Stali
czytelnicy mojego bloga wiedzą, że Pat Martino jest dla mnie muzykiem
wyjątkowym. Jest ciągle ukrytym skarbem, nieznanym dla wielu słuchaczy,
uwielbianym za to przez większość gitarzystów za niezwykłą wręcz muzykalność i
umiejętności improwizacji.
W
październiku przy okazji wyśmienitego koncertu w Pata Martino w Bydgoszczy
udało mi się przeprowadzić z muzykiem niezwykłą, trwającą godzinę rozmowę,
której zapis ukazał się w listopadowym numerze JazzPRESSu. Jestem przekonany,
że JazzPRESS będzie trwał wiecznie, bowiem zaangażowanie zespołu ludzi w
przygotowanie dla Was zupełnie za darmo tego wydawnictwa jest dla mnie ciągle
zdumiewające. Jednak mimo wszystko rynkowa pozycja Fundacji, która tworzy radio
i przy okazji wspomniany miesięcznik nie jest jeszcze tak wielka, jak firmy,
która jest operatorem platformy blogowej Blogspot. Może kiedyś to się zmieni,
ale chyba firmą wielkości Google nie chcielibyśmy być. W celu zachowania więc
dla potomności owej rozmowy znajdziecie jej zapis poniżej:
Rafał Garszczyński: Pamiętasz swój ostatni koncert w
Polsce?
Pat Martino:
Niezbyt dobrze. Jest mi trudno zapamiętać poszczególne koncerty. Skupiam się w
pełni na jednej rzeczy – tym co jest tu i teraz! Jeśli chodzi o przeszłość i
przyszłość, nie zajmują mnie zbytnio. Trudno jest zapamiętać szczegóły wydarzeń.
Wczoraj graliśmy w Sztokholmie i nawet z tego koncertu nie pamiętam części
najważniejszych momentów. Pamiętam jego ogólne aspekty, ale już z koncertu,
który poprzedzał wczorajszy, nie pamiętam prawie nic,nawet miejsca, w którym
się odbył.
RG: Fani w Polsce pamiętają ten koncert bardzo dobrze,
ja też na nim byłem, to było w 2002 roku w Warszawie. Tutaj jest zdjęcie mojego
autorstwa z tego koncertu. (mówiąc to, wręczyłem Patowi przetłumaczone na angielski
moje teksty o jego płytach i opisy audycji, które o nim ostatnio zrobiłem, te
ostatnie z listami utworów i komentarzami, które znacie z mojego bloga)
Pat Martino, 2002, Warszawa
RG: Dzisiejsza rozmowa nie jest dla mnie łatwa, za
kilka dni ukazuje się Twoja nowa płyta i pierwsza autobiografia. Oba
wydawnictwa nie są jeszcze dostępne, więc nie mogłem przygotować pytań ich
dotyczących…
PM: Tak, ani
książka, ani płyta się jeszcze nie ukazały.
RG: Opowiedz więc
coś o nowej płycie. Na pewno będziemy ją prezentować na naszej antenie, kiedy
będzie już dostępna.
PM: Płyta
będzie miała tytuł „Undeniable”. Materiał
został zarejestrowany jakiś czas temu w Stanach Zjednoczonych, na przedmieściu
Waszyngtonu zwanym Georgetown, w działającym już bardzo długo klubie Blues
Alley. Na płycie zagrałem razem z Erickiem Alexandrem na saksofonie tenorowym, Tonym Monaco na organach Hammonda i Jeffem
Tain Wattsem na perkusji, i oczywiście z udziałem wspaniałej publiczności.
Myślę, że czasami publiczność jest dodatkowym instrumentem. Ten koncert udał
się wyśmienicie.
RG: płyta już się ukazała i przeczytacie o niej tutaj:
PM: Były tam
kamery, ale nie jestem pewien czy film będzie częścią albumu.
RG: Co możesz powiedzieć fanom o książce, czy to
historia całego Twojego życia ?
PM: To prawie
niemożliwe, aby uchwycić i opisać wszystkie istotne szczegóły z życia
człowieka.Jest ich tak wiele, jednak sporo z nich zostało opisanych, więc
książkę można nazwać autobiografią.
RG: Tak więc, czy to będzie opowieść bardziej o
muzyce, czy o życiu? Tytuł jest dla Ciebie bardzo charakterystyczny „Here And Now!”
PM: Prawdę
powiedziawszy, to jest książka o życiu i nie ma w niej wiele o muzyce. Głównym
tematem jest doświadczanie życia. Muzyka była dla mnie bardzo ważna od
wczesnego dzieciństwa. Jest moją drugą naturą. To była dla mnie
od początku
zabawa i pozostała zabawą do dzisiaj. Książka traktuje o poczuciu własnej
wartości,o moim postrzeganiu rzeczywistości, o mojej definicji tego, czym jest
przeżywanie własnego życia. Również o tym, czym jest dla mnie bycie
muzykiem i
czym jest doskonalenie tej umiejętności. W książce mówię o tym, co jest dla
mnie naprawdę ważne, o tym, że doświadczanie życia jest ważniejsze od
umiejętności muzyka. Mam tu na myśli świadomość przeżywania każdego
momentu
własnego życia. Teraz, kiedy z Tobą rozmawiam, nie mam ze sobą gitary
(RG: rozmawiamy
przed koncertem, w zabytkowym saloniku dla dyrygentów Filharmonii Bydgoskiej, więc
gitara jest w pobliżu, gotowa do użycia – wcześniej odbyła się próba techniczna)
i nie jestem w
tym momencie muzykiem. Spędzam czas z Tobą, jak człowiek z człowiekiem. Jeśli
moim priorytetem byłaby wyłącznie muzyka, gitara, jazz, to byłoby nieuczciwe
wobec Ciebie w tym momencie Twojego i mojego życia. Życie przyjmuje różne
postaci i kształty,a człowiek musi być wolny, żeby móc docenić każdy jego
moment, a w tym istotnie mogłyby przeszkadzać zawód, rzemiosło lub sztuka. O tym
jest właśnie moja książka.
RG: Książkę już zamówiłem i nie mogę się doczekać,
kiedy będę mógł ją przeczytać. Nie chcę pytać Cię o Twoje płyty, bo nasi
słuchacze, a w szczególności ci z nich, którzy słuchają moich audycji, znają je
doskonale. Jesteśmy fanami jazzu. Są jednak dwa pytania, o których często przed
wywiadem myślałem, i które również pojawiają się w listach od naszych
słuchaczy. Pierwsze z nich dotyczy jednego z nagrań z płyty „Nightwings”. Na niej uwagę słuchaczy zwraca często przepiękna
kompozycja „Portrait”. Według mnie to najpiękniejsza melodia, jaką
skomponowałeś. Czyim portretem jest taka niezwykle piękna melodia?
PM: Ta
kompozycja zadedykowana jest mojej pierwszej żonie Geraldine, to sposób na
uchwycenie ważnej dla mnie chwili…
RG: Twój „Portrait” może śmiało pojawiać się w
towarzystwie najbardziej znanych jazzowych
melodii w rodzaju „Moanin’”, „The Sidewinder” czy „Cantaloupe Island”.
PM: Bardzo
dziękuję…
RG: Drugie z tych pytań dotyczy listy płyt, którą
można znaleźć na Twojej stronie internetowej. Jest tam wiele zaskakujących i
nieco już zapomnianych pozycji, szczególnie dla ludzi, którzy dopiero zaczynają
interesować się jazzem. Do takich zaliczyłbym płyty Johnny Smitha, czy zupełnie
dziś zapomnianego Phineasa Newborna Jr. Pewnie wielu fanów czeka na
uzupełnienie tej listy, która od dawna się nie zmienia…
PM: Istotnie,
minęło sporo czasu od momentu,kiedy miałem okazję tę listę uzupełniać. To moja muzyczna
biblioteka. Chciałbym tę listę uzupełniać,ale robię tak wiele rzeczy, często
jestem w trasie. Lista zawiera moje ulubione nagrania moich ulubionych
artystów. Są na niej płyty nie tylko jazzowe, jak zapewne zauważyłeś…
RG: Znajdziemy tam
Aarona Coplanda, jest sporo muzyki współczesnej.
PM: Znajdziesz
tam też Gyorgi Legetiego i Karlheitza Stockhausena…
RG: Z mojej
perspektywy wielu istotnych rzeczy z pewnością jeszcze tam brakuje…
PM: Oczywiście.
RG: Z takich mało
znanych nagrań przychodzi mi na myśl wspólna sesja Milesa Davisa i Johna Lee
Hookera. To jedno z najlepszych nagrań gitary i trąbki…
PM: Znam tę
płytę, to świetna muzyka.
RG: Jakie masz
plany na najbliższą przyszłość?
PM: W mojej
głowie ciągle pojawiają się nowe pomysły. Jednym z najnowszych jest wspólne
nagranie z Eldarem Djangirovem, młodym pianistą. Koncertowaliśmy wspólnie w
duecie w USA, więc możemy coś wspólnie nagrać.W ciągu najbliższego roku będę
też koncertował z orkiestrą symfoniczną z Cork w Irlandii,wykonując moje własne
kompozycje. Dyrygentem będzie David O’Rourke.
RG: To będą Twoje
nowe kompozycje napisane specjalnie dla orkiestry, czy orkiestrowe aranżacje
tematów, które już znamy?
PM: Trochę
jednych i drugich. Mam sporo kompozycji napisanych dla orkiestry, które nigdy
nie ujrzały światła dziennego, nigdy nie były wykonywane.
RG: Czy możemy
oczekiwać, że pojawi się płyta z tym materiałem?
PM: Tak,
oczywiście.
RG: Często
wspominasz o swoich włoskich korzeniach, o wspomnieniach włoskich popularnych
melodii z dzieciństwa. Czy echa tej muzyki inspirują Cię w jakiś szczególny
sposób?
PM: Nie, nie
sądzę. Pamiętam piosenki, które mój ojciec śpiewał mojej mamie, pamiętam ich romantyczne
chwile, ale nie myślę, że to w tej chwili wpływa jakoś na moje koncerty lub
kompozycje.
RG: Coraz częściej
odnoszę wrażenie, że gitara jako instrument jazzowy przeżywa mały kryzys, że
nie pojawia się już tak wielu młodych muzyków grających na tym instrumencie w
ciekawy sposób. Ostatnie pokolenie muzyków, którzy wnieśli świeży powiew do
jazzowej gitary to ludzie w wieku Pata Metheny i Johna Scofielda. Czy w Twojej
opinii to początek końca jazzowej gitary?
PM: Myślę, że
żaden instrument się nigdy nie skończy. Wszystkie instrumenty są wspaniałe,każdy
z nich. Zmieniły się trochę czasy, kultura się zmieniła. Jeśli myśleć o
jazzowym idiomie muzyki, to można tu znaleźć takie indywidualności,jak Wes
Montgomery, Django Reinhardt,Charlie Christian, a tuż za nimi czekają Barney
Kessel, Herb Ellis, Howard Roberts, Johnny Smith, dalej mamy George’a Bensona,
mnie, czy Granta Greena. Jest wielu gitarzystów również i dziś. Ciągle grają
przecież choćby John Scofield i John Abercrombie. Jest bardzo wielu
gitarzystów. Prawdziwa wartość instrumentu nie leży w żadnym stylu muzycznym.
Instrument jest narzędziem komunikacji. Muzyka, szczególnie w Stanach
Zjednoczonych, jest niezwykle efektywną formą rozrywki. W zasadzie muzyka nie
powinna służyć rozrywce, jednak jest tak niezwykle silną i praktyczną formą przekazu.Muzyka
to ciągłe doświadczanie. Doświadczamy jej kiedy ją słyszymy. Muzyka sprawia,że
stajemy się bardziej wrażliwi, szczególnie ci,którzy ją tworzą i poświęcają jej
dużo czasu. Mi nie jest łatwo śledzić poszczególnych muzyków i obserwować ich
rozwój jako profesjonalnych gitarzystów. Nawet tych, którzy odnoszą największe
sukcesy. Mnie bardziej interesuje to, co instrument wnosi do rozwoju każdego człowieka,jego
osobowości, nie muzyka, a człowieka. Najważniejszą rzeczą, jaką każdy
instrument traktowany serio sprawia, jest uwrażliwianie. Muzyka uruchamia naszą
wrażliwość. Często jesteśmy otoczeni brakiem wrażliwości. Kiedy artysta jest
pobudzony przez swoją sztukę, zaczyna lepiej poznawać siebie. To jest właśnie
prawdziwa wartość instrumentu i relacji, którą ma z nim muzyk. Prawdopodobnie
dlatego nie jest mi łatwo ocenić ewolucji instrumentu, czy muzyków, kiedy
pojawiają się na scenie. Interesują mnie raczej ludzie, niż ich umiejętności.
Jakieś półtora miesiąca temu jechałem taksówką w Nowym Jorku. Jej kierowca
roztaczał wokół siebie specyficzną aurę. Przypuszczałem, że nie jest zawodowym
kierowcą taksówki. Zapytałem go więc, czy jest zawodowym taksówkarzem. Kiedy
przyjechałem do Nowego Jorku pierwszy raz we wczesnych latach sześćdziesiątych,
kiedy nie miałem żadnego muzycznego zajęcia, sam pracowałem czasem jako
kierowca taksówki. W ten sposób zarabiałem, kiedy nie mogłem utrzymać się z
muzyki. To pomagało mi zapłacić moje rachunki. Zapytałem więc kierowcę, czy to jego
podstawowe zajęcie. Był zdumiony pytaniem, ale odpowiedział, że z zawodu jest
neuropsychiatrą.
RG: To zawód,
który w USA raczej nie wymaga dodatkowej pracy, żeby się utrzymać na
powierzchni…
PM: Kierowca
taksówki powiedział, że w obecnych warunkach ekonomicznych musi sobie dorabiać
w ten sposób. To jest dla mnie bardzo ważne, jakie masz umiejętności, jak sobie
radzisz z karierą, jaki masz zawód. Ile to wszystko znaczy dla ludzi, których
spotykam. Czy są osobowościami w swojej profesji i co robią w życiu.
RG: Dla kogoś, kto
tak jak Ty koncentruje się na teraźniejszości nie jest pewnie łatwo grać
każdego wieczoru w podobny sposób, muzyka wyraża przecież Twoje emocje, a te
każdego dnia mogą być zupełnie inne. Każdy z nas bywa przecież bardziej wesoły
lub nieco melancholijny i smutny. Czasem dochodzi do tego zmęczenie…
PM: Każdy
wieczór jest inny. To bardzo trafne i ważne pytanie. Możesz to różnie
zrozumieć, ale pamiętam koncerty, po których sam uznawałem swoją grę za
wyśmienitą, a po których w rozmowach z publicznością dowiadywałem się, że było tak
sobie. Pamiętam też sytuacje odwrotne, ja uważałem, że zagrałem przeciętnie, a
publiczność była zachwycona. Nie poddaję się tym iluzjom i nie gram już w tę
grę. Zwyczajnie każdego wieczora staram się grać najlepiej jak potrafię w tym
momencie. Muzyka pozwala mi poznawać siebie, doskonalić to co robię. To znaczy
dla mnie więcej niż sama muzyka. Pod każdym względem. Ja dałem z siebie
wszystko, więc nie za bardzo jest za co mnie krytykować, nie da się powiedzieć,
czy to było dobre, czy złe, to było najlepsze z możliwych i mam nadzieję, że
podobało się innym.
RG: Nie słyszałem
w Twoim wykonaniu złego koncertu…
PM: To jest
najważniejsze, w każdej sytuacji trzeba robić wszystko najlepiej jak to tylko
możliwe.
RG: To przypomina
mi inny wywiad, z pewnym muzykiem, który powiedział mi kiedyś coś, co
zapamiętam już chyba na zawsze – bycie uczciwym artystą nie jest łatwą pracą,
każdego wieczoru musisz wyrazić siebie, nie możesz ukrywać swoich emocji. W
pewnym sensie za to właśnie ci płacą. Za wyrażanie prawdziwego siebie na
scenie. To nie zawsze jest łatwe tak na zawołanie…
PM:
Najtrudniejsze jest to, że jest się właściwie nagim. Z drugiej strony to bardzo
zdrowe i pożyteczne. Nie zasłaniasz się niczym, nie oszukujesz siebie, niczego
nie udajesz. Kiedy znajdujesz się w takiej sytuacji i płacą ci za uczciwość,
bierzesz pieniądze za to, żeby się postarać i dać z siebie wszystko co tylko
potrafisz. Myślę, że to jest uczciwy układ artysty z publicznością. To
definiuje na nowo Twój system wartości, pozwala na samodoskonalenie w każdych
okolicznościach. A to oznacza każdego dnia lepsze życie.
RG: Nie gromadzisz
więc w sobie niepotrzebnych emocji, bo każdego wieczoru masz okazję podzielić
się nimi z publicznością?
PM: Tak,
emocje pojawiają się na scenie w naturalny sposób. To bardzo korzystna
możliwość. To także świetne doświadczenie…
RG: Jak więc
grasz, kiedy jesteś zły, jeśli kiedykolwiek bywasz zły?
PM: Gram wtedy
agresywnie, dynamicznie. To wszystko są emocje, szczególnie w improwizowanych
formach muzycznych. Każdy muzyk może improwizując wyrazić swoje emocje. To jest
naturalny język, forma komunikacji…
RG: Na Twoich
płytach możemy usłyszeć melancholię, radość życia, wiele pozytywnych emocji.
Złość została więc na nigdy nie opublikowanych odrzutach z sesji?
PM: Tak,
myślę, że tak właśnie jest. Mam studenta, a właściwie całą ich grupę. Uczę na
wydziale sztuki uniwersytetu w Filadelfii. Mam tam kursy mistrzowskie. Często
studenci pytają o transkrypcje. Niektórzy spędzają wiele czasu nad tego rodzaju
zapisami nutowymi. Szczególnie tymi, dla których źródłem są ich idole, wielcy
muzycy. Inni rozpisują ich solówki. Te najbardziej znane i rozpoznawalne. Moja
rada jest zawsze taka sama. Tego nie należy traktować aż tak poważnie, jak robi
to wielu moich studentów. Pomiędzy nutami nie wyczytają przecież nic o
okolicznościach ich zagrania. Nie dowiedzą się o czasie i miejscu nagrania i o
tym, jakie emocje spowodowały, że ktoś zagrał to właśnie tak, a nie inaczej.
Dobrym przykładem będzie historia pewnej mojej sesji nagraniowej. Nagrywaliśmy
z basistą Paulem Chambersem, na organach Hammonda grał Richard Groove Holmes, a
na saksofonie tenorowym Teddy Edwards. Paul Chambers właśnie przyleciał z
Rosji. Wylądował na lotnisku La Guardia w pobliżu Nowego Jorku. Przyjechał do
studia Rudy Van Geldera prosto z lotniska. To było w styczniu i było naprawdę
zimno. Jego kontrabas był spakowany w twardy futerał transportowy zrobiony z
czegoś w rodzaju włókien szklanych. W środku był jego instrument w miękkim
futerale. Kiedy otworzył to pudło w studiu,gwałtowna zmiana temperatury
spowodowała pęknięcie górnej płyty instrumentu. Pękły też struny. W kącie
studia stał jakiś stary kontrabas. Był w niezłym stanie, ale niewątpliwie klasą
nie dorównywał instrumentowi Paula. Paul nagrał na nim całą sesję. Tej historii
nikt nie znajdzie w transkrypcji, jeśli z tej sesji by powstała. To właśnie
powiedziałem moim studentom. To wydarzenie miało przecież wielki wpływ na to,
co zagrał wtedy Paul Chambers. Z pewnością to nie było dla niego miłe
wydarzenie. Dodatkowo instrument, na którym grał nie pozwalał na odpowiednie
dla Paula ustawienie wysokości strun. To były bardzo ważne czynniki, które
wpłynęły na jego muzykę tego dnia.
RG: Ukazują się
jednak transkrypcje twoich improwizacji. Niektóre z tych książek są nawet przez
ciebie autoryzowane.
PM:
Oczywiście.
RG: Może więc
warto rozważyć wprowadzenie dodatkowych
komentarzy do nutowego zapisu dotyczących okoliczności nagrania, czy koncertu?
PM: Zawsze są
dwie drogi, tak jak każda moneta ma dwie strony. Uczyć więc można się na dwa
sposoby. Poprzez pozyskiwanie informacji – to oferta systemu edukacyjnego i
poprzez doświadczanie życia. Ja wolę ten drugi sposób, nie tylko łatwiejszy,
ale również dokładniejszy. Nauka poprzez doświadczanie, a nie przyjmowanie na
wiarę tego, co mówią inni.
RG: Tak więc ćwiczenia są ważne, ale ważniejsza jest
interakcja z innymi muzykami?
PM: Ćwiczenia
prowadzą do doskonałości, pozwalają znaleźć własną drogę.
RG: Dużo ćwiczysz?
PM: NIE, w
ogóle nie ćwiczę, nigdy. Dla mnie instrument jest tylko jednym z narzędzi,
którym dysponuję od wczesnego dzieciństwa. Dostrzegam sztukę w wielu rzeczach.
Sztuką jest choćby tak prosta czynność jak pisanie. Kiedy piszę list,kiedy
rozdaję autografy, to jest dla mnie forma sztuki, wyrażanie siebie. I dlatego
postrzegam każde narzędzie, pióra do pisania, czy ołówek jako coś
wartościowego, jako poważny instrument. W pewnym sensie są podobne do gitar.
Jeśli używać ich z należną starannością i powagą.
RG: Doskonale cię rozumiem, też pracuję na papierze, to
pozwala mi się skupić na istocie rzeczy.
PM: Widzę, że
rozumiesz, co mam na myśli. W moim domu, tam gdzie mieszkam, jest wiele rzeczy,
których stale używam. Takie jak naczynia, widelce, noże, łyżki, talerze,
garnki, szklanki, w różnych rozmiarach, linijki, poduszki… wiele innych…
RG: Gitary…
PM:
Oczywiście, są też gitary. Buty, kurtki, wiele, wiele różnych rzeczy. Każda z
nich w pewnym momencie jest bardzo ważna, wtedy, kiedy jej potrzebuję. Nie
zawsze potrzebuję gitary. Gitara jest jedynie jedną z całego zbioru rzeczy, których
potrzebuję. Jest ze mną wtedy, kiedy jej potrzebuję i doceniam to. Być może
jest nieco ważniejsza, ale doceniam każdą rzecz, która pomaga mi na co dzień.
Znacznie bardziej interesują mnie inne aspekty świadomego działania. Dobrym przykładem
niech będzie siła każdej cieczy – wody, która wypełnia każde naczynie, do
której jej nalejemy. To jest jej siła. Nie interesują mnie rzeczy odległe, nie
interesuje mnie coś, co wymaga długich ćwiczeń, żeby móc tego używać. Lubię
rzeczy proste, które stają się moją drugą naturą. Popatrz – czy kiedykolwiek musiałeś
uczyć się ruszać powiekami? One po prostu działają, nawilżając stale twoje
oczy. Tak jest też z moją grą na gitarze. Nie ćwiczę. To jest jakby
automatyczne. Biorę do ręki gitarę i cieszę się grą. Granie sprawia mi
przyjemność, sprawia, że trafiam z powrotem na właściwy kurs. To bardzo
przyjemna droga. To nie jest żaden rodzaj odpowiedzialności. Nigdy nie biorę do
ręki gitary czując odpowiedzialność. Zawsze robię to z przyjemnością i dla przyjemności.
RG: Ale w początkach kariery zapewne dużo ćwiczyłeś?
PM: Na
początku kariery, a nawet wcześniej, zanim zacząłem robić jakąkolwiek karierę,
byłem uzależniony od ćwiczeń, to był nałóg.
RG: Sypiałeś z gitarą?
PM: Tak,
sypiałem z gitarą. Robiłem z nią wiele rzeczy, była ze mną zawsze. Nadużywałem
jej na wiele sposobów… Nie dostrzegałem innych ważnych w życiu spraw. Wiele lat
musiało minąć,zanim zrozumiałem co ominęło mnie w związku z tym w mojej
młodości. Uczymy się i doskonalimy poprzez wszystko, czego doświadczamy. To mnie
interesuje i o tym jest moja autobiografia. Książka jest o tym, co wykracza
poza wszystkie drobne aspekty wszystkich błogosławieństw, którymi cieszy się
każdy z nas. Talent muzyczny jest jedną z takich magicznych zdolności, rodzajem
daru natury. Wielu rzeczy nauczyłem się obserwując je tam, gdzie mają miejsce,
gdzie się dzieją. Nie czuję się już od niczego uzależniony. Nie stać mnie na
takie uzależnienie, szkoda mi na to czasu. Dużo podróżuję i gram w różnych
miejscach, tak jak w czasie obecnej trasy. To wymaga dużo siły i koncentracji.
Trasy koncertowe są bardzo trudne. Dziś rozmawiałem z jednym z członków mojego
zespołu. W czasie, kiedy jechaliśmy tutaj z lotniska. To trwało ponad dwie
godziny. Zapytałem jednego z moich muzyków, czy ma jakieś formalne
wykształcenie muzyczne, czy chodził do szkoły, żeby nauczyć się grać.
Odpowiedział, że tak. Zapytałem więc dalej, co czuje tu i teraz siedząc w
samochodzie. Czy na to właśnie liczył chodząc do szkoły muzycznej i poświęcając
całe swoje życie muzycznej pasji, czy spodziewał się, że będzie grał tylko
przez 10, a może nawet tylko przez 5% dnia, a resztę czasu spędzał w podróży, na
przykład siedząc w samochodzie. Czy gdyby to wiedział, dalej chciałby zostać
muzykiem? Odpowiedział – Kiedy tak na to patrzysz, raczej bym się na taki zawód
nie zdecydował.
RG: Zawsze można przecież być tylko muzykiem sesyjnym…
PM: Muzyka
jest dla mnie prawdziwą wartością, jest moją drugą naturą. Chcę dowiedzieć się w
życiu więcej o wstrzemięźliwości, cierpliwości i wytrwałości. Chcę dowiedzieć
się więcej o cnocie. Chcę dowiedzieć się więcej o sztuce życia, o tym jak żyć.
Jak żyć i radzić sobie w każdej sytuacji. Muzyka stawia mnie w różnych
sytuacjach. Kiedy w związku z moją muzyką trafiam na lotnisko, stoję w kolejce
do odprawy i mam umówiony koncert gdzieś na drugim końcu świata i kiedy
odwołują samolot, na co nie mam zupełnie wpływu, to wpływa na moją muzykę, dlaczego
ma mieć wpływ na mnie? Dlaczego ma sprawiać, że będę smutny, czy sfrustrowany? To
są sytuacje, do których doprowadza mnie moja muzyka. To są rzeczy naprawdę
ważne. Doceniam muzykę i to co mi daje. To potężna siła, pozostająca cały czas
we mnie, to dar i błogosławieństwo. To moja druga natura, to jak składanie
podpisu. Nie muszę tego ćwiczyć. Pozwalam jej być we mnie, czuję do niej wielki
respekt i szacunek. Dlatego na zawsze pozostanie głęboko we mnie.
RG: To wszystko brzmi, jakbyś był niesamowicie szczęśliwy
każdego dnia, wyciszony, a jednocześnie bardzo szczęśliwy. Jesteś jedną z
najszczęśliwszych osób jakie w życiu spotkałem.
PM: Dziękuję,
jest mi miło, że to powiedziałeś.
RG: Jak mało kto
wiesz, jak mieć dystans do własnych emocji i jednocześnie codziennie się z nimi
mierzyć.
PM: Tak staram
się to robić, tak obiektywnie i uczciwie, jak to możliwe.
RG: Czy to tylko
efekt życiowego doświadczenia, czy może również medytacji?
PM: Absolutnie
tak! Oczywiście! To miłość do życia. To dla mnie bardzo istotne. To pozwala mi
doświadczać tego gdzie jestem, kim jestem i kto jest obok mnie, i wielu innych
rzeczy. Potrzebuję nowych doświadczeń, potrzebuję nowych relacji, nie tylko z
muzykami. Cieszę się, że to mi się podoba. Pamiętam z czasów młodości, że
ludzie którzy stawali na mojej drodze nie mieli nic wspólnego z muzyką,
wydawali mi się kompletnie obcy, zupełnie nie pasowali do mojej rzeczywistości.
Nie potrafiłem ich zrozumieć. Dlaczego oni nie żyją muzyką? Dlaczego nigdy nie
słuchali Milesa Davisa? Teraz, kiedy widzę staruszkę idącą na pocztę, albo na
stragan z warzywami, albo dziecko, albo wróbla, potrafię. Interesuje mnie moje
życie. Dziękuję też losowi za to, że moje zdolności muzyczne nie zostały
zniweczone przez otaczającą mnie rzeczywistość. Myślę, że najważniejsze w życiu
jest szczęście. Jeśli jesteś szczęśliwy, twoje życie jest sukcesem. Szczęścia
nie możesz oczekiwać od nikogo. To coś, co dostajemy sami od siebie i dla
siebie.
RG: Wielu ludzi
uważa, że nie mogą być szczęśliwi, bo przeszkadzają im w tym czynniki
zewnętrzne – na przykład brak pieniędzy. Oni nie rozumieją, czym jest w rzeczywistości
szczęście…
PM: To bardzo
powszechny błąd. Mogę mówić tylko w sowim imieniu, dla mnie brak pieniędzy jest
brakiem wiary w sukces.
RG: To prawda.
PM: To są
oczywiste lęki. Strach, obawa są w życiu ważne. Z nich bierze się odwaga. Innym
ważnym czynnikiem jest odwlekanie. Jeśli ktoś odkłada ciągle zrobienie czegoś
ważnego, to nieuchronnie prowadzi do wielkiego bólu, poczucia winy. Kiedy
wreszcie nie można już czegoś odwlekać, kiedy trzeba podjąć decyzję, odwlekanie
się kończy. Często cieszymy się z podjętej decyzji i tego, że stres związany z
jej odwlekaniem znika.
RG: Świetnie się z
Tobą rozmawia o życiu, wróćmy jednak jeszcze na chwilę do muzyki. Jaki jest plan na dzisiejszy koncert?
PM: Plan na
dzisiaj to cieszyć się życiem, chwilą, dostosowywać się do sytuacji. Próbowałem
ci o tym opowiedzieć. To fenomenalne, w czasie trasy koncertowej, podróżując od
miasta do miasta, z kraju do kraju, dzień po dniu. To zachowanie podobne do
owej siły cieczy, która wypełnia naczynie. Dostosowuje się do okoliczności. Ostatniego
wieczoru (RG: w Sztokholmie) graliśmy
w bardzo małej sali wypełnionej po brzegi, a może nawet bardziej. Muzyka
brzmiała świetnie, byliśmy blisko publiczności. Ludzie byli zachwyceni. To był
wspaniały wieczór. Dziś będzie zupełnie inaczej. To większa sala, instrumenty
brzmią inaczej, jest inna akustyka, inna temperatura na widowni. To wszystko
zmienia. My się do tego dostosujemy, tak jak dostosowaliśmy się wczoraj. Dziś
będzie większy dystans pomiędzy zespołem i publicznością. Musimy się do tego
dostosować, dać z siebie wszystko, żeby zagrać jak najlepiej. To trudne i to
sztuka sama w sobie.
(RG: Relację z
koncertu przeczytacie tutaj: )
Pat Martino, 2011, Bydgoszcz
RG: Prowadzisz
zespół, musicie mieć więc jakiś plan koncertu, wstępnie ustalony jego program,
listę kompozycji, którą chcecie zagrać? Czy to wszystko jedynie kwestia
nastroju chwili?
PM: Czasem to
kwestia chwili. W moim przypadku, częściowo w związku z operacją, którą
przeszedłem w latach osiemdziesiątych, kiedy to usunięto mi 60% płata
skroniowego lewej półkuli mózgu, zapamiętywanie porządku nie jest mnie proste.
Jednak im bliżej momentu wejścia na estradę, tym bardziej oczywiste staje się
to co wybiorę i co zagramy. Sprawy się upraszczają i organizują się jakby same.
Porządkują się. Czasem zmieniam coś w ostatniej chwili, przestawiam, wiem
jednak przynajmniej jakie mam możliwości, mam z czego wybrać.
RG: Więc często o
muzycznej zawartości koncertu decyduje chwila? Reakcja publiczności, twój
nastrój?
PM: Tak,
oczywiście! Jednak trzeba zaznaczyć, że takie magiczne chwile nie zdarzają się
każdego wieczoru.
RG: Mam więc
nadzieję, że to będzie wyśmienity koncert. Polska publiczność słucha muzyki i
przez wielu muzyków uznawana jest za wyśmienitą, słyszałem to z ust muzyków
wiele razy.
PM: Zawsze mam
taką nadzieję. Powiedz mi, czy niedziela to dobry dzień na koncert w Polsce? W
Stanach Zjednoczonych to nie jest najlepszy dzień, ludzie muszą w poniedziałek
iść do pracy…
RG: Myślę, że dla
imprez rozrywkowych, muzyki pop to nie jest najlepszy dzień. Dla Twojego koncertu to nie ma większego
znaczenia. Na sali nie będzie przypadkowej publiczności. Będą Twoi fani,
ludzie, którzy przyjechali na twój koncert z całej Polski, poświęcili cały
dzień dla twojej muzyki. Przyjechali tu, do Bydgoszczy. Takie rzeczy nie zdarzają
się na koncertach popowych. Takie koncerty to zwykle po prostu wyjście z domu,
mniej ważne jest nazwisko na afiszu. My mamy w Polsce często koncerty nawet w
środku tygodnia, takie dni są dla organizatorów tańsze z różnych względów.
Ludzie przyszli tutaj posłuchać twojej muzyki, znają twoje płyty, wiedzą, czego
mogą się spodziewać. Dziękuję za niezwykłą dla mnie rozmowę i życzę świetnego
koncertu.
PM: To była
przyjemność porozmawiać z Tobą.
Tyle wspomnień z rozmowy z
Patem Martino. Wspomniana książka „Here And Now!” czeka w swojej kolejce na
ostatnio bardzo długiej półce książek przeznaczonych do jak najszybszego
przeczytania…
Miało być dziś jednak o
„Interchange”. To jedna z najbardziej zrelaksowanych płyt Pata Martino. Album
nagrany w 1994 roku z udziałem Jamesa Ridl – fortepian, Marca Johnsona –
kontrabas i Shermana Fergusona – perkusja. Sherman Ferguson to uczestnik wielu
muzycznych projektów gitarzysty. Na tej płycie jednak niezwykła jest współpraca
Pata Martino z w sumie mało znanym pianistą – Jamesem Ridl’em. Obaj muzycy
przekazują sobie rolę lidera niczym
sprawnie wyćwiczeni uczestnicy sztafety pałeczkę. Czasem solówki trwają tylko
kilka taktów, czasem są dłuższe, obaj grają jednak raczej mniej niż więcej nut…
Dla lidera taki skład jest dość nietypowy, bowiem częściej nagrywa z udziałem
organów Hammonda zamiast fortepianu i kontrabasu. Jednak „Interchange”
przekonuje do tego, że współpraca z pianistą wcale nie ogranicza Pata Martino
przyzwyczajonego do organów.
Na repertuar płyty składają
się kompozycje własne lidera – to jak zwykle wyśmienicie napisane melodie i
znany temat „Blue In Green” Milesa Davisa. Czasem zastanawiam się, czy takie
dorzucenie do własnych kompozycji znanego standardu jest wypełniaczem w związku
z brakiem własnych pomysłów, czy chęcią pokazania, że materiał napisany
specjalnie na płytę nie odbiega jakością od znanych światowych standardów. W
przypadku Pata Martino nie mam wątpliwości, że to nie brak pomysłów, bowiem już
od początku lat siedemdziesiątych pisze świetne kompozycje. Tak więc jeśli ktoś
akurat „Blue In Green” nie rozpozna, to może uznać, że to w całości płyta
autorska…
Mimo, że „Blue In Green”
grało wielu muzyków, w szczególności oczywiście trębaczy, to wersja Pata
Martino dorównuje, jako jedna z nielicznych mistrzowskim wykonaniom samego
Milesa Davisa. Kończąca płytę kompozycja lidera – „Recolection” przypomina mi
jakąś inną znaną melodię i od lat jest dla mnie pewną zagadką. Nie wiem, jaka
to melodia. To w sumie dość irytujące i pozostające w głowie doświadczenie za
każdym razem kończy odsłuch tej wyśmienitej płyty.
Jeśli ktoś ma ochotę
oszczędzić trochę, może znaleźć wspólne wydanie „Interchange” i „Nightwings” w
formie dwupłytowego albumu „Mission Accomplished” z 1999 roku. O "Nightwings" przeczytacie tutaj:
Od lat nie potrafię wybrać
tej jednej, jedynej płyty Pata Martino, wszystkie są wyśmienite. Prawdopodobnie
ta najlepsza jeszcze nie została nagrana.
Na „Interchange” Pat Martino
jest wyśmienitym kompozytorem, świetnym gitarzystą i jeszcze lepszym liderem…
Czego można chcieć więcej od jazzowej płyty? Może tego, żeby była dłuższa…
Chyba to szukanie dziury w całym… skazy na dziele kompletnym i pięknym w swojej
prostocie.
Pat Martino
Interchange
Format: CD
Wytwórnia: Muse
Numer: 016565552922
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz