27 czerwca 2013

Marc Copland - Some More Love Songs

Album jest muzyczną kontynuacją wyśmienitej płyty „Some Love Songs” wydanej w 2005 roku. W pełni zgadzam się z wyborem materiału na ten album, podobnie zresztą, jak na ten poprzedni. To piosenki o miłości, a liryczne, poetyckie wręcz podejście lidera do muzyki wzmacnia dodatkowo znaczenie tych kompozycji.

Album otwiera kompozycja Joni Mitchell z wyśmienitej płyty „Clouds” – „I Don't Know Where I Stand”. Później jest „My Funny Valentine” – dziwnie brzmi bez trąbki – większości z fanów jazzu ten utwór kojarzy się z Chetem Bakerem, albo z Milesem Davisem… Później możemy usłyszeć „Eighty-One” z „E.S.P.” Milesa Davisa – to kompozycja Rona Cartera. Kolejny utwór – to kompozycja lidera „Rainbow’s End”. Później jeszcze „I've Got You Under My Skin” – mnie kojarzy się z Cliffordem Brownem – znowu trąbka, „I Remember You” – moje skojarzenie to Lee Konitz, choć znam fanów Startreka, którym ten utwór kojarzy się ze Startrekiem, ale im wszystko się kojarzy… Na koniec „When I Fall In Love” – tu raczej na pewno pierwsza myśl to Doris Day. Cały album to tylko 7 utworów. Czyżby szykowała się trzecia część – „Some More And More Love Songs”?

Ja z pewnością powitam kolejny album z serii z radością. Dziś jednak trochę o „Some More Love Songs”. Piosenek i kompozycji instrumentalnych o miłości są tysiące. Dlaczego akurat te? Może kiedyś będzie okazja zapytać. Może to melodie osobiście ważne dla Marca Coplanda, albo zwyczajnie takie, które wydały się interesujące muzycznie? W sumie to nie ma znaczenia, wybór jest trafny, a interpretacje ogranych przecież na wszelkie możliwe sposoby standardów wybitne. A nie jest to łatwe zadanie, bowiem konkurencja fortepianowego trio grającego standardy jest dziś zdominowana przez Keitha Jarretta, a w przeszłości przez Billa Evansa i Oscara Petersona.

Płytę „Some More Love Songs” możecie śmiało postawić na półce obok najlepszych nagrań wszystkich tych zespołów. Interpretacje Marca Coplanda, Drew Gressa (kontrabas) i Jochena Rueckerta (perkusja) nie próbują nawet naśladować najlepszych wzorców. Najbardziej zaskakujące jest zagrane w wyjątkowo szybkim tempie „My Funny Valentine”.

Ten sam skład odpowiedzialny jest za pierwszy album z 2005 roku. Trudno uciec od porównań. To płyty z pewnością stylistycznie podobne, co jednak zdumiewające – ja wolę część drugą. Zwykle powtórki są tylko gorszą kopią oryginału. Tutaj jest inaczej. Marc Copland stał się w ciągu tych kilku lat bardziej wyrazisty, jakby nieco oszczędniejszy w środkach wyrazu, wydaje mi się, że gra nieco mniej akordów, za to we właściwy sobie sposób zawiesza je w muzycznej przestrzeni. Ta nieoczywistość, niedopowiedzenie, uciekanie od dosłownego grania wszystkim znanych tematów stała się jego znakiem rozpoznawczym. Największym zaskoczeniem tego albumu jest jednak dla mnie Drew Gress. Posłuchajcie choćby kompozycji Joni Mitchell otwierającej album – tak płynnej i jednocześnie subtelnej gry na kontrabasie dawno nie słyszałem na nowej płycie. Oczywiście w przeszłości znajdziemy ich wiele, kiedyś jednak to kontrabasiści czasem grywali na gitarach basowych, dziś jest odwrotnie.

Utwór o miłości to zwykle utwór z tekstem. Tym razem teksty nie są potrzebne. Nie ma też mowy o jakimś cukierkowym przesłodzeniu, często nieznośnym atrybucie miłosnych ballad, powielanych później do znudzenia na walentynkowych składankach. Z pewnością żaden z utworów z „Some More Love Songs” na taką składankę nigdy nie trafi, a szkoda...

Nie potrzeba tekstu, wystarczą przecież prawdziwe emocje, wyobraźnia, no i oczywiście perfekcyjne umiejętności gry na fortepianie, a to wszystko w najwyższym możliwym stopniu jest cechą twórczości Marca Coplanda, w moim odczuciu od lat wielce niedocenianego mistrza klawiatury, który jest nie tylko najlepszym spadkobiercą Billa Evansa, ale też twórczo rozwija kierunek jazzowej pianistyki łączącej pomysły wielkiego mistrza z klasyczną europejską pianistyką dwudziestego wieku. To zresztą kolejny fenomen tego niezwykłego artysty, który gra w europejski, nasycony wiedzą o mistrzach ubiegłych epok sposób, mimo, że jest rodowitym Amerykaninem, a swoją muzyczną karierę zaczynał nie jako wirtuozerski wzorowy uczeń konserwatorium, ale jako jazzowy saksofonista.


Marc Copland
Some More Love Songs
Format: CD
Wytwórnia: Pirouet
Numer: PIT3062

Brak komentarzy: