21 sierpnia 2013

Neil Young And Crazy Horse – Americana

Neil Young jest wielkim artystą. Nie sposób tego zmienić, to zwyczajnie mu się nie uda. Choć ostatnio bardzo się stara. Spodziewałem się wiele po albumie „Americana”. Moje oczekiwania były równie wysokie, jak niestety moje rozczarowanie. Te oczekiwania wynikały jednak jedynie z tego, że znałem samą ideę. Neil Young, jeden z najbardziej amerykańskich artystów. Mam na myśli osadzenie w tradycji muzycznej, w kulturze tego kraju, jeśli coś takiego istnieje. Bardziej amerykańscy z żyjących są tylko Pete Seeger, Bob Dylan i Bruce Springsteen. Bardziej amerykański był też Woody Guthrie.

Idea była świetna, jednak wykonanie już świetne nie jest. To nie jest zła płyta, może oczekiwałem po niej więcej. Może nie powinna się nazywać tak, jak się nazywa. Może wtedy nie narzekałbym na to, że znalazły się na niej banalne melodie w rodzaju „Clementine” obok ważnych politycznie i historycznie tekstów, jak „Gallow Pole” i „Tom Dula”. Jest też jeden z ważnych tekstów wspomnianego już Woody’ego Guthrie – „This Land Is Your Land”. Być może nie rozumiem kultury amerykańskiej w całości, może więcej wiem na temat bluesa, folku, jazzu i innych amerykańskich gatunków. Ale amerykańska muzyka, taka w całości? Czy ona tak wygląda? Może i tak wygląda, ale co na tej płycie – przypominam – „Americana” robi „God Save The Queen”? Amerykanie znają tą melodię, mają w końcu własną wersję tekstu – „My Country, ‘Tis Of Thee”, ale to jednak nie to samo, myślę, że Amerykanom ten hymn kojarzy się raczej z Wielką Brytanią, jeśli wiedzą, gdzie to jest, albo z Jimi Hendrixem… Wszyscy już jakoś zapomnieli, że ta melodia była kiedyś hymnem Rzeszy Niemieckiej. Z pewnością do „Americany” nie pasuje.

Tak zwany późny Neil Young to artysta wybitny – weźmy choćby album „Greendale”. Oczywiście nawet tak wyśmienita produkcja nie może równać się z „Harvest Moon”, czy genialnych „Archives”, lub „Live At Massey Hall 1971”.

Aha i jeszcze jedno – Neil Young jest Kanadyjczykiem, jakbyście nie wiedzieli. Choć w Kanadzie każdy to wie. Oni mają Oscara Petersona i Neila Younga.

Kontrowersyjny zatem temat, przedziwny wybór utworów, zagranych właściwie dość podobnie, niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z dziecięcą kołysanką, czy ambitnym protest songiem… Dlaczego więc o tym wszystkim piszę? Bo Neil Young jest wzorcem stylu, jest jedyny w swoim rodzaju i nie do podrobienia. Albo się go lubi, albo nienawidzi… Ja uwielbiam i nawet taki dziwny wybór tematu nie jest w stanie płyty zepsuć… Choć wolę „Greendale”. Jest spójny i o czymś konkretnym.

Czasem myślę, że to muzyczny dowcip, albo płyta, którą muzycy nagrali tylko dla siebie. Czy ciężka, rockowa gitara w firmowym brzmieniu, które znamy od wielu lat pasuje do dziecięcej kołysanki? Otóż pasuje, jeśli gra Neil Young. Czy chórki śpiewane przez muzyków, którzy chóru nie tworzą mają sens? Mają. Gdyby wymienić ich na sprawny i dobrze zgrany chórek, rzecz byłaby muzycznie lepsza, ale jednak gorsza.

Ktoś porównał album „Americana” do „Kisses On The Bottom” Paula McCartneya, który też zawiera piosenki z dzieciństwa. W tym jednak przypadku jestem w stanie uwierzyć, że to piosenki z dzieciństwa. W dodatku wyprodukowane w salonowy sposób charakterystyczny dla bogatych gwiazd z dorobkiem. Jest wystawnie, ale album nie jest pozbawiony wdzięku, o czym pisałem tutaj:


O „Greendale" Neila Younga przeczytacie tutaj:


W przypadku Neila Younga jest jednak nieco inaczej. Jakoś nie wierzę, że to piosenki z jego dzieciństwa. To raczej wybrane  współcześnie stare melodie. To nie jest też album starzejącej się gwiazdy, to płyta, która mogłaby się ukazać trzydzieści lat temu i też byłaby wyśmienita. Czyli jest ponadczasowa. Już teraz, więc będzie też za kolejne 30 lat. A że wybór autorów kontrowersyjny? Taki jest, ale Neil Young może zagrać same kołysanki i też będzie wielki. Czy tego chcecie, czy nie, czy będzie próbował sam zrujnować swoją reputację, czy zrobi coś bardziej twórczego…

Neil Young And Crazy Horse
Americana
Format: CD
Wytwórnia: Reprise / Warner
Numer: 093624950851

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Kanadyjczycy mają jeszcze Gorguts. zupełnie inna bajka, ale ich album Obscura, to dzieło wybitne. To jak transkrypcja zapisu matematycznego na dzwieki. Muzyka specyficzna, nie dla kazdego, wymagajaca czasu i skupienia ale moim skromnym zdaniem genialna.