Ten
album jest zwyczajnie magiczny i uzależniający. To w pełni zasługa lidera,
który w unikalny sposób łączy wirtuozerskie umiejętności gry na akordeonie z
aurą tajemniczości i charyzmą godną największych muzycznych mistrzów
wszechczasów. Tak pobudzającej wyobraźnię muzyki dawno nie słyszałem.
Już
otwierające album solowe wykonanie „Bailero” – kompozycji Josepha Canteloube
zagrane w niezwykle wolnym tempie sprawi, że poczujecie się zaintrygowani i w
pełnym skupieniu spędzicie kolejne minuty zastanawiając się, co czeka w
kolejnym utworze. W muzyce Vincenta Peirani ważna jest każda nuta, każdy dźwięk
zagrany przez niego, lub dołożony przez niezwykle trafnie wybranych partnerów –
pianistę Michaela Wollnego i kontrabasistę Michela Benita. Jedyne porównanie,
jakie przychodzi mi na myśl, kiedy słucham tej płyty, to najlepsze albumy
Milesa Davisa z połowy lat pięćdziesiątych.
Być
może nikt inny od tamtych czasów nie potrafił z tak małej ilości dźwięków
poskładać tak pięknej muzyki. Repertuar wybrany przez lidera jest zadziwiająco
różnorodny, a w jego wykonaniu staje się spójny i składa się na wyśmienity
album. Z pewnością jego ozdobą są partie solowe lidera, co nie oznacza, że
członkowie zespołu, czy goście specjalni – Emile Parisien i Michel Portal,
grają źle, jednak to trudne do opisania i zrozumienia, a jednocześnie
zaskakująco piękne frazy grane przez lidera są tu najważniejsze. Na płycie obok
klasyka be-bopu w postaci „I Mean You” Theloniousa Monka pojawiają się
amerykańskie popularne melodie – „Shenandoah” i „Goodnight Irene” poddane
dekonstrukcji pozostawiającej jedynie skrawki harmonii z oryginalnych
kompozycji. W zupełnie niewiarygodny sposób cały czas jednak wiadomo, gdzie
jest temat przewodni, a jeśli go nie ma, to czemu go nie ma i kiedy się pojawi.
To samo dotyczy „Throw It Away” Abbey Lincoln i „Waltz For JB” Brada Mehldaua.
Jak
zwykle widząc w programie płyty „Throw It Away” nieco obawiałem się muzycznego
banału. To jednak najlepsza wersja instrumentalna, jaką znam. Drugą połowę
albumu wypełniają kompozycje lidera, równie dobre, jak te najlepsze
amerykańskie melodie wybrane przez niego na „Thrill Box”.
„Thrill
Box” to do dziś najlepszy album tego roku i mam wrażenie, że poprzeczka została
ustawiona na trudno osiągalnym dla innych poziomie. Kto może nagrać lepszy
album w ciągu kolejnych kilku miesięcy? Nie mam pojęcia i kandydatów jakoś nie
dostrzegam. Pamiętam za to, kiedy ostatnio jakaś płyta wciągnęła mnie tak bez
reszty – to był album „Komeda” Leszka Możdżera niemal równo dwa lata temu.
„Thrill
Box” to rodzaj wydarzenia artystycznego niezwykle rzadko dziś spotykany. To
unikalny świat stworzony prostymi środkami, kameralny, a jednocześnie
kompletny, uzależniający. Jeśli pamiętacie moment, kiedy usłyszeliście po raz
pierwszy „So What” Milesa Davisa – początek „Kind Of Blue”, to tym razem będzie
podobnie. Wysłuchałem w życiu pewnie około 30 tysięcy albumów, najróżniejszych.
Znam jednak zaledwie kilka o podobnej sile i podobnie prawdziwych,
emocjonalnych, bezpośrednich, nie mających ani jednego słabszego momentu.
Vincent
Peirani feat. Michael Wollny and Michel Benita
Thrill
Box
Format:
CD
Wytwórnia:
ACT!
Numer:
ACT 9542-2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz