02 września 2012

Matt Ulery – By A Little Light


Kiedy trafiają do mnie takie płyty, zawsze myślę, że żyjemy w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Udając się do sklepu płytowego znajdziecie tam zwykle mnóstwo różnych nowości. Wśród nich kolejne dzieła Wyntona Marsalisa i tych wszystkich wielkich muzyków, którzy kiedyś zrobili coś ważnego, a teraz skupiają się na byciu wielkimi muzykami. W związku z tym, że kiedyś to coś ważnego zrobili, jakieś tam „Kind Of Blue”, albo inne „The Bridge”, czy robiąc skok pokoleniowy, powiedzmy takie tam „The Koln Concert”, wydaje ich kolejne dzieła, lub jeśli już nie żyją, kolejne „niespodziewanie” znalezione nagrania jedna z wielkich wytwórni.

Jak już wyda, to nie chce na tym stracić, więc rzuci parę groszy na reklamę, a sklepy i tak kupują nowości dużych wytwórni hurtowo. Przecież „managerowie” działów płytowych sklepów z lodówkami i telewizorami nie słuchają płyt zanim wypełnią nimi półki… No bo po co…

To właśnie tworzy alternatywną rzeczywistość, w której słuchający muzykę kupują to, co leży na półce na wysokości ich oczu, często wybierając znane nazwiska, bo one raczej dają gwarancję, że poniżej pewnego poziomu nie zejdą. Owym największym od lat, łącznie z przywołanym jako dyżurny przykład Wyntonem M. trzeba oddać honor. Nagrywają przynajmniej dobre płyty, ale w większości tylko dobre. Choć czasem też po latach niektóre wybitne…

Gdzie więc ten alternatywny świat? Z pewnością w mniejszych, gorzej wyposażonych studiach, w głowach artystów, którzy myślą raczej o muzyce, niż o stylizacji fryzury na najnowszą okładkę. Często latami czekających na szansę dotarcia ze swoją muzyką do tych, którzy z pewnością chcieliby ich usłyszeć, ale jeszcze o tym nie wiedzą.

Ich płyt nie kupicie w najbliższym „dobrym” sklepie muzycznym. Choć najbliższy stacjonarny dobry sklep (patrząc z perspektywy Warszawy) znam w Londynie. Ale nawet tam nie kupicie najnowszej płyty Matta Ulery. A powinna tam być, tak jak i w każdym dziale płytowym ogólnodostępnego w każdym centrum handlowym sklepie z lodówkami i telewizorami. Powinna stać tam obok wspomnianych już albumów największych gwiazd, a raczej w wypadku jazzu, chciałoby się powiedzieć największych gwiazd z przeszłości, bowiem nowe gwiazdy lansowane przez duże wytwórnie… Po co się denerwować. Skupmy się na muzyce wybitnej. A na takiej półce należałoby postawić „By A Little Light”. I nie trzeba dodawać świadectwa kompletnej ignorancji sprzedawców płyt – słynnego dopisku „File Under Jazz”. Taki dopisek zobaczyłem ostatnio na jednej z reedycji klasycznych płyt Juliana Cannonballa Adderleya z lat sześćdziesiątych… Zgroza.

Wróćmy jednak do „By A Little Light”. To nie jest płyta jazzowa. To jest płyta z wybitną muzyką. Taka nie znosi szufladkowania i zaliczania do jakiejkolwiek kategorii. I to jest właśnie alternatywna rzeczywistość rozgrywająca się często poza uwagą i wiedzą większości tych, którzy lubią dobrej muzyki słuchać.

„By A Little Light” to gotowa ścieżka dźwiękowa do kasowej produkcji kinowej z najwyższej półki. Niezwykle sugestywna, pięknie napisana i wyśmienicie zaaranżowana. Pobudzająca wyobraźnię. Każdy ze słuchaczy wyobrazi sobie ten film nieco inaczej. Dla mnie to ciemna, nieco mroczna kukiełkowa produkcja animowana w starym stylu. Dla kogoś innego może to być dramat historyczny z akcją umieszczoną w zamku z obszernym ogrodem, albo film drogi, ale raczej bez samochodu, może dla kogoś jadącego na rowerze, albo w dawnych czasach – choćby powozem.

Matt Ulery to talent niebywały. Nie wiem czy łatwo, ale z pewnością efektywnie pisze doskonałe tematy, potrafi kreatywnie używać nietypowych instrumentów. Ma do dyspozycji właściwie dwa składy – Roba Clearfielda (fortepian) i Micheala Caskeya (perkusja) albo Bena Lewisa (fortepian) i Jona Deitemyera (perkusja). Sam pozostaje nieco w cieniu. Nie spodziewajcie się wirtuozerskich popisów kontrabasu. Matt Ulery to kreator, nie wirtuoz, choć z pewnością zagrać na kontrabasie potrafi.

Pierwszy krążek dwupłytowego albumu to muzyka instrumentalna. Na drugim usłyszycie głos Grażyny Auguścik uzupełniony w kilku utworach o głos samego Matta Ulery. Muzycznie oba krążki utrzymane są w dość podobnych charakterze. Nie potrafię zdecydować, który z nich bardziej mi się podoba. Ten drugi jest również kolejnym dowodem na niezwykłą uniwersalność Grażyny Auguścik, która znowu pokazuje, że niebanalne, nowatorskie i wymykające się wszelkim muzycznym klasyfikacjom projekty są jej specjalnością.

Matt Ulery to obecnie jeden z najbardziej kreatywnych muzyków na rynku amerykańskim. Przynajmniej spośród tych, których płyty do mnie dotarły. Może jest gdzieś jeszcze kolejny poziom wtajemniczenia, rzeczywistość jeszcze bardziej alternatywna… Ja pozostanę przy „By A Little Light”.

W Polsce płyt Matta Ulery nie kupicie. Wytrwali znajdą je w internecie. Mam nadzieje, że jeśli czytacie ten tekst, to zaufacie mi i powierzycie Mattowi Ulery parę swoich złotówek, które po wymianie na dolary sprawią, że gdzieś z drugiego końca świata przyjedzie do Was „By A Little Light”. Może też jakiś dystrybutor polski, albo choć europejski zainteresuje się ową alternatywną jazzową rzeczywistością i zechce ułatwić nam kupienie i tych poprzednich i w przyszłości kolejnych płyt Matta Ulery. Może któryś z promotorów koncertowych zechce sprowadzić Matta Ulery zanim będzie latał po Europie na koncerty prywatnym odrzutowcem, bo mam pewność, że jak zechce, to będzie nim latał. A wtedy pewnie będzie pamiętał tych organizatorów, z którymi grał, jak jeszcze kłopotem było zebranie budżetu na rejsowe bilety dla zespołu i hotel…

O jednej z ostatnich produkcji Matta Ulery pisałem tutaj: Matt Ulery - Flora.Fauna.Fervor.

Matt Ulery
By A Little Light
Format: 2CD
Wytwórnia: Green Leaf Records
Numer: 186980000268

Brak komentarzy: