26 sierpnia 2010

Bruce Springsteen & The E-Street Band - London Calling, Live In Hyde Park - Multikino, Warszawa

Wybrałem się wczoraj do kina na wydarzenie, które miało polegać na wyświetleniu na dużym kinowym ekranie filmu znanego z niedawno wydanej płyty DVD i Blue-Ray. Czego oczekiwałem kupując bilety do Multikina na tak szeroko reklamowane wydarzenie? Oczywiście projekcja w kinie nie może z samej definicji zastąpić koncertu na żywo. Czy może zastąpić płytę odtworzoną w domu? Teoretyzując trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Z jednej strony magia wielkiego obrazu w kinie jest trudna do przecenienia. Z drugiej strony jakość nagłośnienia kinowego nie może równać się z średniej klasy systemem domowym. Jednak i na koncercie słychać czasem lepiej, czasem gorzej, a koncert jest zawsze wartym zobaczenia wydarzeniem.

O samej muzyce pisałem tutaj:


A teraz o Multikinie i samej wczorajszej imprezie. Kupując bilet wiedziałem, że projekcja będzie elektroniczna, bo przecież nawet gdyby istniała wersja na taśmie kinowej, to z pewnością nie byłoby w Polsce tylu kopii, żeby o jednej godzinie w kilkunastu Multikinach zorganizować pokaz. To logiczny wniosek. Z drugiej strony organizator powinien zapewnić jakieś atrakcje – w końcu za cenę 3 biletów można kupić płytę DVD. W przypadku projekcji z taśmy zyskujemy lepszą jakość. A tutaj?

Uprzedzając rozwój wypadków – kino opuściłem mniej więcej w połowie 3 utworu, a i tak byłem tam za długo. Film wyświetlano moim zdaniem z płyty DVD, nawet nie z Blue-Ray. Przy ogromnym powiększeniu było widać, że użyty odtwarzacz nie radzi sobie ze skalowaniem i przetwarzaniem obrazu. Na ekranie w ujęciach publiczności – kiedy cały obraz jest ruchomy pojawiły się charakterystyczne dla słabych odtwarzaczy kłopoty z dekodowaniem w postaci schodkowych skoków obrazu i utraty płynności. Momentami widać było bardzo wyraźnie przeplot w obrazie. Brak było synchronizacji dźwięku z obrazem, dźwięk był opóźniony (przynajmniej przez pierwsze 3 utwory – dalej nie wiem, bo byłem już w domu oglądając to samo, tylko lepiej). A dźwięk – jego poziom odpowiadał temu, jaki jest jakieś 2 kilometry od stadionu, kiedy odbywa się koncert. Jakość była mniej więcej podobna do tej, jaką słychać w słuchawce, kiedy ktoś zadzwoni z dobrego koncertu, żeby pochwalić się, że jest pod sceną. No, może odrobinę lepsza, ale naprawdę niewiele.

W imieniu polskich fanów Bossa, wypada mi przeprosić artystę za to, że do takiego wydarzenia doszło. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że wyjdę z jego koncertu. Choć tak nie było do końca – nie wyszedłem, tylko przeniosłem się do domu gdzie mam to samo tylko jakieś sto razy lepiej.

Rozumiem, że w kinie głośniej zrobić nie można co najmniej z kilku powodów – po pierwsze dlatego, że system audio nie jest do tego przystosowany, po drugie dlatego, że za cienką ścianką jest kolejna sala, gdzie widzowie oglądają coś innego, a po trzecie dlatego, że jakość dźwięku byłaby totalną porażką. Po co więc organizować takie pokazy? Rozumiem jeszcze, jeśli byłby to materiał niedostępny w sklepie, lub taki, który wyświetla się z taśmy filmowej…

To była totalna porażka i ja już więcej na taki seans do Multikina nie pójdę. A sensu organizowania takich imprez nie rozumiem. Choć jeśli obraz byłby – a technologicznie jest to możliwe z płyty wysokiej jakości, lub z plików, czy z dedykowanych serwerów wytwórni – takie kina są na świecie, lepszy niż na dobrym telewizorze, może miałoby to sens. Rozumiem, że w kinie jest przede wszystkim obraz. I obrazu o jakości kinowej miałem prawo oczekiwać. A zobaczyłem coś, co przypominało szkolne seanse, w czasie których na wyeksploatowanym magnetowidzie VHS wyświetlano kopię z kopii filmu, kiedy jeszcze urządzenie VHS nie stało w każdym domu.

Brak komentarzy: