzi się na nazwiska, nie na muzykę. Dlatego pewnie Roba Clearfielda prędko
nie usłyszymy. A szkoda, bowiem na koncert solowy Roba Clearfielda chętnie bym
się wybrał.
Na
szczęście mam płytę, być może jedną z nielicznych w Polsce, bowiem z pewnością
w najbliższym sklepie jego nagrań nie znajdziecie. I znowu mogę jedynie
powiedzieć… szkoda, że nie znajdziecie. To bowiem wyborna płyta.
W
solowych fortepianowych improwizacjach powinno być dużo przestrzeni. One
powinny skłaniać do skupienia i powodować, że na kolejny dźwięk będziemy czekać
i odgadywać go w swoich głowach zanim zostanie zagrany. Chyba, że chce się być
fortepianowym wirtuozem, ale wtedy trudno uciec od klasycznego podejścia do
instrumentu, czyli od jazzu się nieco oddalić. Zaraz potem zaczyna się grać
Haendla, albo Sonaty Goldbergowskie Bacha. Chyba, że jest się Artem Tatumem,
ale Rob Clearfield nim nie jest, tak jak nie jest nim żaden z żyjących
pianistów i może to nawet lepiej.
Muzyka
zarejestrowana na „A Thousand Words” to wszystko ma. Zawiera ów magnes
przyciągający słuchacza może niekoniecznie od pierwszego dźwięku, album zaczyna
się bowiem dość niemrawo. Dajcie mu jednak 5 minut szansy i zostaniecie do
końca. Będziecie odgadywać kolejne dźwięki, podążać za myślą Roba Clearfielda.
Zobaczycie oczami wyobraźni obrazy, pewnie inne niż te, które widział pianista,
ale to właśnie owa dowolność interpretacji stanowi o pięknie tak abstrakcyjnej
muzyki. Będziecie poszukiwać jakiś skrawków znanych melodii, ale wiele ich nie
usłyszycie. Zaskoczą Was dźwięki z pewnością nie pochodzące z wnętrza
fortepianu, a raczej zza ściany studia. Będziecie zastanawiać się, co artysta
miał na myśli. Usłyszycie nieco dźwięków znanych z sal filharmonii, ale tylko
tyle ile potrzebuje każdy pianista, żeby dać znać, że posiada dobrą technikę
gry.
Poczujecie
się zaintrygowani tym, co muzyk miał na myśli. Będziecie zastanawiać się, co go
inspirowało. Będziecie chcieli spróbować jeszcze raz… Czy to nie właśnie na tym
polegać ma muzyka. Według mnie dokładnie na tym.
Dlatego
właśnie Rob Clearfield jest być może mało znanym pianistą, ale na pewno bardzo
wartościowym, obdarzonym muzyczną wyobraźnią i darem opowiadania historii
muzykiem. A być muzykiem to o wiele więcej niż być pianistą. To z pewnością
płyta warta rekomendacji.
Dziękuję
za rekomendację osobie, która mi tę płytę podarowała. Z pewnością będę muzyczne
poczynania Roba Clearfielda obserwował bardzo uważnie…
Rob
Clearfield
A Thousand Words
Format: CD
Wytwórnia: Rob Clearfield
Numer: brak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz