Urszula Dudziak sama o sobie napisała właściwie
wszystko i choć czasy jej największej muzycznej aktywności przypadały na lata
siedemdziesiąte, to do dziś od czasu do czasu przypomina słuchaczom o fakcie,
że w zasadzie samodzielnie wynalazła nowy rodzaj sztuki wokalnej. Niezwykłe
możliwości jej głosu spotkały się we właściwym miejscu i czasie z postępem technologicznym.
To pozwoliło urządzać solowe recitale, jakich nikt wcześniej nie dawał.
Unikalne połączenie wybitnego głosu z elektronicznymi przystawkami, w
początkowym okresie w większości wcale nie wymyślonymi dla wokalistów stało się
znakiem rozpoznawczym Urszuli Dudziak na całym świecie. Doskonałe nagrania,
przeboje i współpraca z wieloma muzykami z najwyższej półki nie mogłaby się
wydarzyć bez genialnej wręcz muzykalności i twórczym pomysłom naszej bohaterki.
Nawet jednak jeśli wszystko o Urszuli Dudziak zostało już
opowiedziane, w części również przez nią samą, warto zrobić małe podsumowanie.
Urszula Dudziak uczyła się gry na fortepianie i już w młodości była
zafascynowana muzyką Elli Fitzgerald. Swoją karierę zaczynała w Zielonej Górze,
miejscu dość egzotycznym na jazzowej mapie Polski końcówki lat pięćdziesiątych.
Szybko znalazła się w zespole Krzysztofa Komedy, który miał zostać jej
pierwszym promotorem w wielkim jazzowym świecie. W tym zespole spotkała Michała
Urbaniaka, który miał zostać na długie lata jej muzycznym i życiowym
towarzyszem.
Po raz pierwszy użyła elektronicznych modyfikatorów
głosu prawdopodobnie na płycie „Newborn
Light” nagranej wspólnie z Adamem Makowiczem w 1972 roku. Album do dziś stanowi
trudny do zdobycia, muzycznie istotny element jej dyskografii. Trudno
prześledzić dokładnie wszystkie zestawienia dużo bardziej istotnego wtedy, niż
dziś miesięcznika „Down
Beat”, ale być może to nagranie jest jedynym nagranym w całości przez polskich
muzyków albumem, który dostał kiedykolwiek 5 gwiazdek w tym prestiżowym
wydawnictwie. Ta płyta jest również częścią innej nieprawdopodobnej historii.
Otóż podobno, a nawet niemal na pewno w październiku 1973 roku rozpoczynające
wtedy swoją amerykańską karierę małżeństwo – Michał Urbaniak i Urszula Dudziak
spotkali się z legendarnym Johnem Hammondem, producentem, dzięku którego
intuicji cały świat poznał między innymi Billie Holiday, Arethę Franklin, Boba
Dylana, Bruce’a Springsteena i Leonarda Cohena, a także Stevie Ray Vaughan’a.
Ów John Hammond, który nie miał nic wspólnego z Laurensem Hammondem równie
ważnym dla jazzu wynalazcą organów nazwanych jego nazwiskiem. Miał za to wiele
wspólnego z karierami muzycznymi Charlie Christiana, Counta Basie, George’a
Bensona i wielu innych. Po latach zapomnienia przywrócił również światu pamięć
o Robercie Johnsonie zanim zrobił to Eric Clapton. Wróćmy jednak do spotkania
Johna Hammonda z Michałem Urbaniakiem i Urszulą Dudziak, które odbyło się na
okoliczność wydania, lub niewydania przez Columbię pierwszej amerykańskiej
płyty Michała Urbaniaka – „Fusion”, znaną wcześniej w Europie jako „Super
Constellation”. Otóż Hammond zadecydował w czasie tego spotkania po wysłuchaniu
fragmentu „Newborn Light”, że album Urszuli ukaże się jako pierwszy, a „Fusion”
będzie musiał poczekać…
Razem z mężem,
Michałem Urbaniakiem podbili Amerykę, co ponoć było niemożliwe dla ludzi z
zewnątrz. Na jednej z jej płyt – „Future Talk” w 1979 roku debiutował Marcus
Miller. W latach siedemdziesiątych i później grała na wielu ważnych festiwalach
w USA, występując między innymi w towarzystwie Bobby McFerrina, w orkiestrze
Gila Evansa, dzieliła scenę z Dizzy Gillespiem i Lionelem Hamptonem.
W początku lat
osiemdziesiątych koncertowała wraz z zespołem znanym jako Vocal Summit –
spotkaniu na szczycie wyśmienitych jazzowych eksperymentujących wokalistów z
Bobby McFerrinem, Jay Clayton, Jeanne Lee i Lauren Newton. Rejestracja
niemieckiego koncertu tego zespołu z Baden-Baden („Vocal Summit: Sorrow Is Not
Forever-Love Is”) jest kolejnym trudnym do zdobycia rarytasem z dyskografii
Urszuli Dudziak.
Po dłuższej
nieobecności na polskich estradach wróciła w 1985 roku w niezwykle spektakularny
sposób dając koncert na Jazz Jamboree w Warszawie z Bobby McFerrinem, który był
wtedy na początku swojej jazzowej kariery, w wkrótce miał nagrać najbardziej
popową ze swoich produkcji, o której później będzie chciał zapomnieć („Simple
Pleasures” z nieśmiertelnym „Don’t Worry, Be Happy”). Ten koncert odbył się
zresztą w takim formacie głównie dlatego, że Michał Urbaniak nie chciał jeszcze
wtedy przyjechać do Polski w obawie przed bliżej niezidentyfikowanymi
nieprzyjemnościami ze strony Pagartu i ludzi, którzy pamiętali, że Michał i
Urszula wyjechali do Nowego Jorku niekoniecznie za zgodą i akceptacją agencji
koncertowej, która wtedy pochłaniała sporą część wynagrodzenia wszystkich
polskich muzyków eksportowych. Wyjazd na stałe oznaczał również ucieczkę z
Pagartu… Tak więc zamiast działającego wtedy w USA zespołu w sensacyjnym
składzie z Omarem Hakimem, Kenny Kirklandem i Marcusem Millerem, usłyszeliśmy
Urszulę Dudziak z Bobby McFerrinem. Wszyscy, którzy tam byli nie żałują, choć
koncert zespołu Urbaniaka z Urszulą Dudziak i amerykańskimi muzykami byłby
pewnie równie rewelacyjny.
W końcówce lat
osiemdziesiątych współpracowała z Walk Away, czego fonograficznym dokumentem są
albumy „Live At Warsaw Jazz Festival 1991” i „Magic Lady”. Z Grażyną Auguścik nagrała
jeden z najciekawszych polskich zestawów kolęd jazzowych „Kolędy” z 1996 roku.
Jej brat Leszek
był perkusistą w jednym z zespołów Krzysztofa Komedy, a córka Urszuli Dudziak i
Michała Urbaniaka, Mika rozwija własną karierę wokalistki. Napisała o sobie
kilka książek, które traktują nie tylko o karierze muzycznej, ale też
opowiadają sporo unikalnych historii o życiu artystycznym Nowego Jorku z
unikalnej pozycji prawdziwej uczestniczki wydarzeń. Z Urszulą Dudziak zgadzam
się nie tylko w tematach muzycznych. Jej autorskie i niezwykle praktyczne
spojrzenie na przeróżne hotele (to musicie już sami odszukać w jednej z
książek) jest po prostu genialne i całkowicie zgodne z moimi obserwacjami.
Pewnie doświadczenie mam nieco mniejsze, ale również sporą część życia spędzam
w różnych hotelach. Do tego tematu mogę dołożyć swoje trzy grosze – słabe
oświetlenie w pokojach moim zdaniem (a pytałem wielokrotnie managerów hoteli w
różnych częściach świata) nie wynika z oszczędności energii elektrycznej
związanej z obniżeniem kosztów albo ekologią. To zwyczajnie utrudnia gościom
wykrywanie niedoskonałości w sprzątaniu. Ja wożę ze sobą podręczną lampkę do
czytania. Wiem, że to nie jest temat muzyczny, choć w sumie trochę jest, bo
czytam jakieś 70 muzycznych książek na rok. W wielu jazzowych Urszula Dudziak
pojawia się jako niedościgniony ideał perfekcyjnej technicznie wokalistki o niezwykłych
możliwościach i skali głosu.
Nie można
również zapomnieć o tym, że Urszula Dudziak prawie na pewno jest jedyną polską
artystką, która nagrała piosenkę, która weszła na szczyty list przebojów w tak
egzotycznych krajach jak Meksyk, Filipiny i Włochy. Ponoć do dziś „Papaya” jest
jedną z oficjalnych piosenek armii Filipin używanych w czasie musztry.
Całkowity nakład singla z tym utworem w samym Meksyku przekroczył 300 tysięcy –
sporo jak na niełatwą jazzową piosenkę. Na Filipinach mają „Papaya Dance” –
znajdziecie sporo wersji sfilmowanych w internecie. Sam utwór ukazał się na
nigdy oficjalnie nie wydanym w formie cyfrowej albumie „Urszula” z 1975 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz