Album
jest muzyczną kontynuacją wyśmienitej płyty „Some Love Songs” wydanej w 2005
roku. W pełni zgadzam się z wyborem materiału na ten album, podobnie zresztą,
jak na ten poprzedni. To piosenki o miłości, a liryczne, poetyckie wręcz
podejście lidera do muzyki wzmacnia dodatkowo znaczenie tych kompozycji.
Album
otwiera kompozycja Joni Mitchell z wyśmienitej płyty „Clouds” – „I Don't Know
Where I Stand”. Później jest „My Funny Valentine” – dziwnie brzmi bez trąbki –
większości z fanów jazzu ten utwór kojarzy się z Chetem Bakerem, albo z Milesem
Davisem… Później możemy usłyszeć „Eighty-One” z „E.S.P.” Milesa Davisa – to
kompozycja Rona Cartera. Kolejny utwór – to kompozycja lidera „Rainbow’s End”.
Później jeszcze „I've Got You Under My Skin” – mnie kojarzy się z Cliffordem
Brownem – znowu trąbka, „I Remember You” – moje skojarzenie to Lee Konitz, choć
znam fanów Startreka, którym ten utwór kojarzy się ze Startrekiem, ale im
wszystko się kojarzy… Na koniec „When I Fall In Love” – tu raczej na pewno
pierwsza myśl to Doris Day. Cały album to tylko 7 utworów. Czyżby szykowała się
trzecia część – „Some More And More Love Songs”?
Ja
z pewnością powitam kolejny album z serii z radością. Dziś jednak trochę o
„Some More Love Songs”. Piosenek i kompozycji instrumentalnych o miłości są
tysiące. Dlaczego akurat te? Może kiedyś będzie okazja zapytać. Może to melodie
osobiście ważne dla Marca Coplanda, albo zwyczajnie takie, które wydały się
interesujące muzycznie? W sumie to nie ma znaczenia, wybór jest trafny, a interpretacje
ogranych przecież na wszelkie możliwe sposoby standardów wybitne. A nie jest to
łatwe zadanie, bowiem konkurencja fortepianowego trio grającego standardy jest
dziś zdominowana przez Keitha Jarretta, a w przeszłości przez Billa Evansa i
Oscara Petersona.
Płytę
„Some More Love Songs” możecie śmiało postawić na półce obok najlepszych nagrań
wszystkich tych zespołów. Interpretacje Marca Coplanda, Drew Gressa (kontrabas)
i Jochena Rueckerta (perkusja) nie próbują nawet naśladować najlepszych
wzorców. Najbardziej zaskakujące jest zagrane w wyjątkowo szybkim tempie „My
Funny Valentine”.
Ten
sam skład odpowiedzialny jest za pierwszy album z 2005 roku. Trudno uciec od
porównań. To płyty z pewnością stylistycznie podobne, co jednak zdumiewające –
ja wolę część drugą. Zwykle powtórki są tylko gorszą kopią oryginału. Tutaj
jest inaczej. Marc Copland stał się w ciągu tych kilku lat bardziej wyrazisty,
jakby nieco oszczędniejszy w środkach wyrazu, wydaje mi się, że gra nieco mniej
akordów, za to we właściwy sobie sposób zawiesza je w muzycznej przestrzeni. Ta
nieoczywistość, niedopowiedzenie, uciekanie od dosłownego grania wszystkim
znanych tematów stała się jego znakiem rozpoznawczym. Największym zaskoczeniem
tego albumu jest jednak dla mnie Drew Gress. Posłuchajcie choćby kompozycji
Joni Mitchell otwierającej album – tak płynnej i jednocześnie subtelnej gry na
kontrabasie dawno nie słyszałem na nowej płycie. Oczywiście w przeszłości
znajdziemy ich wiele, kiedyś jednak to kontrabasiści czasem grywali na gitarach
basowych, dziś jest odwrotnie.
Utwór
o miłości to zwykle utwór z tekstem. Tym razem teksty nie są potrzebne. Nie ma
też mowy o jakimś cukierkowym przesłodzeniu, często nieznośnym atrybucie
miłosnych ballad, powielanych później do znudzenia na walentynkowych
składankach. Z pewnością żaden z utworów z „Some More Love Songs” na taką
składankę nigdy nie trafi, a szkoda...
Nie
potrzeba tekstu, wystarczą przecież prawdziwe emocje, wyobraźnia, no i
oczywiście perfekcyjne umiejętności gry na fortepianie, a to wszystko w
najwyższym możliwym stopniu jest cechą twórczości Marca Coplanda, w moim
odczuciu od lat wielce niedocenianego mistrza klawiatury, który jest nie tylko
najlepszym spadkobiercą Billa Evansa, ale też twórczo rozwija kierunek jazzowej
pianistyki łączącej pomysły wielkiego mistrza z klasyczną europejską pianistyką
dwudziestego wieku. To zresztą kolejny fenomen tego niezwykłego artysty, który
gra w europejski, nasycony wiedzą o mistrzach ubiegłych epok sposób, mimo, że
jest rodowitym Amerykaninem, a swoją muzyczną karierę zaczynał nie jako
wirtuozerski wzorowy uczeń konserwatorium, ale jako jazzowy saksofonista.
Marc
Copland
Some
More Love Songs
Format:
CD
Wytwórnia:
Pirouet
Numer: PIT3062
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz