Składanka… Nie lubię składanek.
Dajmy jej jednak szansę. Popatrzmy na nią jakby składanką nie była. Z tego
punktu widzenia jednolitość stylu i dźwiękowej realizacji powinna być czymś za
co tą płytę można pochwalić. Jednak tylko z pozoru. To również jej wada i to
chyba największa.
Przewidywalność każdego dźwięku,
elegancja granicząca z muzycznym banałem, choć trzeba przyznać, że nigdy nie
przekraczająca granicy poza którą za taką muzykę można się już jedynie
wstydzić…
No może to trochę za wiele
krytyki. Podobno Chris Botti na koncertach wypada całkiem nieźle. Nie wiem, bo
nigdy na koncercie nie byłem, ale chyba następnym razem się wybiorę, jak będzie
gdzieś w pobliżu. Oglądałem kiedyś koncert z Bostonu na DVD. Jego fragmenty są
również elementem składanki „This Is Chris Botti”. Ten koncert nawet mi się
podobał, szczególnie w wersji z obrazem, bo sam dźwięk wydaje się… znowu nieco
zbyt oczywisty i przewidywalny. Nie oczekuję od każdego albumu, żeby mnie
zaskakiwał co chwilę, ale może choć raz na godzinę mogłoby się pojawić coś
nowego, co jeśli nie zachwyci, to przynajmniej zaskoczy.
Oczywiście, Chris Botti to wielkie
pieniądze, a więc perfekcyjna realizacja i najlepsi z możliwych specjalistów od
wszystkiego, poczynając od muzyków, poprzez dźwiękowców, na fotografach
kończąc. I cóż z tego…
Tej muzyce brak emocji, pomysłu,
osobistego stylu, czegoś wyjątkowego… Czyli brak jej tego wszystkiego, co
powinien mieć każdy artysta. W ten sposób powstaje muzyczna konfekcja. A ja
takiego czegoś nie lubię.
Spróbujmy znaleźć na tej płycie
coś ciekawego… Mnie najbardziej podoba się „Halelujah” Leonarda Cohena ze
wspomnianego już koncertu z Bostonu. To naprawdę wyróżniające się na tle
pozostałych nagranie. Podoba mi się, jak trąbka lidera krąży wokół tematu,
sugeruje, dotyka go, a jednak, przynajmniej przez pierwszą mniej więcej minutę,
nie gra go w całości. To coś co mnie na tej płycie zaskoczyło. Jeśli wrócę
kiedyś do tej płyty, to dla tego właśnie nagrania.
Ta płyta nie miała u mnie łatwo.
Składanek nie lubię. Za Chrisem Botti nie przepadam, bo jest zbyt akuratny i
pozbawiony emocji. A tu wybrano właśnie jego akuratne nagrania. Taka salonowa
składanka na smętny wieczór. Chris Botti gra poprawnie, inni poprawnie grają
wcześniej ustalone aranżacje. Dla mnie to za mało. Choć rozumiem fenomen
popularności takiej muzyki. Przy niej nie trzeba myśleć i słuchać. Ona nie
przeszkadza.
Ja uważam, że muzyki trzeba
słuchać. Ta co gra gdzieś obok mnie mi zwyczajnie przeszkadza. A nie zdziwię
się, jeśli któregoś dnia usłyszę Chrisa Botti gdzieś w windzie luksusowego
hotelu. Choć pewnie go nie rozpoznam, bo nie ma w dźwięku jego trąbki nic
rozpoznawalnego…
Ale nie skreślam go całkowicie, bo
koncert z Bostonu lubię.
Popatrzmy jednak nieco bardziej
analitycznym okiem na tą składankę. Zrobię mój a z tych samych utworów. To wyglądałoby mniej więcej tak (tak z pamięci
bez oglądania się na półki z płytami):
- „Italia” – nie mam pomysłu…
- „When I Fall In Love” –
Miles Davis – „The Complete
Live At The Plugged Nickel 1965” – są tam dwie długie i piękne wersje.
- „I’ve Got You Under My
Skin” – Sonny Rollins – „A Night At The Village Vanguard Vol. 1”
- „Someone To Watch Over Me” –
Chet Baker - „My Funny Valentine”
- „Estate” – Michel Petrucciani -
„Live”
- „The Very Thought Of You” – Joe
Pass z albumu „Joe Pass At The Montreux Jazz Festival 1975”, albo Johnny
Hartman z albumu “Unforgettable”
- „No Ordinary
Love” – wybieram oryginał Sade, tytułu płyty nie pamiętam…
- „Emmanuel” –
nie mam pomysłu….
- „Hallelujah” –
tu mam dwoje faworytów – Jeff Buckley z albumu „Grace”, albo Popa Chubby z
albumu koncertowego dostępnego w formie płyty DVD – „Wild Live!”
- „I've Grown
Accustomed To Her Face” – Jeśli instrumentalnie, to Sonny Rollins z Kenny
Dorhamem i Maxem Roachem z „Rollins Plays For Bird”, jeśli ma być wokal –
to Dorothy Dandridge z „Smooth Operator”
- „Nessun Dorma”
– to oczywiste – Jeff Beck z „Live And Exclusive From The Grammy Museum” –
wybitne… a jak ktoś chce bardziej jazzowo – Lester Bowie & Brass
Fantasy z „The Odyssey Of Funk & Popular Music”
- „If I Ever
Lose My Faith In You” – tu wybór jest mocno ograniczony. To znowu nagraniu
z albumu „Ten Summoner’s Tales” Stinga. Ja jednak wybieram słynny koncert
z 11 września 2001 roku – płytę DVD Stinga „…All This Time” – tu
niespodzianka, na estradzie jest też Chris Botti.
- „Time To Say
Goodbye” – nie mam pomysłu…
To byłoby lepsze… Ale taka
składanka nigdy na sklepowych półkach nie wyląduje. Nie da się pogodzić
interesów tylu wydawców i wykonawców. Kupcie sobie te wszystkie płyty, jeśli
ich jeszcze nie macie. A jak to przekracza Wasz budżet… To może jest właśnie
sens wydania „This Is Chris Botti”.
Chris Botti
This Is Chris Botti
Format: CD
Wytwórnia: Decca / Universal
Numer:
600753317358
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz