Najnowszy album
Billa Frisella – „Music IS” jest pierwszą od kilku lat jego solową płytą.
Frisell odpowiedzialny jest za wszystkie zapisane na tej płycie dźwięki,
zagrane na przeróżnych gitarach, ukelele, basie i często mocno zmodyfikowane
elektronicznie, choć w większości w taki sposób, że ciągle łatwo skojarzyć
pojawiające się barwy z brzmieniem gitary. Na taki solowy album fani musieli
czekać niemal równo 5 lat, od czasu wydania przez Tzadik płyty „Silent Comedy”.
„Music IS” nie
jest albumem eksperymentalnym brzmieniowo. To nie jest płyta wypełniona
elektroniką. Oczywiście potrzebne było użycie przeróżnych urządzeń
elektronicznych, żeby jeden muzyk mógł zagrać wszystkie dźwięki. Album jest
jednak propozycją kameralną, zbiorem muzycznych impresji skomponowanych, pewnie
w większości już w czasie nagrania w studiu przez samego Billa Frisella.
Artysta wraca też do tytułowego utworu z jednej z pierwszych płyt nagranych dla
ECM – „Rambler” z 1984 roku i kilku innych kompozycji znanych z jego
wcześniejszych płyt, które w solowym wykonaniu uzyskują nowe, ciekawe
brzmienie. Użyte efekty elektroniczne stają się przedłużeniem brzmienia gitary
Billa Frisella, jego naturalnym rozwinięciem.
Kilka ostatnich
płyt Billa Frisella wydanych przez Okeh, wytwórnię, z którą artysta
współpracuje od kilku lat, skupiało się na eksplorowaniu katalogu amerykańskich
klasyków, tym razem Frisell postanowił stworzyć album najbardziej solowy z
możliwych i nie tylko zagrał sam wszystkie dźwięki, ale też uprzednio wszystko
wymyślił. W efekcie powstała bardzo osobista płyta, muzyczna wizytówka
wielkiego artysty. Często w strzępkach melodii można odnaleźć skrawki znanych
przebojów. W muzyce jednak wszystko już było i coraz częściej mam złudzenie, że
już to kiedyś słyszałem. Pewnie każdy odnajdzie na krążku inne źródła
inspiracji. Ja nie mogę pozbyć się echa „Shenandoah” słuchając „Made To Shine”.
Podobnie jest z „The Pioneers” w którym słychać inspirację „Blowin’ In The
Wind”. To kompozycja, która po raz pierwszy pojawiła się na jednej z moich
ulubionych płyt Billa Frisella – „Good Dog, Happy Man”, nagranej w 1999 roku w
towarzystwie Grega Leisza, Wayne’a Horvitza, Viktora Kraussa i Jima Keltnera. Melodia
„Thankful” też coś mi przypomina, ale na razie nie potrafię ze swojej pamięci
wydobyć potencjalnego źródła inspiracji. Być może to zupełny przypadek. Każdy
ze słuchaczy usłyszy pewnie jeszcze inne znane sobie melodie. To zupełnie nie
oznacza jakiejkolwiek wtórności czy próby oskarżenia Billa Frisella o plagiat.
To jedynie ciekawa muzyczna łamigłówka.
Całkiem
niedawno naszą płytą tygodnia był wyśmienity album „Small Town” nagrany przez
duet Bill Frisella i Thomasa Morgana dla ECM. Frisell nie rozstał się z ECM,
dla tej wytwórni nagrał dużą część swojej dyskografii. Album „Music IS”
pasowałby do katalogu tej wytwórni. Zawiłości kontraktów z wydawcami nie mają
jednak żadnego znaczenia dla jakości muzyki. „Music IS” to niezwykle osobista,
wizjonerska i pełna ciekawostek płyta. Chciałbym ją w jakiś sposób wyróżnić,
jednak Bill Frisell nie nagrywa płyt słabszych, w związku z tym „Music IS” jest
tylko i aż równie genialna jak wiele jego poprzednich nagrań.
Całkiem często
słychać głosy, że Bill Frisell już dawno nie jest gitarzystą jazzowym.
Niektórzy uważają wręcz, że nigdy nim nie był. Polemika w zasadzie nie ma
sensu. Z pewnością Bill Frisell zawsze był i nadal pozostaje muzykiem
innowacyjnym, poszukującym nowych brzmień i twórczo wykorzystującym możliwości
nowoczesnych technologii nagraniowych. Z pewnością również korzysta z bogatej
amerykańskiej tradycji muzycznej. Dyskusja na temat definicji gatunków może być
zajmująca i z pewnością dla wielu jest ciekawa. Ja jednak wolę w tym samym
czasie posłuchać dobrej muzyki, a najnowszy album Billa Frisella – „Music IS”
to muzyka doskonała, niezależnie od tego, na której półce w sklepie z płytami
ją znajdziecie.
Bill Frisell
Music IS
Format: CD
Wytwórnia: Okeh
Numer: 190758150024
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz