Czasem trzeba
pojechać na drugi koniec świata, żeby zobaczyć sprawy nieco inaczej. Zespół The
Necks, którego najnowszy album – „Body” przywiozłem z Australii uważałem za
tamtejszą lokalną atrakcję. Wkrótce miałem się przekonać, że jest inaczej,
bowiem trio australijskich muzyków znane jest w Polsce, nie tylko z licznych
nagrań płytowych, ale również z koncertów. Dowiedziałem się o tym, jak to
zwykle bywa, z przypadkowych rozmów z fanami podczas zupełnie innego koncertu.
Z pewnością, jeśli The Necks pojawią się gdzieś w pobliżu, postaram się
usłyszeć ich na żywo.
Jak na jazzowe trio, The Necks działają w niezmienionym składzie całe wieki. W Australii czas płynie jakby inaczej, ale obchodzący niedawno 30 lecie działalności zespół, nawet w australijskich warunkach uchodzi za grupę długo działających, konsekwentnych w swoich artystycznych wyborach muzyków.
Abstrakcyjne, w
większości improwizowane, często trwające w nieskończoność utwory są znakiem
rozpoznawczym The Necks. Nie inaczej brzmi ich najnowszy album „Body”, który
ukazał się niemal równo 12 miesięcy po premierze doskonale przyjętego również w
Europie i zauważonego nawet przez niekoniecznie jazzowy magazyn Rolling Stone
albumu „Unfold”. Różnica pomiędzy rynkiem w Europie i tym australijskim jest
taka, że w niemal każdym sklepie w Australii zespół ma dedykowaną swoim albumom
półkę, a ja już szykuję się do uzupełnienia moich zbiorów o ich wcześniejsze nagrania.
W Europie zebranie ich dyskografii może być nieco trudniejsze.
Spotkałem kilka
osób, które widzieli koncerty zespołu, które ponoć są zupełnie nieprzewidywalne
i nie mają nic wspólnego z nagranymi wcześniej płytami studyjnymi. Muzycy
wyznają ponoć zasadę czystej kartki, traktując każdy kolejny koncert jako
możliwość wymyślenia zupełnie nowego utworu, czasem jednego przez cały wieczór.
Z pozoru zadanie niewykonalne ułatwiają sobie stosowaniem wielu powtórzeń raz
zagranego motywu i stopniowym rozbudowywaniem partii solowych o rosnącej
dynamice. Nie ma to nic wspólnego z nudą czy próbą przedłużania i
eksploatowania w kółko jednego pomysłu. To raczej sposób artystycznej kreacji
leżący gdzieś na granicy pomiędzy formalną muzyką repetytywną, ekspresyjną
rockową awangardą, szczególnie, kiedy pojawia się gitara i free-jazzową wolnością
wyboru kolejnych dźwięków.
Całość jest
niezwykle intrygująca i wciągająca (przynajmniej w wydaniu zaprezentowanym na
płycie „Body”), choć zdaję sobie sprawę, że w radiowej formule trudna do
zaprezentowania, bowiem wymaga dłuższej chwili skupienia. Zespół gra
teoretycznie w klasycznym jazzowym składzie – fortepian, bas i perkusja, jednak
muzycy sięgają również po inne instrumenty. Chris Abrahams nie stroni od
instrumentów elektrycznych i organów Hammonda, a Tony Buck, co dla perkusisty
dość nietypowe, obsługuję rockowo brzmiące gitary elektryczne.
The Necks
wymagają skupienia. Ich najnowszy album nie składa się z chwytliwych melodii.
Jest jednak niezwykle uzależniający i dla mnie stanowi doskonałą zachętę do
poznania wcześniejszych produkcji. Człowiek uczy się całe życie, a wiele muzyki
pozostaje niezauważonej, nawet dla osób, które tak jak ja spędzają sporo czasu
na poszukiwaniu nowych brzmień i ciekawych nagrań.
The Necks
Body
Format: CD
Wytwórnia: Fish
Of Milk
Numer: 0759992753967
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz